Archiwum

Powrót na stronę główną
Świat

Baszar al-Asad – zawiedzione nadzieje

Korespondencja z Ammanu i Bejrutu Piątek, 21 stycznia 1994 r., zaczął się dla Baszara al-Asada, obecnego prezydenta Syrii, nad wyraz pospolicie. Młody okulista praktykujący w jednym z londyńskich szpitali jak co dzień wybrał się do pracy, aby odbyć rutynowy obchód, odwiedzić pacjentów, przepisać leki. Tego dnia jednak w jego życiu miało się zmienić wszystko. Baszar otrzymał telefon z kraju z informacją o śmierci starszego brata, Basila, oraz wezwanie do natychmiastowego powrotu do Damaszku. Wiedział, co ta informacja dla niego oznacza. Od dłuższego czasu mówiło się o tym, że mający kłopoty ze zdrowiem prezydent Syrii, Hafiz al-Asad, namaścił Basila jako swego sukcesora. Po niespodziewanej śmierci brata Baszar był najstarszym synem w rodzinie. Przygotowanie gruntu Hafiz stopniowo przygotowywał grunt pod sukcesję. Stary lis dobrze wiedział, że w bezwzględnym świecie syryjskiej polityki musi synowi zapewnić poparcie w kręgach władzy i armii. Co więcej, Baszar był zupełnie nieprzygotowany do objęcia funkcji przywódcy i musiał się wiele nauczyć. Prof. Eyal Zisser w książce „Commanding Syria: Bashar al-Asad and the First Years in Power” przytacza wypowiedzi ludzi, którzy znali go z czasów pobytu w Londynie. Wspominają oni, że młody doktor był raczej cichym, spokojnym i nieco

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Uzależnieni od skręta – rozmowa z dr n. med. Bohdanem Woronowiczem

Paląc marihuanę, młody człowiek uczy się,  że przez stosowanie chemii można łatwo wpływać na samopoczucie Jaka jest pana opinia na temat najnowszych zmian w ustawie antynarkotykowej? – Pozytywna. Ustawa, która funkcjonowała do tej pory, nie zmniejszyła istniejących problemów. Mnóstwo młodych ludzi zetknęło się z wymiarem sprawiedliwości przez własną głupotę, natomiast nie ułatwiło to łapania dilerów. Dobrze byłoby, żeby ta zmiana była uzupełniona o mądre przepisy – kiedy łapie się daną osobę kilka razy na posiadaniu niewielkich ilości narkotyku, pojawia się podejrzenie, że albo handluje, albo jest uzależniona. Taka osoba powinna być dokładnie sprawdzona i poddana badaniom przez specjalistę zajmującego się uzależnieniami. Dopiero wtedy można podjąć decyzję: więzienie czy leczenie. Dzięki temu mamy szansę uratować wiele osób i wyleczyć je, zamiast wysyłać wszystkich do kryminału. Na pewno warto zobaczyć, jaki będzie efekt zmian.  Pamiętając, że złagodzenie restrykcji nie jest jednocześnie krokiem w kierunku legalizacji marihuany. – Zdecydowanie. Ja nie jestem zwolennikiem legalizacji i nie mogę słuchać polityków i pseudospecjalistów udających, że na wszystkim się znają. Ktoś, kogo celem jest dobro osób uzależnionych, nigdy nie będzie tak mówił. Ta zmiana przepisów ma stanowić pewną szansę – jeżeli jeden sposób nie pomaga, trzeba spróbować

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Ziołowy problem

Zwolennicy legalizacji narkotyków argumentują, że marihuana szkodzi mniej niż alkohol. Badania naukowe temu przeczą Oskarżenia o popieranie mafii, szkodzenie dzieciom i demoralizację posypały się 1 kwietnia z sejmowej mównicy w czasie debaty nad nowelizacją ustawy antynarkotykowej. Głównym powodem kłótni był zapis, zgodnie z którym możliwe będzie odstąpienie od ścigania osoby posiadającej niewielkie ilości narkotyków na własny użytek. Przeciwnicy nowych rozwiązań zarzucali ich pomysłodawcom, że staną się one furtką dla dilerów narkotykowych i zagrożeniem zwłaszcza dla najmłodszych. Zwolennicy tłumaczyli, że mają skupić uwagę policji i prokuratury na handlarzach, a nie na pojedynczych osobach okazjonalnie zażywających narkotyki. Ostatecznie poprawkę zatwierdzono, nowelizacja trafi teraz do Senatu, a część mediów zareagowała na nią entuzjastycznym bądź pełnym przerażenia komentarzem typu: „Zalegalizowano narkotyki!”. Jeśli jednak uważnie przyjrzymy się ustawie, okazuje się, że wnioski o legalizacji używek są zdecydowaną nadinterpretacją. Zarówno tzw. twarde, jak i miękkie narkotyki wciąż, w każdej ilości, są nielegalne. Osoba złapana na paleniu trawki nie odpowie policjantowi ze swadą, że pół grama, które trzyma w plastikowej torebce, jest na jej własny użytek i nikomu nic do tego – a takich reakcji moglibyśmy się domyślić po przeczytaniu doniesień medialnych. Wciąż nielegalne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Wyblakła czerwień Żyrardowa

W przeciwieństwie do rewitalizowanego placu Jana Pawła II na sąsiadujących z nim ulicach widać biedę i brak perspektyw Na placu Jana Pawła II w Żyrardowie stoi pomnik Jana Pawła II, którego nigdy nie było w tym mieście. Na placu Jana Pawła II trudno szukać śladów wydarzeń, które miały tu miejsce i dały Żyrardowowi przydomek „czerwony”. W kwietniu 1883 r., trzy lata przed masakrą robotników w Chicago, w Żyrardowie doszło do pierwszego strajku powszechnego na ziemiach polskich. Sprowokował go dyrektor tkalni w zatrudniających 8 tys. pracowników Zakładach Żyrardowskich należących do Karola Dittricha. Obciął szpularkom 15 kopiejek na pęku, co oznaczało, że ich dzienne zarobki (pracowały od piątej rano do siódmej wieczorem) spadną o pięć-sześć kopiejek – wcześniej najlepsze wyciągały 50 kopiejek. Dyrektor był przekonany, że z kobietami poradzi sobie dużo łatwiej niż z mężczyznami. Gdy przyszły prosić, by cofnął decyzję, wyrzucił je z kantoru. Nie sądził, że następnego dnia 500 kobiet opuści fabrykę. Wysłannicy zakładów namawiali strajkujące kobiety do powrotu do pracy, grożąc, że w przeciwnym razie zostaną wyrzucone z fabryki i należących do niej mieszkań. Nic nie wskórali, podobnie jak robotnicy mężczyźni, którzy bali się bardziej niż kobiety i prosili je, by dały sobie spokój. W końcu, gdy zabrakło szpul, i oni opuścili mury

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Procesja zamiast pochodu

Święto Pracy przegrało z uroczystościami beatyfikacyjnymi W tym roku 1 maja, po raz pierwszy po przemianie ustrojowej, w Warszawie nie będzie pochodu organizowanego przez Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych. Trasa przemarszu, tradycyjnie przebiegająca Traktem Królewskim, zostanie całkowicie opanowana przez uczestników uroczystości towarzyszących beatyfikacji Jana Pawła II. Obok biało-czerwonych flag będą powiewały rozwieszone przez władze Warszawy żółto-białe flagi kościelne, symbolizując przemianę państwowego Święta Pracy w kolejne święto religijne. Gdy 1 maja o tradycyjnej porze – o godz. 10.00 – przed siedzibą OPZZ na ulicy Kopernika zacznie się wiec, na telebimach zainstalowanych na placu Piłsudskiego rozpocznie się transmisja ceremonii beatyfikacyjnej z placu św. Piotra w Watykanie. Po wiecu pierwszomajowym jego uczestnicy nie uformują kolumny, lecz rozejdą się. Zamiast pochodu o godz. 12.30 z placu Piłsudskiego do Świątyni Opatrzności Bożej wyruszy papamobil. Cały Trakt Królewski zostanie oddany wiernym. W OPZZ dwukrotnie debatowano, co zrobić ze świętem 1 Maja. Hufce świata pracy są nieporównanie mniej liczne od chorągwi kościelnych. Poza tym próba zorganizowania pochodu idącego „pod prąd” mogłaby zostać odczytana jako konfrontacja z Kościołem, podważenie autorytetu i wielkości papieża Polaka. Pojawiły się pomysły przeniesienia pochodu do Katowic albo urządzenia manifestacji

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Nie widzę, nie słyszę?

Łódzka prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie zacierania śladów w domu Barbary Blidy Łódzka prokuratura umorzyła 4 kwietnia śledztwo w sprawie zacierania śladów na miejscu śmierci Barbary Blidy. Od tego orzeczenia nie ma odwołania. Czy tym samym prokuratura ukręciła łeb sprawie Blidy? Taki finał sprawy przewidywaliśmy już wiele miesięcy temu. Bardzo obawiał się go były pełnomocnik rodziny Blidów, mec. Leszek Piotrowski. Parokrotnie w rozmowie z „Przeglądem” o tym wspominał. Piotrowski opowiadał nam o swoich zmaganiach z łódzką prokuraturą, o tym, jak drobiazgowa jest wobec niego, pełnomocnika rodziny, i jak tolerancyjna wobec ludzi zamieszanych w śmierć byłej posłanki. Zapewniał też, że będzie tej sprawy pilnował do końca. Niestety, Leszek Piotrowski nie żyje, zmarł 2 marca 2010 r. w szpitalu w Ciechocinku. Umorzenia spodziewał się także były prokurator krajowy i były minister spraw wewnętrznych i administracji Janusz Kaczmarek. Zaliczał on łódzką prokuraturę do najbardziej oddanych Zbigniewowi Ziobrze. To zresztą Ziobro, jeszcze jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny, skierował do Łodzi sprawę zbadania tego, co się działo w domu Blidów 25 kwietnia 2007 r. Trudno przypuszczać, by był to przypadek. Tym bardziej że z łódzkiej prokuratury wywodzi się Dariusz Barski, następca Janusza

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Wyzyskiwacze RP

Pracodawcy RP, których prezydentem jest Andrzej Malinowski, skarżą się na kolejną opresję, jakiej doświadczają w naszym państwie. Otóż niezmiernie przeszkadza im, że w Polsce obowiązuje ustawowy czas pracy. „To archaizm, który nie uwzględnia potrzeb danego przedsiębiorstwa”, twierdzą, domagając się możliwości „skracania dobowego i tygodniowego wypoczynku” pracownikom. Ustawowy czas pracy w Polsce to osiem godzin dziennie i 40 tygodniowo. Oczywiście przedsiębiorcy mają na ogół w nosie te normy i każą pracować tyle, ile uważają za stosowne. Teraz chcą zaś, aby dłuższa praca i krótszy wypoczynek zostały usankcjonowane prawnie. Tylko jeszcze ich organizacja powinna zmienić nazwę – oni nie dają pracy, lecz kupują ją, przeważnie za marne pieniądze i przy coraz krótszym wypoczynku.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Strzał w stopę

Na specjalistów od statystyk spadła straszliwa prawda. 60% Polaków nie wierzy sondażom – tak wynika z najnowszego sondażu CBOS. Czy publikacja takich wyników to strzał w stopę? Na razie brzmi to cokolwiek podejrzanie: nikt ich nie chce, nikt im nie wierzy, a i tak wychodzą na swoje…

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj Wywiady

Byliśmy dumni z mamy – rozmowa z Jerzym Pawłem Nowackim i Barbarą Nowacką

Staramy się nie brać udziału w tych dyskusjach, nie oglądać programów, tych wszystkich relacji na temat tego, co kto powiedział, kto staranniej obejdzie rocznicę. W pewnym momencie to się eskaluje. Szkoda, że wciągane są w to rodziny, wciągane w to piekiełko… O Izabeli Jarudze-Nowackiej mówią  jej mąż prof. Jerzy Paweł Nowacki i córka Barbara Panie profesorze, gdzie będzie pan 10 kwietnia? Jerzy Nowacki: – W Warszawie. Weźmiemy udział w uroczystościach państwowych. Będziemy na Powązkach, przy grobie. Barbara Nowacka: – Będziemy przy grobie matki. Chcemy spotkać się tam ze znajomymi, z przyjaciółmi. To wszystko sami ustaliliście? JN: – Nie. Kancelaria Sejmu zwróciła się z pytaniem, w jakich przedsięwzięciach, które są organizowane, chcemy uczestniczyć. Wybraliśmy Powązki. Był jeszcze lot do Smoleńska.  I? JN: – Nie planujemy. Osobiście nie czuję się związany z tym miejscem. Będzie jeszcze organizowana msza na płycie lotniska, dla rodzin, najbliższych. Ale z tego powodu, że jesteśmy wszyscy agnostykami, nie będziemy w niej uczestniczyć.  Czy rodziny smoleńskie są bardzo podzielone? JN: – Myślę, że w podobnym stopniu jak podzieleni byli uczestnicy lotu sprzed roku. Reprezentują prawie dokładnie te same opcje. Mniej więcej. Bardzo chciała lecieć  Nie uderza

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Opera mydlana, czyli polityka po polsku

Kiedy setki tysięcy Brytyjczyków protestowały na ulicach Londynu przeciwko cięciom socjalnym i neoliberalnym rządom milionerów z Partii Konserwatywnej z premierem Cameronem na czele, w tym samym czasie podobna liczba Niemców na ulicach Berlina, Kolonii, Hamburga i innych miast protestowała przeciwko elektrowniom atomowym. W BBC mogliśmy oglądać twarz Camerona, spod której przebijał się zarys oblicza Thatcher, z podpisem: „Pamiętamy i nie chcemy” czy też „Tak jak Thatcher, tylko jeszcze gorzej”. Brytyjska opinia publiczna z zainteresowaniem śledzi rozgrywający się nowy i narastający konflikt społeczny. A czym żyły polskie media? Ponad połowa czasu w wieczornych wiadomościach w tzw. telewizji publicznej poświęcona była ostatniemu skokowi Adama Małysza. Informacji ze świata nie było żadnych. Podobnie niewiele można było się dowiedzieć o polskiej rzeczywistości, która została zredukowana do festynu w Zakopanem. To raczej nie wyjątek, ale reguła programów informacyjnych w Polsce. Ktoś, nie znając Polski, mógłby pomyśleć, że to kraj mlekiem i miodem płynący, gdzie nie ma żadnych zmartwień, a jego mieszkańcy to ludzie wybitnie wysportowani. A jak jest naprawdę? Problemów dookoła pod dostatkiem, nawet najdłuższy skok Małysza nie mógłby przykryć wszystkich słabości tej krainy, zamieszkanej przez coraz bardziej smutnych i zagubionych Polaków. A ich fascynacja jakimkolwiek, nawet najmniejszym sukcesem jakiegokolwiek

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.