Archiwum

Powrót na stronę główną
Pytanie Tygodnia

Czy podwyższenie dozwolonej prędkości było błędem?

Pro Wiesław Kotowski, autor komentarzy prawnych do kodeksu drogowego Podniesienie dopuszczalnej prędkości na polskich autostradach do 140 km/godz. i na drogach ekspresowych do 120 km/godz. nie jest dobrym posunięciem. Nie można dopasowywać prędkości do mentalności kierowców, którzy tę prędkość nagminnie przekraczają. Może to jedynie zmniejszyć statystykę wykroczeń. Najpierw trzeba rozwiązać sprawę jakości dróg i dbać o nie, wtedy prędkość 140 km/godz. będzie optymalna. Obecny przepis jest kryminogenny. Dążymy do poprawy bezpieczeństwa, jednak nie osiągniemy tego przez poluzowanie rygorystycznego przepisu, ale przez dobre wychowanie i wysoki poziom egzaminów na kierowców.   Kontra Wiesław Szczepański, poseł SLD, wiceprzewodniczący Komisji Infrastruktury Nie popełniono błędu, bo wszystkie statystyki pokazują, że prędkość na autostradach i dwupasmowych drogach ekspresowych nie przenosi się na liczbę wypadków. Poza tym prędkość 140 km/godz. nie jest nakazem. Mamy coraz więcej nowych samochodów i wydaje się, że na drogach kilkupasmowych, gdzie nie wyprzedza się przed pojazdem jadącym z naprzeciwka, nie powoduje się większego zagrożenia. Dodam jeszcze, że zmiana przepisu o dopuszczalnej prędkości nie wyszła z Sejmu, ale trafiła tutaj jako poprawka Senatu. Może senatorowie chcieli się przypodobać kierowcom, ale posłowie tego nie odrzucili. Przyjęli prawie jednogłośnie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Notes dyplomatyczny

MSZ zatrudniło psychiatrę i teraz każdy wyjeżdżający na placówkę urzędnik, zanim wyjedzie, musi mieć od niego pieczątkę, że jest psychicznie OK. Wielką to budzi wesołość w MSZ. Bo ludzie pytają, czy już doszło do takiego natężenia chorób alkoholowych i psychicznych w grupie tych, którzy na placówki wyjechali, że trzeba wprowadzić oficjalną barierę. Faktem bowiem jest, że wielu ludzi pobytu na placówce nie wytrzymuje. Że stres, czasami warunki w pracy, brak kontaktu z krajem, syndrom łodzi podwodnej, wszystko to sprzyja chorobom… Sami o paru przypadkach pisaliśmy, jak chociażby o dyplomacie z ambasady w Kijowie (sprawa sprzed paru lat, już go nie ma w MSZ), który zamknął się w domu, grożąc rodzinie bronią. Te i podobne niebezpieczeństwa znalazły się w polu zainteresowań twórców ustawy o służbie zagranicznej, przyjętej jeszcze w roku 2002, za czasów Włodzimierza Cimoszewicza. Można w niej wyczytać, że stopień dyplomatyczny otrzymać może tylko osoba, która wykazuje się odpowiednim stanem zdrowia fizycznego i psychicznego. No i w związku z tym wyjeżdżający na placówki musieli mieć także opinię lekarza o odpowiednim zdrowiu psychicznym. Ale wystawiał je w MSZ-etowskiej przychodni lekarz internista i to wystarczało. Teraz te sprawy powierzono specjaliście. Oto pokazucha. Bo w jednej sprawie MSZ stało się rygorystyczne, a na drugie, ważniejsze – patrzy się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Raport o spółdzielczości

SKOK-i, Credit Union i inne…

Polskie Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe rozwijają się najszybciej w Europie Polskie Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe są dziś na drugim miejscu w Europie zarówno pod względem liczby członków, jak i zgromadzonego kapitału. Tę pozycję daje im ponad 2 mln osób i aktywa szacowane na ponad 4 mld dol. Wyprzedzamy Wielką Brytanię, Ukrainę, Węgry i Rumunię. Prezes Krajowej Spółdzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej Grzegorz Bierecki jest wiceprzewodniczącym Światowej Rady Związków Kredytowych (WOCCU) skupiającej 49 tys. kas spółdzielczych z 97 krajów, do których należy 184 mln członków. Polskie kasy zasłużyły na taką reprezentację, w ostatnich dziesięciu latach bowiem należały do najszybciej rozwijających się nie tylko w Europie. Ostoja Zielonej Wyspy Na naszym kontynencie prym wiedzie Irlandia. Do tamtejszych SKOK-ów należy niemal 3 mln dorosłych mieszkańców, co oznacza, że 75,4% aktywnych zawodowo Irlandczyków ma rachunki w spółdzielniach. Powód jest prosty. Irlandia do niedawna była biednym krajem, którym banki – zwłaszcza brytyjskie – zbytnio się nie interesowały. Kasy spółdzielcze okazały się idealnym rozwiązaniem. Dziś aktywa irlandzkich kas szacowane są na ponad 20 mld dol. Przy czym są to pieniądze bezpieczne. Ma to szczególne znaczenie, ponieważ kraj z winy banków komercyjnych pogrążył się w kryzysie. Rząd

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Raport o spółdzielczości

Czego naprawdę potrzebujemy?

Sami możemy zapewnić bezpieczeństwo naszych oszczędności Ostatnie lata pokazały, jak kruchy jest światowy system finansowy, a co gorsza, jak beztroscy okazali się bankierzy zarządzający pieniędzmi milionów ludzi. Kryzys światowy dowiódł, że ostatecznym gwarantem bezpieczeństwa środków zgromadzonych na rachunkach oszczędnościowych są pieniądze pochodzące z podatków, czyli budżety państw. Wpadka bankierów Islandia do niedawna uważana była za kraj wysoko rozwinięty, mający stabilną demokrację, znakomitą służbę zdrowia, dbający o środowisko i oferujący obywatelom najwyższy poziom życia na świecie. Upadek islandzkich banków prywatnych sprawił, że ta szczęśliwa wyspa zsunęła się w otchłań. 311 tys. obywateli, 11,86 mld dol. PKB, a deficyt finansów publicznych 123,8% PKB. Powód? Rząd zmuszony jest spłacać zobowiązania prywatnych banków wobec brytyjskich, holenderskich i niemieckich obywateli, którzy skuszeni wysokim oprocentowaniem lokat powierzyli tamtejszym finansistom oszczędności. Islandczycy wiedzą, że przyjdzie im ciężko pracować, by wyrównać rachunki. Dziś trudno znaleźć mieszkańca, który z uznaniem wyrażałby się o prywatnej bankowości. Ludzie wiedzą, że ostatecznym i jedynym gwarantem bezpieczeństwa zgromadzonych w prywatnych bankach środków… są oni sami. Jeszcze silniejsze przekonanie dotyczące tej kwestii mają dziś mieszkańcy innej wyspy – Irlandii. Tamtejsi właściciele i zarządzający

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Zrozumieć Śląsk

Książka „Twarze Śląska” jest prezentem, który otrzymaliśmy z okazji 20. rocznicy działalności Towarzystwa Przyjaciół Śląska w Warszawie. Zwraca uwagę już sam projekt okładki i strony tytułowej, autorstwa Waldemara Świerzego (Ślązaka). Widnieje tam replika statuetki – nagrody wręczanej co roku zasłużonym dla Śląska artystom, ludziom nauki i społecznikom przez Towarzystwo Przyjaciół Śląska – wykonanej przez prof. Piotra Gawrona (Ślązaka), a przedstawiającej Ślązaczkę z jabłkiem w dłoni, „symbolem dawania. Bo Śląsk dawał i daje, co najlepsze”, komentuje we wstępie wymowę dzieła Józef Musioł, który wraz z Henrykiem Pytlikiem zebrał i opracował materiały do jubileuszowej publikacji. W środku zbiór not biograficznych – zwięzłych opowieści o ludziach tej ziemi, którzy zasłużyli na miano ambasadorów Śląska. Publikacja przybliża sylwetki laureatów dorocznej nagrody. Są to popularyzatorzy kultury śląskiej, ludzie, których dokonania sięgają nie tylko daleko poza granice regionu, ale i poza granice kraju. Jako pierwszy, w 1995 r., nagrodę Towarzystwa Przyjaciół Śląska otrzymał Henryk Mikołaj Górecki. W kolejnych latach jej laureatami byli: Stanisław Hadyna, kompozytor, dyrygent, twórca Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk; urodzony w Rybniku pianista Piotr Paleczny; lwowianin, a Ślązak z wyboru, kompozytor Wojciech Kilar; wybitna sopranistka prof. Krystyna Szostek-Radkowa; pianiści Andrzej Jasiński i Lidia Grychtołówna;

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Polskie chomiki

Popularny w RFN dziennik „Bild” doniósł: „Polacy chomikują niemiecki cukier na Łużycach”, znacznie tańszy niż polski. Ekspedientka z marketu w Görlitz opowiada: „Polacy masowo taszczą stąd cukier. Nie wiemy, co z nim robią i dlaczego potrzebują aż tyle”. W sklepie wprowadzono racjonowanie. Napisy po polsku i niemiecku informują, że klient może nabyć najwyżej 10 opakowań cukru. Jak widać, Ordnung muss sein.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Spis 121-latków

W internetowym formularzu Spisu Powszechnego przygotowano gotowe odpowiedzi dla samodzielnie wypełniających ten dokument. Obok pytania o datę wyjazdu z Polski – jeśli ktoś przebywał na emigracji – otwiera się zestaw dat i pierwszą z nich jest rok 1890. Zakładając, że ktoś, kto w tym roku opuścił kraj, musiał się najpierw urodzić, miałby dzisiaj co najmniej 121 lat. Ilu takich sędziwych emigrantów żyje jeszcze na terenach objętych Spisem Powszechnym Ludności i Mieszkań, dowiemy się najprędzej pod koniec czerwca 2011 r.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

KGHM na ratunek Kanadzie

Nareszcie ktoś w Polsce zaczął się cenić. I to jak! Prezesi KGHM powiedzieli: basta. Dość szukania nowych złóż miedzi w jakimś zapyziałym afrykańskim buszu czy niewiele lepszej południowoamerykańskiej prerii. Dobrego hotelu tam nie uświadczysz, a i o rozrywkę też trudno. Zwłaszcza dla menedżerów z Lubina i Legnicy. Koneserów galerii i sal koncertowych. Na szczęście koniec z dziadowaniem. KGHM ma na oku lepszego partnera. Nową miłością naszych ludzi miedzi stała się Kanada. Piękna i bogata. A będzie jeszcze bogatsza, bo KGHM planuje taki interes, że za bezdurno Kanadyjczycy sporo zarobią. Na czym? Mała spółka Abacus Mining & Exploration Corporation ma małe i nieprzebadane złoża miedzi, wielkości mniej więcej dwuletniej produkcji KGHM. Wartość rynkowa przynoszącego straty Abacusa kręci się wokół 42 mln dol. A to znaczy, że KGHM mógłby go kupić za trzydniowe obroty. Proste? Nie dla naszych orłów. Wymyślili spółkę. 51% dla Polaków, a 49% dla Kanadyjczyków. KGHM już zapłacił 41,5 mln dol., a jak znajdzie jakąś miedź, to postawi kopalnię za ponad 500 mln dol. I Kanadyjczycy będą brali co roku połowę zysku. Jak to pojąć? Pić syrop klonowy. Dla smaku. I na uspokojenie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Raport o spółdzielczości

Nie dla zysku, lecz by służyć

Wspólnie jesteśmy w stanie rozwiązać każdy problem Historia ta zdarzyła się w Bangladeszu, jednym z najbiedniejszych krajów świata. W 1976 r. Muhammad Junus, wykładowca ekonomii na uniwersytecie w Czittagong, wraz z trójką studentów trafił do wsi Dżobra, w której kobiety wytwarzały bambusowe stołki. Ponieważ nie stać ich było na zakup potrzebnych do produkcji materiałów, musiały zabiegać o środki u przyszłych nabywców. Często na lichwiarski procent. Junus postanowił udzielić im niewielkiej pożyczki. Na początek 27 dol. dla ponad 40 osób. Pomysł okazał się trafiony, pożyczone środki zostały zwrócone. Muhammad Junus, który w latach 60. studiował w Stanach Zjednoczonych, postanowił działać na większą skalę, zakładając Grameen Bank udzielający niewielkich pożyczek ubogim mieszkańcom Bangladeszu. To, co stało się później, przeszło do historii. Od mikropożyczek do Nagrody Nobla Muhammad Junus nie mógł nawet przypuszczać, że wkroczył na drogę, która w 2006 r. doprowadzi go do pokojowej Nagrody Nobla, a z Grameen Banku uczyni jedną z najważniejszych instytucji finansowych Trzeciego Świata. Dziś w Bangladeszu Grameen Bank obraca miliardami dolarów, ma ponad 1,5 tys. oddziałów, a liczba klientów przekroczyła 3 mln. Junusa nazwano bankierem biedoty, jego pomysł z mikropożyczkami powielono zaś w różnych krajach Azji, Afryki i Ameryki Południowej. Rzecz w tym,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Dziczyzna w natarciu

Zaimponować Francuzom, i to w samym Paryżu na światowych Targach Książki Kulinarnej, w ich narodowej specjalności, to wielka sztuka. Wielka dosłownie, bo wydawca Jan Janusz Akielaszek (wrocławska Oficyna Wydawnicza „W Kolorach Tęczy”) ma na koncie takie giganty jak 102-kilogramowy pasztet i ponaddwumetrowy zraz z dziczyzny. Na szczęście ma też pomysły kulinarne na mniejsze apetyty. Lata więc z polską dziczyzną po świecie. I nawet w Hongkongu musieli posmakować jego pomysłów na dzika i karpia z Milicza. Po Francuzach i Chińczykach zawziął się na nas, więc piszemy. A może i my coś skubniemy z tych smakołyków?

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.