Archiwum

Powrót na stronę główną
Felietony Roman Kurkiewicz

Szkoły, marsz na Banksy’ego!

Prace i aktywność wciąż anonimowego brytyjskiego twórcy, znanego jako Banksy, najsłynniejszego streetartowca XXI w., śledzę i znam od samych początków jego działań artystyczno-politycznych. Mimo to ucieszyłem się z zapowiedzi wielkiej wystawy jego prac w Warszawie, w końcu też udałem się do praskiego Soho Art Center na, jak piszą organizatorzy, „największą na świecie wystawę poświęconą twórczości Banksy’ego: The Mystery of BANKSY – A Genius Mind”. I dalej: „setki prac jednego z najbardziej tajemniczych i wpływowych artystów naszych czasów” przyciągają uwagę „nie tylko miłośników sztuki ulicznej, ale i wszystkich, których porusza odważna, bezkompromisowa wizja świata. (…) To unikalna okazja, by z bliska doświadczyć fenomenu, który na trwałe zmienił oblicze współczesnej sztuki”.

Film dokumentalny z 2010 r. „Wyjście przez sklep z pamiątkami” przedstawiający Banksy’ego przy pracy został nominowany do Oscara i nagrody BAFTA. Wśród prac pokazanych na wystawie jest chyba większość emblematycznych realizacji tajemniczego bristolczyka (zapewne, być może), udokumentowane zostały wszystkie (nie jest ich znowu aż tak wiele) wątki i problemy, z którymi Banksy się konfrontuje, obśmiewa, gardzi: niezgoda na militarystyczną, prowojenną narrację, protest przeciwko powszechnej inwigilacji, brak szacunku dla monarchii i królowej, głos w kwestii praw zwierząt, jednoznaczne stanowisko w kwestii palestyńskiej, kompleksowa niezgoda na wszechobecną kulturę konsumpcyjną. Są też bardzo autoironiczne komentarze na temat „rynku sztuki współczesnej” z niezapomnianym happeningiem podczas licytacji jednej z jego prac, kiedy po ostatnim stuknięciu młotkiem zakupione za gigantyczną sumę dzieło zostaje na oczach kupca i uczestników aukcji „pożarte” przez niszczarkę do dokumentów.

To oczywiście paradoks, że ikona niezależności i pogardy dla władzy pieniądza staje się wprawdzie artystycznym, ale towarem. Wyjście z wystawy jest, rzecz jasna, małym sklepikiem, gdzie można kupić kopie prac, kalendarze, gadżety: magnesiki, torby i koszulki. Chcąc napisać o tym wydarzeniu, postanowiłem nie dać się pożreć tej łatwej krytyce. Wszak, jak pisał Włodzimierz Iljicz Lenin (skądinąd też obecny u Banksy’ego), „kapitalizm sprzeda nam nawet sznur, na którym go powiesimy”.

I tak właśnie, po leninowsku, chciałbym podejść do tej ekspozycji. Znając niemal wszystkie prezentowane prace, odczułem jednak potężnie, jak działają w takiej dawce. Jak obce są niemal wszystkim powszechnie panującym opowieściom o świecie, jak wywracają na nice wszystko, co reprezentuje sobą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Dyrektor Wardecka, czyli w PZU bez zmian

Miesiąc minął od artykułu w „Newsweeku” o nieprawidłowościach w PZU za rządów dojnej zmiany. A było ich tyle, że nie mieszczą się w najgrubszej księdze. I co z tymi aferami zrobili nowi prezesi i nowe zarządy PZU? Zmieniają się tak szybko, że nie mają głowy do rozliczania przeszłości. Zwłaszcza że za ich plecami trwa zacieranie śladów, opór urzędników, z teczek znikają dokumenty dotyczące fikcyjnych doradców zarządu. Na liście są Witold Kornicki vel Ziobro, Maciej Zdziarski i Anna Plakwicz. Wszyscy za rok „pracy” dostali po milionie i więcej. Jeśli kogoś to dziwi, to jeszcze bardziej zadziwi go informacja, że tymi sprawami w PZU zajmuje się dyrektor zarządzająca Anna Wardecka. Tak. Ta która przetrwała kolejnych nominatów PiS. I cały czas awansowała. Miała też udział w fikcyjnym zatrudnianiu doradców. Zajmuje się nią prokuratura. A w tym czasie Wardecka zwalnia ludzi, którzy chcą zrobić w PZU porządek. Mamy więc pytanko – kto w Koalicji Obywatelskiej stoi za tym sabotażem?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Jabłońskiego walka z neosędziami

Paweł Jabłoński, poseł PiS, wyraźnie prowadzi w konkursie na HIPOKRYTĘ ROKU. Adwokat z Raciborza ma wyjątkowo giętki kręgosłup. Gdy jego partia, która doprowadziła do paraliżu sądownictwa obsadzonego neosędziami, broni tych nominacji, Jabłoński robi coś wręcz przeciwnego. Jako obrońca Michała Sapoty, dewelopera aresztowanego pod zarzutem oszukania 565 osób na kwotę 145 mln zł, Jabłoński zakwestionował status neosędziów. I podważa wszystkie ich decyzje. Przy okazji plecie o zasadach etyki adwokackiej. Modelowy pisowiec. I modelowy HIPOKRYTA.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Promocja

Co warto obejrzeć na VOD w listopadzie 2025 roku?

Artykuł sponsorowany Listopad 2025 zapowiada się wyjątkowo intensywnie dla miłośników streamingu, oferując prawdziwą ucztę premier VOD. Giganci tacy jak Netflix, HBO Max i Amazon Prime Video przygotowali bogatą ofertę, łącząc długo wyczekiwane

Kraj

Działkowcy PiS

Czy Robert Telus trafi na ławę oskarżonych po aferze ze sprzedażą ziemi przeznaczonej pod CPK?

Sprawa ujawniona przez Wirtualną Polskę jest bulwersująca. W ostatnich dniach rządów PiS, czyli gdy istniał tzw. dwutygodniowy gabinet Mateusza Morawieckiego (wymyślono go po to, aby opóźnić przejęcie władzy przez obóz demokratyczny), Ministerstwo Rolnictwa wydało zgodę na sprzedaż 160 ha gruntu, który miał być przeznaczony pod budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego. Działka należała wówczas do Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa, a nabywcą okazał się Piotr Wielgomas, wiceprezes firmy Dawtona i syn Andrzeja Wielgomasa, twórcy imperium spożywczego. Piotr Wielgomas zapłacił za grunty rolne niecałe 23 mln zł, ale po zmianie ich przeznaczenia cena może wzrosnąć nawet do 400 mln zł. Nie dość więc, że państwo utraciło strategiczny teren, to teraz, aby go odzyskać, będzie musiało zapłacić biznesmenowi nawet 20 razy więcej, a majątek rodziny Wielgomasów powiększy się o kolejne setki milionów złotych.

Zbiorowa amnezja

Podejrzenia wzbudza też to, że gdy Piotr Wielgomas czynił starania o kupno gruntów, minister rolnictwa Robert Telus dwukrotnie odwiedzał siedzibę Dawtony. Państwowe urzędy zaś, początkowo niechętne sprzedaży ziemi, nagle zmieniły zdanie, choć wiedziały doskonale, że teren będzie potrzebny pod budowę CPK.

Poseł PiS Marcin Horała, były pełnomocnik rządu ds. budowy CPK, najpierw utrzymywał, że nie miał o tym pojęcia, potem zmienił zdanie: stwierdził, że wiedział o wszystkim i usiłował transakcję zablokować. Polegało to na składaniu przez spółkę CPK „odpowiednich wniosków o zablokowanie sprzedaży działki”, co brzmi mało przekonująco. A wystarczyło o wszystkim poinformować prezesa PiS. Jarosław Kaczyński nie musiałby teraz świecić oczami przed elektoratem i w atmosferze skandalu zawieszać w prawach członków PiS byłego ministra rolnictwa i jego zastępcy Rafała Romanowskiego.

Tłumaczenia Telusa również są niewiarygodne. Polityk twierdził, że o sprzedaży działki „nic nie wiedział”, i dał do zrozumienia, że to prowokacja Donalda Tuska za to, że „bardzo mocno atakuje rząd za umowę z Mercosurem”. Zabrzmiało to wręcz zabawnie, bo przecież rząd PiS pod wodzą Morawieckiego optował za tym, aby Unia Europejska zawarła umowę o wolnym handlu ze Wspólnym Rynkiem Południa. Telus bredził też, że „gdyby to była firma inna, niemiecka, to może ta sprawa by w ogóle nie wypłynęła”. Co zirytowało nawet dziennikarza propisowskiej TV Republika, który zwrócił Telusowi uwagę: „Nie, panie ministrze, nie sprowadzajmy do absurdu teraz tej sprawy i tej sytuacji”.

Sami swoi

Oprócz posłów PiS w aferze przewijają się nazwiska: Waldemara Humięckiego, byłego dyrektora generalnego KOWR, jego zastępcy Jana Białkowskiego, Marcina Wysockiego – byłego dyrektora warszawskiego oddziału KOWR, jego zastępcy Jerzego Wala oraz Krzysztofa Wosia – byłego prezesa Wód Polskich. Powiązani z PiS urzędnicy KOWR pod skrzydłami Telusa i Romanowskiego pilotowali sprzedaż ziemi. Natomiast Woś dwa dni po wizycie Telusa w Dawtonie orzekł, że na działce, którą chciał kupić Piotr Wielgomas, nie ma naturalnych cieków wodnych, choć wcześniej jego podwładni twierdzili co innego. Zgodnie z prawem wody płynące należą do skarbu państwa i nie można ich sprzedawać, co automatycznie blokuje jakąkolwiek próbę nabycia działki. Ale decyzja Wosia odblokowała patową sytuację, otwierając drogę do sprzedaży 160 ha cennych gruntów.

Waldemar Humięcki jako prezes Agencji Nieruchomości Rolnych w 2016 r. fałszywie oskarżył o nadużycia i wyrzucił z pracy długoletnich szefów stadnin w Janowie Podlaskim i Michałowie: Marka Trelę oraz Jerzego Białoboka. Pracę straciła też Anna Stojanowska, główna specjalistka ds. hodowli koni w ANR. To Humięcki sprokurował donos na byłych dyrektorów stadnin, a upolityczniona prokuratura przez osiem lat prowadziła śledztwo, choć nie było ku temu żadnych przesłanek (o sprawie pisaliśmy w tekście „Stadniny na dnie”, nr 51/2023). Gdy w grudniu 2023 r. śledztwo zostało umorzone, Humięcki nie dał za wygraną i złożył zażalenie, mimo że to pod rządami politycznych nominatów PiS słynne hodowle zostały doprowadzone do ruiny.

Humięcki jako prezes KOWR był na cenzurowanym. Rolnicy oskarżali państwową agencję o to, że w niejasnych okolicznościach oddaje ziemię w dzierżawę zagranicznym spółkom, zamiast sprzedać ją polskim gospodarstwom. Władysław Serafin, wieloletni prezes kółek rolniczych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Los ksapera

Można i tak. Rafał Siemianowski skończył studia na Uniwersytecie Warszawskim, potem KSAP. Wykazał przy tym umiejętności społecznikowskie, bo przez pewien czas był szefem Stowarzyszenia Absolwentów KSAP. Ale nie o tym chcemy mówić. Otóż różnymi drogami, machając CV, w którym widniała długa lista staży w całej Europie, dostał się do pracy w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. To był rok 2006. W tej kancelarii przeżył zmianę rządu, a potem pracowicie zaliczał szczebelki, aż został zastępcą dyrektora KPRM. W 2012 r. wyjechał na placówkę do ambasady RP w Londynie. W 2015 r. wrócił do Kancelarii Premiera. Ten powrót miał jak w banku, jako urzędnik mianowany. Ale nie miał gwarancji kariery, mógł gdzieś utknąć. Jednak nie utknął. Był wicedyrektorem KPRM, realizował coraz poważniejsze zadania, aż w końcu, w październiku 2020 r., został zastępcą szefa Kancelarii Premiera w randze podsekretarza stanu. Czyli zastępcą Michała Dworczyka. I tak go postrzegano. Jako człowieka Dworczyka.

A postrzegano go tak jeszcze bardziej, gdy się okazało, że jest kandydatem na stanowisko ambasadora RP w Belgii. Wyjechał tam jesienią 2021 r. Działał spokojnie, bez fajerwerków, ale i bez sprawiania kłopotów. W 2024 r. otrzymał Nagrodę im. Stanisława Maczka i Simonne Brugghe przyznaną przez stowarzyszenie Maczek Memorial Belgium. Dobrze pracował z Polonią i z polskimi szkołami. Po niespełna trzech latach, w lipcu 2024 r., zakończył urzędowanie. Został odwołany w ramach odwoływania pisowskich ambasadorów. Wyrok przyjął. Do Brukseli na jego miejsce wysłana została Katarzyna Skórzyńska, ale już jako chargé d’affaires a.i. To była ambasador w Brazylii i w Portugalii, pani w wieku emerytalnym, niechętna kontaktom na poziomie szkół niedzielnych.

Siemianowski wrócił do Warszawy, zameldował się i po paru miesiącach dostał stanowisko kierownika referatu w Departamencie Polityki Europejskiej Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Czyli, jak na byłego ambasadora, nie za wysoko. Wytrzymał to.

I oto proszę, w sierpniu 2025 r. został powołany na stanowisko dyrektora Ośrodka Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą (ORPEG). Czyli dyrektora wszystkich szkół polskich za granicą. Tych przy ambasadach i nie tylko, uczących języka polskiego i polskiej historii. Ale zadaniem ORPEG jest też metodyczne i merytoryczne wspomaganie nauczycieli języka polskiego.

Nominację wręczyła Siemianowskiemu minister edukacji Barbara Nowacka. I już od września nowy dyrektor mógł nadzorować swoje placówki.

Pochylmy się nad tym wydarzeniem. Można je czytać jako niefrasobliwość Nowackiej, że daje ważną funkcję człowiekowi z ekipy Dworczyka. Można także czytać jako znak, że obecna ekipa jest otwarta i nikomu w życiorysach grzebać nie chce. Albo cmokać z podziwu, że są ludzie, którzy potrafią robić dobre wrażenie na różnych politykach. Można również uznać, że człowiek kompetentny – i po KSAP – zawsze jakieś zadanie znajdzie, zwłaszcza że na tle swojej następczyni w Brukseli prezentuje się całkiem dobrze.

Wiele jest tłumaczeń. I niech każdy wybierze sobie, jakie lubi. Bo to Polska właśnie.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Milioner Woś

Zostawił sobie na koncie 12 groszy z 250 tys. zł. Żartowniś? Nie. Rozpaczliwie ratujący swój majątek Michał Woś, były wiceminister sprawiedliwości u Ziobry. Ten, który podpisał się pod decyzją o bezprawnym przeznaczeniu 25 mln zł z Funduszu Sprawiedliwości na zakup Pegasusa.

Woś, dziś 34-latek, postawił na Ziobrę (albo Ziobro na niego) i finansowo na tym nie stracił. Prokuratura miała na czym położyć rękę. Dom, samochód i choć ogołocone, to wcześniej wypasione konto. Jak dojść do milionowego majątku? Równolatki Wosia nawet o tym nie marzą. Czy to jeszcze jedna z tajemnic pisowskich karier?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Szahaj Felietony

Bursztowie. Wspomnienie

Jestem coraz bardziej zwrócony ku przeszłości – w moim wieku to nic dziwnego. Wydobywam z niej obrazy ludzi dla mnie ważnych, którzy pozostają w mojej pamięci jako ślad tego, co dobrego spotkało mnie w życiu. W listopadzie szczególnie tych, którzy już odeszli. Jak Bursztowie. Józef i Wojtek. Najpierw Józef, podziwiany Profesor, właśnie przez duże P (tych przez małe p staram się zapomnieć…).

Był rok 1977, gdy rozpoczął dla nas – pierwszego rocznika poznańskiego kulturoznawstwa – wykład z przedmiotu wstęp do kulturoznawstwa. A przedstawił się nam w sposób następujący: „Jestem Józef Burszta, wydawca dzieł wszystkich Oskara Kolberga”. Mój Boże, kto z nas wiedział wtedy, kim był Oskar Kolberg? Jednak szybko uświadomiliśmy sobie wagę tej prezentacji. I to, z kim mamy do czynienia. Z wybitnym naukowcem (etnografem i folklorystą, wielkim znawcą kultury wiejskiej) i uroczym człowiekiem. Znakomite wykłady pozostały w naszej pamięci. A w mojej jeszcze egzamin. Wyraźnie poruszony Profesor, który po wypytaniu mnie, skąd tak nietypowe nazwisko, i utwierdzeniu się, że z Podola, udał się w podróż sentymentalną do swojej ukochanej Galicji, w której się urodził (w okolicach Leżajska) i której pozostał wierny mimo lat spędzonych w Poznaniu. Słuchałem chyba na piątkę, ponieważ taką właśnie ocenę dostałem.

Skądinąd nieco podobna przygoda spotkała mojego przyjaciela z roku, który pochodził z Łap w Białostockiem, i gdy zdawaliśmy egzamin u wybitnego poznańsko-toruńskiego socjologa prof. Tadeusza Szczurkiewicza, zniknął za drzwiami jego mieszkania (tam zdawaliśmy egzamin, profesor był już bardzo wiekowy i rzadko fatygował się na uczelnię) na dobre pół godziny. Myśleliśmy sobie: ależ go magluje, już po nim. Ale Tadek wyszedł rozpromieniony z piątką w indeksie. Okazało się, że profesor wdał się we wspomnienia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Kubiczek. Syndyk, który, co chce, to może

Dziewczynki i chłopcy urodzeni w październiku 2022 r. obchodzą właśnie trzecie urodziny i słodko baraszkują w przedszkolach. A co w tym czasie działo się z kierowanymi do Ministerstwa Sprawiedliwości kilkudziesięcioma skargami i setkami pism od kilkudziesięciu podmiotów? Nie za wiele. Negatywnym bohaterem tych skarg był zawsze ten sam syndyk, Marcin Kubiczek. I tenże Kubiczek jest obecnie pod nadzorem ministerstwa. Urzędnicy mają go już po kokardę, bo muszą analizować wszystkie jego działania. Mordęga może trwać długo, bo Kubiczek jest syndykiem Getin Noble Bank, największej upadłości w Polsce. A okradzenie za czasów PiS banków Leszka Czarneckiego skończy się pewno tak, że słono za to zabulimy. Za Kubiczka też. Bo wbrew wyrokom unijnym w sprawie frankowiczów procesuje się z nimi do upadłego. Przegrywa, ale to go nie boli, bo co kwartał wydaje 50 baniek na obsługę prawną. Idzie na to 30% wpływów masy upadłościowej.

A któż tak godziwie zarabia? Kancelarie prawne współpracujące z Kubiczkiem. Jedna ma nawet ten sam adres co chorzowskie biuro syndyka.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Jaka może być przyszłość polskiej gospodarki

Ciekawy tekst Andrzeja Jakubowicza (nr 41/2025) o polskiej gospodarce chciałbym uzupełnić o znane mi fakty i moje propozycje. Nie tylko główne założenia neoliberalne, ale i konkretne rozwiązania doprowadziły do upadku lub likwidacji w latach 1990-1992 ok. 40% przedsiębiorstw państwowych.

Niezgodne z prawem było podniesienie stopy procentowej starych kredytów inwestycyjnych z kilku procent do kilkuset. Rozumiem, że chodziło o uchronienie banków od ryzyka, ale można to było zrobić inaczej: emitując obligacje, które podniosłyby kapitały banków i zrekompensowały bankom straty na stopie procentowej. W efekcie zrealizowanej koncepcji rządu wiele przedsiębiorstw utraciło płynność, pracownicy stracili miejsca pracy, a budżet musiał finansować bezrobocie i restrukturyzację banków. Realny koszt upadku firm przekroczył kilkukrotnie koszt dokapitalizowania banków obligacjami.

Drugim poważnym uderzeniem w przemysł było olbrzymie obniżenie ceł w ciągu dwóch lat. Spowodowało to spadek sprzedaży wielu firm krajowych, nieprzygotowanych na konkurencję światową. Cła należało obniżyć, ale rozkładając ów proces na pięć-osiem lat, aby podmioty te zdążyły się zrestrukturyzować i przygotować do światowej konkurencji.

Z jednej strony, przedsiębiorstwom ograniczono możliwości sprzedaży, z drugiej, kilkukrotnie podwyższono koszty. Dlatego firmy znalazły się między młotem a kowadłem.

Postęp naukowo-techniczny jest najlepszym instrumentem do odrodzenia przemysłu. Pokazały to Chiny, gdy z kraju zacofanego przekształciły się w pioniera nowych technologii. Trzeba stworzyć wiele ścieżek wspomagania wynalazców i firm, które mają pomysły, a nawet patenty, ale nie mają pieniędzy na ich realizację. Należy zrobić przegląd polskich patentów i wspomóc finansowo i organizacyjnie ich realizację, wykorzystując fundusze wysokiego ryzyka. W Polsce wybudowano kilkanaście spalarni odpadów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.