Archiwum
To nie są złe życiorysy
Włodzimierz Czarzasty został wybrany na urząd marszałka Sejmu, zastąpił Szymona Hołownię. Nie było tu zaskoczenia. Zaskoczeniem natomiast mogła być atmosfera, krzyki posłów PiS: „Precz z komuną!”.
To im powraca. Gdy usłyszeli, że szefem Kancelarii Sejmu będzie Marek Siwiec, wołali: „Komuch Siwiec! PZPR!”. Tę PZPR wypominają nawet w sytuacjach zupełnie niespodziewanych – gdy podczas posiedzenia sejmowej Komisji Kultury głos chciał zabrać Jan Ordyński, reprezentujący Towarzystwo Dziennikarskie, Piotr Gliński wołał do niego: „Czy był pan w PZPR?”. A potem, że to skandal, że komunista będzie mu mówił o wolności mediów.
Szanowne panie i szanowni panowie z PiS – owszem, możecie mówić, co chcecie o PZPR, ale zważcie na Jarosława Kaczyńskiego. On także woła czasami: „Precz z komuną”, ale przecież jak się zastanowicie, to zauważycie, że
W filharmonii jak w samolocie
Chcę, aby nowicjusz w Filharmonii Narodowej czuł się swobodnie
Zofia Zembrzuska – absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego na kierunku kulturoznawstwo oraz Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie na kierunku zarządzanie projektami. Ukończyła Państwową Szkołę Muzyczną II stopnia im. Józefa Elsnera w Warszawie (klasa skrzypiec). Od 2012 r. była związana zawodowo z Instytutem Adama Mickiewicza – początkowo na stanowisku realizatora projektów, a od 2018 r. jako menedżer programu Polska Music. W 2021 r. objęła stanowisko kierownika Wydziału Projektów i Wydarzeń Artystycznych, w ramach którego realizowane były wszystkie projekty instytutu. Od września 2021 r. była zastępcą dyrektora Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia.
Od ponad dwóch miesięcy zasiada pani w fotelu dyrektora Filharmonii Narodowej, jako pierwsza kobieta na tym stanowisku. Jesteśmy świeżo po XIX Konkursie Chopinowskim, kiedy to gmach filharmonii był oblegany przez melomanów, gotowych nawet spędzić kilka godzin nocnych w śpiworach, aby rano otrzymać wejściówkę. Czy taki stan oblężenia może się powtórzyć w normalnym sezonie koncertowym?
– Przede wszystkim mamy szczęście, że nasza filharmonia cieszyła się wtedy tak wielkim zainteresowaniem. To dla instytucji muzycznych ogromna szansa i dowód, że można zainteresować muzyką klasyczną szeroką publiczność. Choć z pewnością była to szczególna grupa słuchaczy, wśród nich znaleźli się także ci, którzy o muzyce klasycznej niewiele wiedzą. Właśnie wyjątkowa atmosfera konkursu, swoistego turnieju pianistów, przyciągnęła ich do nas. To dla nas pewna wskazówka.
W podobnym duchu docierania do nowych słuchaczy uruchomiliśmy w tym sezonie nowy cykl – Koncerty Czwartkowe, których formuła może być nieco przystępniejsza dla osób dopiero rozpoczynających przygodę z muzyką klasyczną: koncerty są krótsze, nie mają przerwy, a poprzedza je wprowadzenie dostosowane do potrzeb odbiorców. Zaczęliśmy od twórczości Bacha w wykonaniu orkiestry Kore pod kierownictwem Aapo Häkkinena. Między utworami prowadzone były krótkie rozmowy z muzykami, przybliżające dane dzieła.
To był pewnego rodzaju eksperyment, myślę, że udany. Muzyka stała się bliższa słuchaczom, zwłaszcza tym, którzy dotąd wyczuwali pewną niewidzialną barierę przy wejściu do filharmonii, do „świątyni sztuki klasycznej”. Teraz mogli nieco lepiej zrozumieć, o co w tej muzyce chodzi. Dostrzegli, że pozorna trudność w odbiorze nie powinna nikogo wykluczać. Dla takich właśnie czwartkowych słuchaczy, a zwłaszcza tych, którzy przychodzą do nas po raz pierwszy, umieściliśmy na stronie internetowej rodzaj przewodnika objaśniającego pewne rytuały związane z klasyką muzyczną, choć one też nie powinny nikogo wykluczać.
Czytam na waszej stronie hasła z przewodnika „Pierwsza wizyta w Filharmonii”, gdzie wspomina się np. o ubiorze, dając do wyboru strój wieczorowy albo dowolny: „Wystawna elegancja nie jest żadnym przymusem – nie każdy przecież czuje się dobrze w krawacie albo szpilkach. Jeśli należysz do tej grupy, polecamy prosty, schludny ubiór – tak, aby to Tobie było wygodnie”. To bardzo przyjazne podejście.
– Na naszej stronie są również wskazówki odnośnie do napojów i jedzenia w sali, spóźnionych słuchaczy, a nawet oklasków i wstawania z foteli. A wszystko po to, by z jednej strony przełamać uczucie niepewności u debiutujących słuchaczy, a z drugiej, by nie robić niepotrzebnego hałasu przeszkadzającego w odbiorze muzyki.
Mowa o szeleszczeniu, stukaniu fotelami, nawet kasłaniu. I wreszcie sprawa nagminna, bo średnio na co drugim koncercie rozlega się sygnał telefonu komórkowego. Podczas Konkursu Chopinowskiego utworzono nawet specjalne stanowisko pomagające publiczności przestawić aparat na tryb samolotowy. Może przydałaby się jakaś elektroniczna zapora odcinająca połączenia komórkowe?
– Przed każdym koncertem nadajemy prośbę o wyłączenie telefonów i innych urządzeń elektronicznych, aby nie zakłócały odbioru muzyki. Koncertów jest wiele i liczymy, że wszyscy nasi goście będą przestrzegać tego wymogu.
Ktoś policzył, że te koncerty to w roku 10 tys. minut muzyki, ponad 140 spotkań w filharmonii. Czy osiągnęliście już maksimum możliwości?
– Chodzi nam nie o liczbę, lecz przede wszystkim o najwyższą jakość. Zaplanowaliśmy 61 koncertów symfonicznych i chóralnych oraz 16 kameralnych – w tym cztery recitale. Scena Muzyki Polskiej proponuje osiem koncertów, do tego siedem Koncertów Czwartkowych. Koncertów dla dzieci będzie 36 – 16 w Sali Koncertowej i 20 w Sali Kameralnej. Nowy cykl, o którym wspomniałam, przeznaczony jest generalnie dla grupy dotąd najskromniej reprezentowanej, czyli od 16 do 26 lat, a więc tych, którzy już podejmują samodzielne decyzje o spędzaniu czasu wolnego, a jeszcze nie zarabiają. Pomyśleliśmy zatem
Nasze krople drążą skały
Na naszych kongresach nie ma płaczu, dominuje poczucie, że mamy co pokazać i czym się pochwalić
Prof. Henryk Skarżyński – otochirurg, specjalista z dziedziny otorynolaryngologii, audiologii, foniatrii i otolaryngologii dziecięcej. Od 2003 r. kieruje stworzonym przez siebie Światowym Centrum Słuchu Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu, wiodącym światowym ośrodkiem implantów słuchowych. Inicjator i organizator kongresów Zdrowie Polaków oraz Nauka dla Społeczeństwa.
To już siódmy Kongres Zdrowia Polaków, który pan organizuje. Warto w to się angażować?
– Warto było i należy to kontynuować. Pierwszy kongres odbył się w 2019 r. i pokazał ogromny potencjał tkwiący w wielu ośrodkach medycznych oraz w wielu zespołach. Zaprezentowaliśmy prawdziwe, trwałe osiągnięcia oraz wysoki poziom polskiej nauki i medycyny. To miało budować zaufanie do zawodów medycznych, do tego, co możemy zaoferować pacjentom. W jednej z debat spotkali się ministrowie lub wiceministrowie wszystkich kierownictw resortu zdrowia od początku lat 90. Przedstawiciele każdej ekipy w resorcie mogli powiedzieć i pokazać, co im się udało, ile było słusznych decyzji, których czasem nie dostrzegamy. To był przykład realnego wzniesienia się ponad wszelkie podziały.
Początkowo wydawało się, że Kongresy Zdrowia Polaków będą kolejną „ścianą płaczu”. Przyjadą eksperci, uznani fachowcy, ponarzekają i się rozjadą. Tymczasem chyba jest inaczej.
– Na naszych kongresach nie ma płaczu, dominuje poczucie, że mamy co pokazać, czym się pochwalić w wymiarze lokalnym, krajowym, europejskim i światowym. Patrzymy szeroko na to, co można nazwać zdrowiem. Proszę zwrócić uwagę, że na kongresie rozmawiają nie tylko medycy, ale i przedstawiciele wydawałoby się trochę innych światów: kultury, sportu, gospodarki, humaniści i inżynierowie, przedstawiciele towarzystw naukowych oraz organizacji pacjentów, reprezentanci różnych środowisk i grup pokoleniowych. A potem, po każdej edycji kongresu, starannie opracowujemy rekomendacje dla decydentów wszystkich szczebli, dla samorządu i rządu.
Z jakim skutkiem?
– Nasze postulaty były prezentowane podczas specjalnych konferencji w Senacie RP. Potrafiliśmy doceniać siebie i innych, pokazując ich wkład oraz – co mnie najbardziej cieszy – systematyczne popychanie wielu spraw do przodu, zwłaszcza w edukowaniu społeczeństwa, w budowie postaw prozdrowotnych. Prezentując nasze rekomendacje, byliśmy słuchani. Czy zawsze szły za tym oczekiwane przez nas decyzje? Pewnie nie, ale nasze krople drążą skały.
Mówi pan, że wnioski i uwagi formułowane podczas kolejnych kongresów są uwzględniane i wdrażane.
– Przykładów można wymienić wiele, ale one są nie tylko naszą zasługą i nawet gdy wiem, że o czymś mówiliśmy jako pierwsi, czasem jedyni, nie upoważnia mnie to do przypisywania sukcesu tylko sobie. Zwykle jest on wypadkową wielu działań, w tym naszych.
Czyli?
– Pamiętam pierwsze debaty przedstawicieli samorządów różnych szczebli, którzy przedstawiali pojedyncze inicjatywy różnych akcji mających na celu upowszechnianie programów profilaktycznych. Dziś nie ma w Polsce samorządu na szczeblu gminy, powiatu czy województwa, który by nie wymienił całej palety przedsięwzięć prozdrowotnych. Czyja to zasługa? Na pewno nie tylko nasza… Ale to my stworzyliśmy forum wymiany poglądów czy upowszechniania dobrych praktyk, które zostały dostrzeżone, a następnie wdrożone w wielu miejscach. Te efekty to osiągnięcie zbiorowe. To cenne, gdy swój punkt widzenia, jak poprawić warunki w ochronie zdrowia, przedstawia rektor uniwersytetu, politechniki, wyższej szkoły psychologii społecznej, uczelni rolniczej, przyrodniczej, ekonomicznej oraz akademii sportu. Cieszy, że w debatach uczestniczą ministrowie zdrowia, obrony narodowej, nauki, edukacji i rolnictwa. Mamy poczucie, że jesteśmy słuchani i szanowani. I liczymy, że przyniesie to oczekiwane owoce – szybko lub w dalszej perspektywie. Jesteśmy pragmatyczni i cierpliwi. W zawodach medycznych to ważna cecha.
Przecież gdy pada określenie „system ochrony zdrowia”, każdy inaczej to sobie wyobraża. Wiadomo, to szeroki obszar, obejmujący działania państwa, środowiska i zwykłych ludzi, pacjentów. Da się to połączyć?
– Nie jest to proste, ale daje się łączyć. Przed dwoma laty głównym głównym hasłem kongresu było: „One health” – jedno zdrowie. Bo zdrowie to nie tylko choroba, lek, szczepionka, badanie tomograficzne itd. Zdrowie to jest to, gdzie i jak żyjemy, jak traktujemy nasze otoczenie, jak o nie dbamy, by zapewnić dobrostan zwierzętom, roślinom i następnym pokoleniom ludzi.
Zdrowie to jedno, choroba to drugie.
– Jednym z większych problemów mentalnych, głęboko w nas zakorzenionych, jest ciągłe odnoszenie się do choroby. Coraz lepiej, a czasem bardzo dobrze radzimy sobie z tym, jak zarządzać chorobą, ale nie radzimy sobie z zarządzaniem naszym zdrowiem. To drugie jest o wiele trudniejsze
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Stronnictwo długiego trwania
PSL to jedyna partia, która pod tą samą nazwą działa od początku III RP i zasiada w każdym Sejmie demokratycznej Polski
Odbywającemu się 15 listopada XIV Kongresowi Polskiego Stronnictwa Ludowego nie towarzyszyły wielkie emocje: lider pozostał ten sam, przesłanie partii też nie jest zbyt ekscytujące jak na nasze czasy, bo nieustannie sprowadza się do umiaru, kompromisu i współpracy dla dobra państwa. Żadnych awantur, żadnego oskarżania przeciwników politycznych o zdradę narodu itd.
Nic dziwnego, że PSL nie należy do głównych aktorów spektaklu medialnego, który od dawna dominuje w polskiej polityce.
W sytuacji, gdy Władysław Kosiniak-Kamysz był jedynym kandydatem na prezesa, otrzymując niemal stuprocentowe poparcie delegatów, wewnątrzpartyjną rywalizację pobudziły wyłącznie wybory na przewodniczącego Rady Naczelnej PSL.
Wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski zdecydowanie pokonał pełniącego tę funkcję od czterech lat Waldemara Pawlaka, co wyraźnie świadczy o zmierzchu wpływów byłego premiera, obecnie senatora z okręgu płockiego (z tego samego okręgu pochodzi zresztą Zgorzelski).
Polityczny życiorys Pawlaka jest dobrą ilustracją faktu, że PSL zawsze stanowiło najbardziej demokratyczną partię na polskiej scenie. Pawlak dwukrotnie był wybierany na prezesa Stronnictwa (w 1991 i 2005 r.), dwukrotnie tę funkcję tracił (w 1997 i 2012 r.), a mimo to nigdy nie wypadł z PSL-owskiej elity, zdobywając wyjątkowe jak na niestabilną polską politykę doświadczenie parlamentarne (poseł w latach 1989-2015) i rządowe (premier w latach 1992 i 1993-1995, wicepremier i minister gospodarki w latach 2007-2012).
„Długie trwanie”, termin wprowadzony do światowej nauki przez wybitnego francuskiego historyka Fernanda Braudela, świetnie pasuje do PSL. Jest to bowiem jedyna partia, która pod tą samą nazwą działa od początku III RP i zasiada w każdym Sejmie demokratycznej Polski. Ale to także najstarsze ugrupowanie w naszym kraju, jego organizacyjna ciągłość liczy 130 lat – od momentu, gdy w 1895 r. w austriackiej Galicji powstało Stronnictwo Ludowe jako reprezentacja polityczna polskich chłopów, wymyślona jednak przez postępowych inteligentów, którym z całą pewnością bliżej było do ówczesnej lewicy niż do prawicy.
Od tego czasu ruch ludowy przeżywał rozłamy i zjednoczenia, wielokrotnie zmieniał nazwy i programy, ale ciągłość jego istnienia stanowi niewątpliwy fenomen w najnowszej historii Polski. Ani lewica, ani tym bardziej prawica nie może się pochwalić tak długą i nieprzerwaną tradycją. Nic zatem dziwnego, że ludowcy tę swoją tradycję pielęgnują jak żadne inne środowisko polityczne, co idzie w parze z naturalną, ewolucyjną rotacją kolejnych pokoleń działaczy – w przeciwieństwie do innych partii, rozrywanych konfliktami na linii starzy-młodzi.
Syn i bratanek
Dobrą tego ilustracją jest sam Kosiniak-Kamysz, syn i bratanek PSL-owskich ministrów z początków III RP, który w wieku 30 lat po raz pierwszy wszedł do rządu (jako minister pracy i polityki społecznej w 2011 r.), cztery lata później został prezesem Stronnictwa i dopiero po dwóch kadencjach w opozycji powrócił do ław rządowych, tym razem już w charakterze wicepremiera i ministra obrony. Ludowcy potrafią więc czekać, wychowując nowe kadry na kolejne lata i dziesięciolecia, ale też okazując – również wyjątkowy jak na polskie standardy – szacunek dla swoich nestorów, o czym świadczy niezwykła atencja okazywana byłemu marszałkowi Sejmu Józefowi Zychowi (rocznik 1938). Swoją drogą, przez długie lata podobnym szacunkiem wśród ludowców cieszył się ostatni marszałek PRL-owskiego Sejmu Roman Malinowski, zmarły w 2021 r.
W PSL-owskiej „polityce historycznej” szczególnie mocno podkreśla się dwa nazwiska z dalszej przeszłości: Wincentego Witosa i Stanisława Mikołajczyka. Obaj byli chłopskimi premierami, co było rzeczą niezwykłą w naszym kraju – rolniczym, wiejskim, ale do 1945 r. zdominowanym przez elity pochodzenia szlacheckiego. W dodatku obaj stawali na czele rządów w krytycznych momentach XX-wiecznej historii: Witos latem 1920 r., gdy Armia Czerwona szła na Warszawę i Polsce groził los sowieckiej republiki, Mikołajczyk zaś latem 1943 r., gdy ta sama Armia Czerwona zbliżała się do ziem polskich i nikt nie wiedział, jak będzie wyglądał nasz kraj po wojnie.
Obaj należą dziś do panteonu polskiego patriotyzmu, nawet tego oficjalnego, lansowanego przez IPN, mimo że ich biografie były bardziej skomplikowane. Witos był przecież tym premierem, którego rząd został obalony przez zamach majowy w 1926 r., co postawiło go w szeregu liderów antysanacyjnej opozycji
Mateusz Pakuła z Nagrodą Boya
Po autorskim spektaklu „Latający potwór Spaghetti”, owacyjnie przyjętym przez publiczność Łaźni Nowej w Nowej Hucie, Mateusz Pakuła odebrał 12 listopada 2025 r. Nagrodę AICT im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Nagrodę tę otrzymał za wybitne dokonania reżyserskie i dramaturgiczne, a zwłaszcza autorskie spektakle oparte na powieściach „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” oraz „Skóra po dziadku”, zrealizowane w koprodukcji Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie i Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach.
Spotkanie otworzył dyrektor Bartosz Szydłowski w kostiumie biskupa, nawiązując nim do dramatu Pakuły i zapowiadając skromną ceremonię z udziałem członkiń zarządu polskiej sekcji AICT/Klubu Krytyki Teatralnej SDRP, Marzeny Dobosz i Katarzyny Michalik-Jaworskiej, oraz przewodniczącego Tomasza Miłkowskiego.
Przed wręczeniem dyplomu Miłkowski krótko przypomniał
Zarząd polskiej sekcji AICT/Klub Krytyki SDRP
Co Kaczyński zrobił Andrzejowi Lepperowi?
Chciał go wyeliminować z życia politycznego
– Według mnie Lepper został zamordowany. Ale został zamordowany przez ludzi ze swoich środowisk, dlatego że chciał powiedzieć prawdę o tym, jak to było przy końcu naszej władzy, przejść na drugą stronę – mówił niedawno w Kwidzynie Jarosław Kaczyński. – Ja Leppera znałem dosyć dobrze – dodawał – i mogę powiedzieć, że jeżeli on był skłonny do popełnienia samobójstwa, to jestem skoczkiem wzwyż.
Rozdrapywanie ran, a Kaczyński jest w tym arcymistrzem, spotkało się z odpowiedzią. – Kaczyński głupoty gada. Już powinien odejść na emeryturę, a nie takie farmazony wygadywać – zripostował syn Andrzeja Leppera, Tomasz. – Przecież to jego ludzie, Wąsik i Kamiński, zostali skazani prawomocnymi wyrokami sądu w aferze gruntowej.
W sprawie zabrał też głos Radosław Sikorski. „Jarosław Kaczyński teraz twierdzi, że wicepremier Andrzej Lepper został zamordowany. W pewnym sensie się zgadzam. Do politycznego i finansowego zniszczenia go i późniejszego samobójstwa przyczynili się dranie, którzy sfingowali aferę gruntową, za co zostali skazani”, napisał na platformie X, wskazując na Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. „Kaczyński zrobił ich ponownie ministrami, aby znowu mogli niszczyć ludziom życie, tym razem przy pomocy Pegasusa. Dwukrotnie ułaskawił ich pisowski prezydent, a dziś są pisowskimi europosłami. Hańba kanaliom i ich patronom”.
Oto bolesne rany polskiej polityki, nasza pamięć znów ma je przed oczami. I pytania, które się nasuwają: po co Kaczyński te rany rozdrapuje? Czego chce?
Andrzej Lepper zmarł 5 sierpnia 2011 r. Prokuratura szybko uznała, że popełnił samobójstwo. Śledczy nie stwierdzili, aby ktokolwiek nakłaniał go bądź udzielał mu pomocy w targnięciu się na własne życie. Jego pokój był zamknięty od środka. Na sznurze nie znaleziono śladów DNA innych osób. Nie jego ciele nie było zadrapań ani śladów walki, a w jego organizmie nie stwierdzono substancji odurzających. Przyjęto, że odebrał sobie życie, bo uznał, że jako polityk jest skończony, nigdy też nie zdoła spłacić długów, którymi był obciążony.
Ale wciąż żyje teoria, że Lepper został zamordowany. Sławomir Izdebski, jego bliski współpracownik, mówił mediom: „Andrzej nigdy nie otwierał okna, nie znosił bałaganu, był pedantem. Nagle w dniu jego śmierci okna są otwarte, wszędzie jest syf i brud. To jest niemożliwe! Rusztowanie obecne w dniu śmierci było postawione pod oknem Leppera. Nie miało to sensu, ponieważ remont był zakończony. W momencie jego śmierci wyłączony został monitoring, wydano komunikat, że nie było prądu, ale prąd był! Działała lodówka, programy na komputerze. Dlaczego sejf został otwarty?”.
Biuro było zamknięte od wewnątrz, ale ewentualny zabójca mógł wejść i wyjść oknem, po rusztowaniu. Dodajmy, że w biurze znaleziono ślady obuwia dwóch osób. Nie wiadomo, kim te osoby były i skąd się wzięły ślady.
Wiele też mówi się o dokumentach, które miał Lepper, a które zniknęły. Izdebski: „Andrzej Lepper miał wiele informacji, które wstrząsnęłyby wymiarem sprawiedliwości, miał ujawnić szokujące dokumenty Jarosławowi Kaczyńskiemu. Te dokumenty zostały skradzione. Następnie jego prawnik, który posiadał kopie, również został zamordowany”.
O jakie dokumenty mogło chodzić? Mówiono, że dotyczyły polsko-rosyjskich negocjacji gazowych.
Prokuratura dość łatwo poradziła sobie z tymi teoriami.
Legenda o negocjacjach gazowych narodziła się w kręgach „Gazety Polskiej”, to jej naczelnemu Tomaszowi Sakiewiczowi Lepper miał rzekomo o tym mówić w wywiadzie udzielonym mniej więcej rok przed swoją śmiercią. Prokuratura przesłuchała nagranie – nic z niego nie wynikało.
Otwarte okno?
Mówił o tym w Sejmie, podczas posiedzenia
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Prywatyzacja edukacji w natarciu
Coraz więcej rodziców woli zainwestować w edukację dzieci niż w dobra materialne
Pod koniec października Główny Urząd Statystyczny opublikował dane dotyczące oświaty w roku szkolnym 2024/2025. Niepubliczne szkoły stanowią obecnie 11,6% podstawówek oraz 28,6% liceów. Widać tendencję wzrostową. Przez dekadę liczba uczniów szkół niepublicznych zwiększyła się dwukrotnie. Niesamowitą popularnością w ostatnich latach cieszy się też nauka poza systemem, czyli edukacja domowa. Formalnie dzieci są przypisane do szkoły (statystyka pokazuje, że najczęściej do niepublicznej), ale uczą się w domach. Mówimy o grupie 20 tys. uczniów.
Nie tylko dla wybranych
Szkoły niepubliczne kojarzą się z miejscami dla wybranych i wysokim czesnym. Jednak obecnie placówki spoza państwowej puli to nie tylko drogie szkoły prywatne, ale i takie, które są prowadzone m.in. przez fundacje. Warto dodać, że akurat w tych szkołach najczęściej w ogóle nie płaci się czesnego.
Dziś rodzice wysyłają swoje pociechy do szkół niepublicznych z co najmniej dwóch powodów. Pierwszy to oczywiście pragnienie jak najlepszej przyszłości dla dzieci. Drugi – ucieczka przed ułomnościami i niedomaganiami systemu oświaty publicznej: przepełnionymi salami, lekcjami prowadzonymi w systemie zmianowym do późnego popołudnia itd. Bardzo pokrzywdzone tymi niedoskonałościami polskiej szkoły są dzieci neuroatypowe, co samo w sobie stanowi materiał na odrębną dyskusję.
„Roczny koszt nauki w szkole niepublicznej może sięgać równowartości używanego samochodu, ale coraz więcej rodziców woli zainwestować w edukację niż w dobra materialne”, stwierdza na łamach „Gazety Wyborczej” Dorota Żuchowicz, doradczyni edukacyjna i współzałożycielka Forum Wiedzy i Edukacji.
A rozpiętość kwot czesnego jest ogromna. W największych miastach Polski, takich jak Warszawa, Kraków czy Wrocław, średnie miesięczne czesne w prywatnych szkołach podstawowych kształtuje się na poziomie od 1,5 tys. do 3,5 tys. zł, choć istnieją placówki, gdzie opłata jest nieco niższa, ale i tak przekracza 1 tys. zł. Renomowane szkoły międzynarodowe mogą natomiast pobierać czesne sięgające 7-8 tys. zł miesięcznie. W przypadku szkół średnich miesięczne opłaty są zazwyczaj wyższe – wynoszą od
k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl
Race i jad
W pobliżu naszego domu jest Samuel – chrześcijańskie przedszkole, szkoła podstawowa i liceum. Miał tam chodzić Antek, ale go nie przyjęli. Ciekawe dlaczego? Może wywąchali moje teksty krytyczne wobec Kościoła? Mija właśnie to miejsce starsza, siwa para. On woła do żony: „Popatrz, żabciu, żydowska szkoła!”. Żabcia zwraca uwagę, że to chyba jednak chrześcijańskie. „A tam, to żydowskie”, mówi siwy pan z pogardą. Nie wie, że jeśli coś chrześcijańskie, to w dużej mierze żydowskie, jak Chrystus i jego matka i jak w końcu Biblia. On jest pewien, że święta rodzina to Polacy o poglądach narodowo-prawicowych. Przecież grubo ponad milion Polaków wyznaje poglądy Brauna i podobnie jak on wierzy, że w dzisiejszej Polsce Żydzi się poukrywali, bo przecież zupełnie ich nie widać, a i tak wpływają na losy naszego kraju. Braun nawet oświadczył, że nie wierzy w komory gazowe, to żydowska bujda. Czy milion jego wyznawców nie wierzy, że Niemcy zbudowali na terenie Polski przemysł śmierci, więc Auschwitz to jedynie makieta?
I w tym temacie… „Bugonia”, znakomity film Yórgosa Lánthimosa, też o tym, jak internet karmi spiskowe myślenie i doprowadza ludzi do obłędu. Przecież choćby religia smoleńska jest chorobą umysłową. Jak zwykle u Lánthimosa są cudowne elementy surrealistyczne. Ten film to mieszanina kilku gatunków: thriller, dramat, komedia, groteska, a w finale przesłanie do ludzkości, że być może z głupoty zmierzamy do samozagłady.
Po dwóch latach znowu we wsi Chybie. Rozstrzygnięcie konkursu poetyckiego Exodus ‘25. Przybyło 928 zestawów prac, każdy po trzy wiersze. Miłosz powiedział kiedyś ze smutkiem: „Kurczą się, kurczą nasze wyspy”. Myślał o kulturze, a zwłaszcza o poezji. To prawda, wydawnictwa i księgarnie nie chcą poezji, jednak zaskakująco wielu ludzi pisze wiersze. Rzeczywiście skurczyły się nasze wyspy, ale panuje na nich wielki tłok. W Chybiu jest duża grupa poetycka, w ramach Stowarzyszenia Bez Limitu poeci spotykają się raz na miesiąc. Przybywają z sąsiednich wsi i miasteczek. Jak więc to możliwe, że wydawcy i księgarnie nie chcą tomików wierszy i nie są one kupowane? Zapewne działa narcystyczna osobowość naszych czasów. Dla poety ważne są tylko jego wiersze,
Czy Polacy wierzą we wróżby i horoskopy?
Prof. Mirosław Pęczak,
kulturoznawca, Zakład Interdyscyplinarnych Badań nad Kulturą, Wydział Pedagogiczny UW
Oczywiście są Polacy wierzący we wróżby i horoskopy. Statystycznie widać, że gdy rośnie społeczny lęk, pojawia się więcej odruchów irracjonalnych, a w czasach stabilnych dominuje postawa racjonalna. Niezależnie jednak od chwilowych zmian nastrojów, w ostatnich dekadach obserwujemy wyraźny wzrost irracjonalizmu. Nie tylko w Polsce. Kluczowym momentem była pandemia, która uruchomiła ogromne pokłady myślenia nieracjonalnego – od ruchów antyszczepionkowych po otwartą wojnę z dorobkiem oświecenia, czyli z rozumem. Zjawisko to ma także silny wymiar polityczny: część prawicy, inspirowana m.in. Donaldem Trumpem, chętniej wierzy w teorie spiskowe i wszelkie narracje sprzeciwiające się racjonalizmowi. W efekcie współczesna fala irracjonalizmu staje się naturalnym sojusznikiem prawicowego populizmu.
Klara Austeja Buczel,
psycholożka poznawcza
Warto wyraźnie oddzielić to, ile osób czyta horoskopy, od tego, ile faktycznie w nie wierzy. Badania międzynarodowe pokazują, że Polki i Polacy należą do narodów o najniższym poziomie wiary w twierdzenia nieuzasadnione poznawczo: ok. 10% wierzy w horoskopy, choć niemal połowa je czyta, zwykle z ciekawości. W moich badaniach wiara w takie treści okazała się umiarkowana i silniej związana z przekonaniami religijnymi niż z paranormalnymi. Współwystępowała z myśleniem magicznym, przesądnym i spiskowym, a kłóciła się z otwartością na fakty. Sugeruje to, że pełni raczej funkcję redukcji niepewności, niż wynika z naiwnej otwartości.
Dr n. hum. Piotr Piotrowski,
filozof, astrolog
Oczywiście, że Polacy wierzą we wróżby i horoskopy. I nie tylko oni. Na całym świecie rośnie moda na odwoływanie się do wróżb i systemów pozaracjonalnych. Astrologia, dawniej wykładana na renesansowych uniwersytetach, wraca dziś do łask, bo ludzie w coraz bardziej chaotycznej rzeczywistości szukają porządku i wyjaśnień. W świecie, który staje się coraz mniej racjonalny, takie formy wiedzy zyskują uznanie, bo pozwalają uporządkować doświadczenia i nazwać pewne zjawiska. Dają też poczucie bycia częścią większego porządku kosmicznego, co wielu pomaga odnaleźć sens własnej egzystencji. Dlatego skłonność do systemów znajdujących się na obrzeżach nauki rośnie zarówno w Polsce, jak i w innych krajach.









