Obrońcy stosują różne chwyty, by uchronić klienta od odpowiedzialności Gdy mec. Marek Czarnecki, europoseł Samoobrony, nie stawił się w pilskim sądzie, by bronić Renaty Beger, lecz przysłał pismo domagające się wykluczenia sędziego z powodu nieudolności („Sędzia nie potrafi ustalić terminów rozpraw, które nie kolidowałyby z moimi obowiązkami w Parlamencie Europejskim”, napisał), to nawet pobłażliwy wobec swych członków samorząd adwokacki uznał – by użyć słów dziekana Rady Adwokackiej w Warszawie, Jacka Treli – że to gra z sądem za daleko już posunięta. Sąd zaś nazwał postępowanie mec. Czarneckiego rażącym naruszeniem obowiązków procesowych, a w języku potocznym najlepiej byłoby użyć słów, iż chodzi o jawną kpinę z wymiaru sprawiedliwości. Z pisma mecenasa wynika bowiem, że swej klientki może bronić niemal wyłącznie w weekendy, co zresztą nie przeszkadza, by absolutnie wykluczyła ona możliwość korzystania z usług innego obrońcy. Dodajmy, że proces pos. Beger oskarżonej o nadużycia przy sporządzaniu swych list wyborczych, rozpoczął się w listopadzie, gdy jej obrońca już od kilku miesięcy był europosłem i dokładnie znał swe obowiązki. Parlamentarzystów partii, której przedstawiciele znani są z pogardy dla prawa, można oczywiście zrozumieć (choć nie usprawiedliwić). Tak samo postępują jednak setki adwokatów w Polsce. Minęły czasy, gdy nasi mistrzowie palestry zadziwiali składy sędziowskie i publiczność kunsztem argumentacji. Od pewnego czasu o jakości pracy obrońców przesądza kunszt w przewlekaniu spraw i doprowadzaniu do przedawnienia. Szczęśliwy zbieg okoliczności W poznańskim procesie menedżerów Elektromisu oskarżonych o przestępstwa gospodarcze mec. Wiesław Michalski i jego córka, mec. Agata Michalska, miesiącami nie podejmowali obrony. Zaświadczenie o chorobie, odmowa wyznaczenia swego zastępcy, nieprzychodzenie na rozprawy, unikanie odbioru korespondencji z sądu, bardzo długie zapoznawanie się z aktami – w grę wchodził cały katalog sposobów opóźniania tempa młynów sprawiedliwości. Bydgoska sprawa Ryszarda Sz., właściciela autosalonu, który brał zaliczki, ale nie dostarczał samochodów, wlokła się, bo trzem jego obrońcom co rusz coś wypadało, mimo iż sąd uzgadniał z nimi terminy rozpraw. Sąd uznał, iż świadczy to „o celowym utrudnianiu prowadzenia postępowania”. Jeden z obrońców zaświadczenie o tym, że jest chory, przesłał sądowi już po rozprawie, na którą się nie stawił rzekomo z powodu choroby! Stan zdrowia nie przeszkodził mu jednak w uczestniczeniu podczas zwolnienia lekarskiego w innym procesie. Podobnie działo się podczas procesu bandyty „Dombasa” – pani mecenas nie przyszła na jego rozprawę, ale w tym samym czasie była na innej, zresztą w tym samym sądzie. Słusznie, nie mogła się przecież rozdwoić. Gdy w procesie Bagsika zachorował mec. Mirosław Brych, to oczywiście żaden z wyznaczonych przez adwokata zastępców nie pojawił się na rozprawie. Sąd stwierdził, jak zwykle w takich razach, że jest to „rażące naruszanie obowiązków” przez adwokatów, i powiadomił Radę Adwokacką. Nic więcej nie mógł zrobić, bo sąd nie może adwokata ani doprowadzić na salę, ani obciążyć kosztami odroczenia rozprawy, ani nałożyć nań kary za nieuzasadnioną absencję, ani wykluczyć go ze sprawy i powołać innego obrońcę. Rada Adwokacka nie chce karać adwokatów, a ówczesny dziekan Rady Adwokackiej w Warszawie uznał, iż nieobecność obrońców Bagsika „to zbieg okoliczności”. Zdarzają się oczywiście przypadki, iż samorząd adwokacki działa zdecydowanie i surowo. W jednej ze spraw gospodarczych obrońca pięć razy nie przyszedł na rozprawę bez usprawiedliwienia. Sąd poprosił – bo żądać nie może – by Rada Adwokacka przeprowadziła postępowanie dyscyplinarne. Rada odbyła z delikwentem rozmowę profilaktyczną. Ponieważ przeprosił i obiecał poprawę, nie został upomniany… W swojej własnej, adwokackiej sprawie, dotyczącej fałszerstwa wyborów do Rady Adwokackiej w Lublinie, gdzie świadkami i podejrzanymi są adwokaci, postępowanie trwa już czwarty rok. Sprawa przedawnia się w 2006 r., więc jeszcze trochę trzeba ją poodwlekać. Jak powiedział prof. Andrzej Rzepliński, należy podejrzewać, że opieszałość zmierza do przedawnienia czynu. Nie chcieli, to nie przyszli Gdy na rozprawę bez usprawiedliwienia nie przyjdzie świadek, prawdopodobnie sąd wymierzy mu karę pieniężną. Gdy tak samo czyni adwokat, nic mu nie grozi. – To jest zadziwiające, chore. Żyjemy w państwie pod pewnymi względami nienormalnym. Wszyscy są – sąd, oskarżony, prokurator, świadkowie, a obrońca po prostu nie przychodzi i nie raczy zawiadomić dlaczego. Przysyła zaświadczenie o chorobie parę dni po rozprawie. Albo dzwoni, że samochód
Tagi:
Andrzej Dryszel