Ambasadorzy

Ambasadorzy

Kim są? Co potrafią? Czego muszą się nauczyć? Włodzimierz Cimoszewicz zaskoczył wszystkich. Jako pierwszy od 12 lat szef MSZ zaczął wymagać od pracowników znajomości języków obcych i posługiwania się komputerem. Tworzy Akademię Dyplomatyczną, gdzie uczyć się będą przyszli i obecni dyplomaci. I nie stosuje taryfy ulgowej nawet wobec najbliższych współpracowników – w ostatnich tygodniach zdążył zwolnić dwóch dyrektorów, których wcześniej mianował. Czy minister zmieni MSZ? Czy z ministerstwa, które traktowane było jako synekura i quasi-biuro turystyczne, zbuduje sprawną machinę? Czy zdąży? Testy prawdy W poniedziałek, 29 kwietnia, w południe, w sali na drugim piętrze mieszczącej się w łączniku między starym a nowym budynkiem MSZ przy al. Szucha, 13 kandydatów na ambasadorów zaczęło pisać test z języka obcego. Test dla osoby dobrze znającej język był prosty. Należało napisać streszczenie przeczytanego artykułu, nie używając słów w nim zawartych. Wybierający się do Chile Jarosław Spyra pisał test z hiszpańskiego, kandydat na ambasadora w Algierii, Janusz Mrowiec, z francuskiego, a kandydat do wyjazdu na Białoruś, Tadeusz Pawlak – test z rosyjskiego. W tym samym czasie w gmachu Politechniki podobne testy pisało 150 kandydatów na niższe stanowiska. W ten sposób minister Cimoszewicz otworzył nowy rozdział w historii MSZ – zatrzaśnięto drzwi przed armią ludzi, która od lat „zasilała” MSZ, nie mając ku temu kwalifikacji. Takich chociażby jak znajomość języka obcego. Poprzednie lata nie były pod tym względem dla MSZ szczęśliwe. Z nieoficjalnych danych wynika, że dziś na 600 pracowników merytorycznych MSZ-towskiej centrali aż 150 nie posiada zaświadczenia potwierdzającego, że znają chociażby jeden język obcy. A przecież ich znajomość to dla dyplomaty zaledwie wstęp. Bo na zagranicznej placówce nie wystarczy znać obce narzecze, trzeba jeszcze mieć w nim coś do powiedzenia. Nowy rozdział w historii dyplomacji otwierają jeszcze inne wydarzenia. 10 maja weszła w życie ustawa o służbie zagranicznej, która przynosi stabilizację urzędnikom pracującym w MSZ. Od teraz, by rozpocząć pracę w dyplomacji, trzeba znać co najmniej dwa języki obce. Tym, którzy już pracują w ministerstwie, obniżono wymagania, im wystarczy znajomość jednego. Poza tym, jak powtarza min. Cimoszewicz, nadchodzi czas „ekonomizacji” polskiej polityki zagranicznej. „Czym zajmują się ambasady największych mocarstw światowych?”, pyta Adam Daniel Rotfeld, wiceminister spraw zagranicznych, przez wiele lat dyrektor sztokholmskiego Instytutu Badań nad Pokojem, człowiek instytucja w świecie dyplomacji. „One zajmują się głównie promocją gospodarki swoich krajów. Swoich krajowych firm. Prywatnych, nie państwowych. Znam dobrze Szwecję, wiec mogę powiedzieć, że cała potęga jej dyplomacji jest nastawiona na to, by promować szwedzkie produkty, takie firmy jak Ericsson, Volvo, ABB, Electrolux, ale również produkty typu wódka absolut. Otóż tego nastawienia nigdy w Polsce nie było. Dyplomacja kojarzy się w Polsce głównie z wielkim wydarzeniami, wizytami na najwyższym szczeblu, rautami, frakami. Pierwszym naszym zadaniem jest więc konieczność ekonomizacji polskiej dyplomacji. Miarą oceny służby dyplomatycznej powinno być promowanie polskiej produkcji, towarów, usług. A także polskiej myśli naukowej i kultury. Bo jeśli w dziedzinie produkcji przemysłowej nie jesteśmy potęgą i byłoby nam trudno powiedzieć, że jakiś produkt jest kojarzony z Polską, o tyle w dziedzinie kultury jesteśmy wielkim mocarstwem”. Słowa Rotfelda dla doświadczonych dyplomatów nie brzmią obco. „Według oceny ambasadora jednego z państw Unii Europejskiej akredytowanego w Warszawie, na sprawy gospodarcze poświęca on od 30 do 50% swego czasu”, mówi jeden z nich. Jednakże trafiają na grunt w niewielkim stopniu do tego typu działań przygotowany. Pan notes Polska służba zagraniczna w ciągu 12 lat III RP budowana była na zasadzie notesowej. Wyrzucano PRL-owskich dyplomatów, przyjmowano swoich. Najlapidarniej ujął to były rzecznik MSZ, dziś ambasador w Kanadzie, Paweł Dobrowolski. Otóż pierwszym krokiem w jego dyplomatycznej karierze było pisanie doktoratu z historii u Bronisława Geremka. A drugim? „Kiedyś szedłem przez Stare Miasto i spotkałem go (tj. Geremka – przyp. RW). Zapytał, czy nie podjąłbym się pracy w MSZ. Tak w 1990 r. po raz pierwszy znalazłem się w gmachu przy al. Szucha”, opowiadał Dobrowolski dziennikowi „Życie”. A dziennik

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 22/2002

Kategorie: Kraj