Nowa generacja Al Kaidy zdobędzie broń masowej zagłady – twierdzi autor demaskatorskiej książki „Imperialna pycha” Walczymy ze światowym powstaniem islamskim, a nie z kryminalistami czy z terroryzmem. Nasza polityka i działania zdołały wyrządzić siłom nieprzyjacielskim tylko niewielkie szkody – napisał wysoki rangą funkcjonariusz CIA. Demaskatorska książka „Imperial Hubris: Why the West is Losing the War on Terrorism” („Imperialna pycha. Dlaczego Zachód przegrywa wojnę z terroryzmem) ukazała się w USA 4 lipca, lecz już wcześniej międzynarodowa prasa szeroko omawiała jej treść. Autor udzielał wywiadów, występował w telewizji, ale nigdy nie pokazał twarzy. As Centralnej Agencji Wywiadowczej nie może bowiem zdradzić swej tożsamości, jako autor „Imperial Hubris” figuruje Anonymous. Wiadomo jednak, że wywiadowca ma na imię Mike i dziennikarze w Nowym Jorku bez trudu ustalili jego nazwisko. 309-stronicowa książka to gniewne oskarżenie wysunięte pod adresem administracji Billa Clintona, a zwłaszcza George’a Busha, które nie doceniły niebezpieczeństwa ze strony fanatyków bin Ladena. Funkcjonariusz CIA twierdzi, że Stany Zjednoczone w walce z islamskimi ekstremistami popełniły fatalne i brzemienne w skutkach błędy, niektóre elementy służb specjalnych wykazały zaś w zmaganiach z Al Kaidą „moralne lub biurokratyczne tchórzostwo”, zarówno przed zamachami z 11 września, jak i w okresie późniejszym. W roku wyborczym ukazało się w USA kilka prac ostro krytykujących obecną ekipę Białego Domu. Wyszły one jednak spod piór byłych urzędników, być może pragnących zemścić się na administracji Busha za utratę posady. Bezprecedensowe jest jednak fakt, że pracownik Centralnej Agencji Wywiadowczej na wysokim stanowisku, weteran mający za sobą 22 lata pracy, ale wciąż pozostający w służbie czynnej, specjalista od zwalczania terroryzmu, wydaje dzieło tak druzgoczące dla przywódców Stanów Zjednoczonych. CIA przez cztery miesiące analizowała treść „Imperial Hubris”, lecz w końcu zezwoliła na publikację, co wywołało zdziwienie i niezadowolenie personelu Białego Domu. Danielle Pletka, wiceprzewodnicząca American Enterprise Institute, konserwatywnej „fabryki myśli”, sarkastycznie oświadczyła, że autor powinien poświęcać więcej czasu na ściganie terrorystów, a mniej na pisanie książek. Autor z pewnością jest doświadczonym wywiadowcą. Od 1996 r. kierował „stacją”, czyli wydziałem w Centrum Zwalczania Terroryzmu CIA, tropiącym Osamę bin Ladena (była to pierwsza jednostka w historii agencji zajmująca się jedną osobą, w jej skład wchodziły przeważnie kobiety). Wiosną 1998 r. funkcjonariusze „stacji” opracowali plan pojmania ukrywającego się w Afganistanie szefa Al Kaidy. Dyrektorzy Centralnej Agencji Wywiadowczej nie przedstawili jednak projektu operacji Clintonowi do zatwierdzenia. Wśród personelu „stacji” zapanowało zniechęcenie. W połowie 1999 r. Mike i jego najważniejsi współpracownicy zostali przeniesieni do innych wydziałów, doradcy przekonali zaś prezydenta Clintona, że wszelkie operacje mające na celu unieszkodliwienie Osamy są skazane na klęskę. Anonymous sugeruje, że wywiad USA miał pełną świadomość zagrożenia ze strony Al Kaidy, jednak niektórzy funkcjonariusze nie mówili politykom całej prawdy, bali się bowiem o swe kariery. Stany Zjednoczone nie były zaś gotowe do walki z ośmiornicą bin Ladena. „Tylko jeden człowiek i jedna organizacja wypowiedzieli wojnę Ameryce. Od 1996 r. aż do ataku na World Trade Center 11 września 2001 r. Al Kaida ugodziła w nas siedem czy osiem razy. Należałoby zatem oczekiwać, że armia ma przygotowaną odpowiedź”, powiedział w wywiadzie dla telewizji ABC Anonymous. Ale nawet po 11 września USA zwlekały niemal miesiąc, zanim uderzyły na talibów w Afganistanie. Trzeba było działać już 12, 13 lub 14 września, jednak prawdziwa wojna zaczęła dopiero 7 października, twierdzi autor. A do tego czasu czołowi terroryści i talibowie zdołali się rozproszyć w górskich kryjówkach, uciec do Pakistanu, Iranu czy do innych krajów. Amerykańskie uderzenie trafiło niemalże w próżnię. Głównym celem powinno być unieszkodliwienie bin Ladena, którego w grudniu 2001 r. osaczono w górach Tora Bora. Gen. Tommy Franks, zamiast przeznaczyć do tej operacji wielkie siły, skierował do akcji afgańskich sprzymierzeńców, na których nie można było polegać. Przywódca Al Kaidy uciekł i wbrew temu, co twierdzi administracja Busha, na trudno dostępnym, rozległym pograniczu pakistańsko-afgańskim czuje się bezpiecznie. Bin Laden otrzymał za to od USA wymarzony podarunek, z którego z pewnością ucieszył się jak dziecko z prezentu
Tagi:
Krzysztof Kęciek









