Andersen płaci rachunek

Andersen płaci rachunek

Wielka firma audytorska rozpada się jak domek z kart Należał do pięciu czołowych firm audytorskich świata. Zatrudniał w skali globalnej 85 tys. pracowników i osiągał ponad 9 mld dol. rocznego przychodu. Ale teraz międzynarodowy gigant księgowości, Arthur Andersen, walczy o przetrwanie i tylko cud może go ocalić. Andersen sprawdzał bowiem finanse i księgi Enronu, największego energetycznego przedsiębiorstwa Ameryki. Biegli rewidenci jakimś niezwykłym trafem nie dostrzegli, że Enron manipuluje swymi sprawozdaniami, że przebiegle ukrywa straty, zapisując je na konto swych licznych spółek. Księgowi Andersena co roku potwierdzali rzekome wspaniałe wyniki Enronu i jego świetlane perspektywy na przyszłość. Skończyło się to w grudniu równie niespodziewanym, jak bezprecedensowym bankructwem w dziejach gospodarki USA. Energetyczny moloch ogłosił upadłość, w wyniku której unicestwiony został majątek wartości 70 mld dol. Jak zwykle w takich przypadkach stracili drobni akcjonariusze (w tym, jak podkreśla Biały Dom, teściowa prezydenta George’a W. Busha). Dyrektorzy Enronu zdążyli jednak w porę sprzedać swoje akcje, a ponadto hojnie przyznali sobie bonusy i premie, zyskując na tym ogółem 1,2 mld dol. Upadek Enronu wstrząsnął Stanami Zjednoczonymi i, zdaniem niektórych komentatorów, bardziej zmienił społeczeństwo Ameryki niż zamachy terrorystyczne z 11 września. Pokazał bowiem, że akcje nawet renomowanych firm, w które lokują drobni ciułacze od Florydy po Alaskę, wcale nie są bezpieczne. Opinia publiczna domaga się głów winowajców. Rząd uważnie wsłuchuje się w te nastroje. Administracja waszyngtońska postanowiła dobrać się do skóry nie tylko dyrektorom Enronu, ale także księgowym Andersena, którzy również ponoszą odpowiedzialność za tę plajtę dziesięciolecia. Departament Sprawiedliwości formalnie oskarżył cały koncern Andersena o felonię, co w amerykańskim systemie prawnym oznacza poważne przestępstwo. Konkretnie zarzucono firmie niszczenie dokumentów i utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości. Po raz pierwszy w historii duże przedsiębiorstwo audytorskie zostało oskarżone przed sądem o tak poważne złamanie prawa. Zdaniem prokuratorów, w siedzibach Andersena w Houston, Portland, Chicago, a także w Londynie, odbywała się od 12 października do 8 listopada ubiegłego roku prawdziwa orgia niszczenia dokumentów oraz zapisów dotyczących Enronu na dyskach komputerowych. Jak twierdzą oskarżyciele, unicestwiono akta zawarte w 26 skrzyniach oraz w 24 dużych pudłach, i to w czasie, gdy już wiadomo było, że komisja giełdy i papierów wartościowych prowadzi dochodzenie w sprawie Enronu. Administracja federalna uderzyła więc z całą mocą, najwyraźniej zamierzając zniszczyć audytorskiego giganta. Szefowie Andersena byli pewni, że skończy się na oskarżeniu przeciw kilku konkretnym osobom i ogromnej grzywnie, może nawet w wysokości kilkuset milionów dolarów, którą jednak firma może zapłacić. W ubiegłym roku doszło jednak do upadku dwóch przedsiębiorstw, których finanse kontrolował Andersen, i koncern ten dwukrotnie wykpił się grzywną. Tym razem władze uznały, że miarka się przebrała. Sąd zaproponował Andersenowi ugodę – przedsiębiorstwo przyzna się do winy i zapłaci ogromną karę. Pieniędzy oskarżonej firmie nie brakuje, lecz przyznanie się do winy oznaczałoby wyrok śmierci. Zgodnie z prawem przedsiębiorstwo audytorskie, które popełni felonię, nie ma prawa stawać przed komisją kontroli giełdy SEC. Tym samym Andersen straciłby prawo kontroli finansów wszystkich przedsiębiorstw publicznych w USA. Nic dziwnego, że szefowie firmy zareagowali z furią i oskarżyli Departament Sprawiedliwości o nadużycie władzy. „Oskarżenie przed sądem całego przedsiębiorstwa o utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości nie ma żadnych faktycznych czy prawnych podstaw”, głosi komunikat Andersena. Firma nie zamierza przyznawać się do winy i nalega na jak najszybszy proces, by odzyskać dobre imię. Rozprawa rozpocznie się 6 maja w Houston i potrwa przynajmniej do czerwca. Jej wyniku nie można przewidzieć. Przedstawiciele Andersena twierdzą, że winę ponosi najwyżej kilku nieodpowiedzialnych pracowników, a przede wszystkim David Duncan z przedstawicielstwa firmy w Houston. Podobno 23 października zwołał on w trybie pilnym zebranie, na którym postanowiono rozpocząć niszczenie dokumentów na wielką skalę. Niemniej jednak z zeznań dwóch pracowników i jednego partnera firmy przed Kongresem USA wynika, że na zebraniu w Houston nikt nie wzywał do likwidowania akt, odpowiednie polecenie przyszło natomiast z centrali Andersena w Chicago. Samo niszczenie dokumentów nie jest czynem nielegalnym. Przeprowadzono je zresztą całkowicie jawnie, na oczach wielu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2002, 2002

Kategorie: Świat