Armia Bożego Oporu wciąż zabija

Armia Bożego Oporu wciąż zabija

Uprowadzeni ludzie byli wypuszczani w ugandyjskiej dżungli, a żołnierze na nich polowali Jonathan Littell – pisarz amerykański, w Polsce znany z powieści „Łaskawe”, autor filmu dokumentalnego „Szkodliwe jednostki” Podobno ma pan polskie korzenie. – Nieprawda, wyłącznie litewskie. W internecie jest kilka pańskich biografii wskazujących na Polaków jako przodków. – W internecie jest mnóstwo błędów. Moi pradziadkowie emigrowali z okolic Lidy i Wilna, czyli Białorusi i Litwy. Niegdyś były to polskie tereny. – Ale mieszkali na nich przedstawiciele różnych narodowości. Pan mnie teraz pewnie podpuszcza, ale i tak powiem, że wkurza mnie współczesne unarodowianie wszystkiego i wszystkich. To, że kiedyś dany teren należał do innego kraju, niż należy współcześnie, nie oznacza, że wszyscy ludzie zamieszkujący go mają kroplę krwi dawnego kolonizatora. Nie mam tu na myśli wyłącznie Europy – krajów bałtyckich czy innych terytoriów, które wcześniej były we władaniu Polaków, Rosjan czy Turków – tylko szerszy obszar, z Afryką na czele. Relacjonował pan konflikty w Europie i na Bliskim Wschodzie, ale w ostatnich latach skupił się pan właśnie na Afryce. O wydarzeniach w Ugandzie napisał pan serię artykułów, książkę i nakręcił film dokumentalny, mieszając dziennikarstwo reportażowe z wypowiedzią artystyczną. – Zawsze mam problem, kiedy słyszę, że jestem artystą, który tworzy sztukę. Nie do końca tak jest. Wyrastam z dziennikarstwa. W 2010 i 2011 r. napisałem artykuły dla „Le Monde”. W większości była to korespondencja z ugandyjskiej dżungli, gdzie Armia Bożego Oporu (LRA) przeprowadzała treningi. To, co tam zobaczyłem, wymykało się opisowi. Trzeba było sięgnąć po język prozy, posłużyć się metaforą, podać przykład, bo nie dało się tego wszystkiego wyrazić wprost. Jak te treningi wyglądały? – Uprowadzeni ludzie byli wypuszczani w dżungli, a żołnierze na nich polowali. To było szkolenie z tropienia. Podstawowym zadaniem uczestników było nauczyć się, jak mogą wyglądać kryjówki w dżungli, gdzie mogą się schować uciekinierzy, jak się zachowują, kiedy mają dziką przyrodę z jednej strony, a z drugiej ścigających. Rzeczywiście ekstremalne warunki szkolenia. – LRA nie zawraca sobie głowy oczywistościami. Jej członkowie doskonale wiedzą, gdzie można się schować w wiosce. Wyzwaniem jest dopaść tych, którzy nie boją się ryzyka i ukrywają się w dżungli. Dla ludzi z Armii Bożego Oporu nie ma granic ani celów minimalnych. Jeśli są ludzie, którzy nie chcą przystać na ich warunki, to nie należy z nimi negocjować, trzeba ich wybić. Oni działają według praw matematyki: albo zero, albo jeden, nie ma nic pośrodku. Jak to się stało, że zaczął pan pisać o tym ugrupowaniu? – W latach 90., w czasie upadku Mobutu, pracowałem w organizacji humanitarnej w Kongu. Po drodze do Konga mijałem Kampalę, gdzie znajdowała się jedna z naszych większych baz. Wszyscy moi przyjaciele z Kampali pracowali na północy Ugandy, na obszarze działalności LRA. Mnie tam nie było, ale miałem świadomość ich istnienia, rozmawiałem z nimi nawet mimowolnie. W latach 90. to był bardzo poważny problem, który zajmował media i tych, którzy choć trochę interesują się losem świata. Kiedy żegnałem się z misją humanitarną, byłem przekonany, że LRA należy do przeszłości. Jednak kiedy w 2010 r. gościłem u przyjaciela, który właśnie wrócił z Konga, zrozumiałem, że byłem w błędzie. Trudno było mi uwierzyć w to, że LRA wciąż istnieje i morduje ludzi. Chciałem przyjrzeć się sprawie bliżej, więc zaproponowałem redakcji artykuł. Interesowało mnie przede wszystkim, jak to się stało, że Zachód zajął się sprawą, ale nie posprzątał jej do końca. Jak to możliwe, że nie wiedział pan o dalszym istnieniu LRA? Działała w tajemnicy? – Nie, ale to była gorąca sprawa do połowy pierwszej dekady XXI w., potem media i czytelnicy przestali się tematem zajmować. Kiedy wyjechałem z Afryki, czerpałem wiedzę na jej temat właśnie z mediów. A skoro te milczały o LRA… Dlaczego wcześniej o niej pisano? – Bo Zachód mógł się pochwalić tym, że znów naprawia świat, po raz kolejny bierze odpowiedzialność za inne kontynenty. W 2005 r. powołany trzy lata wcześniej Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nakaz aresztowania przywódców ruchu, w tym zbrodniarza wojennego Josepha Kony’ego, lidera LRA. Rok później Stany Zjednoczone wysłały wyszkolonych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2017, 2017

Kategorie: Kultura