Czy okręty podwodne z pociskami nuklearnymi zapewnią bezpieczeństwo państwu żydowskiemu? Izrael ma okręty podwodne uzbrojone w pociski z głowicami jądrowymi. Jeden krąży po Morzu Czerwonym i Zatoce Perskiej, drugi po wschodnich akwenach Morza Śródziemnego. Trzeci – gotowy do akcji – czeka w porcie. Dzięki temu państwo żydowskie stało się potęgą zdolną zadać niszczycielskie uderzenie jądrowe z ziemi, morza i powietrza. Do tej pory sądzono, że tylko Stany Zjednoczone i Rosja dysponują okrętami podwodnymi uzbrojonymi w pociski nuklearne, które mogą porazić cele lądowe. Powyższe rewelacje opublikował dziennik „Los Angeles Times”, powołując się na świadectwa trzech wysokich rangą urzędników rządów USA i Izraela. Potwierdził je niemiecki tygodnik „Der Spiegel”, który poinformował także, że izraelski wywiad Mosad na polecenie rządu przygotowuje plany jednoczesnego ataku na sześć irańskich instalacji nuklearnych. Jeden ze scenariuszy przewiduje przeprowadzenie bombardowań przy użyciu myśliwców F-16. „Los Angeles Times” starał się wywołać sensację, ale wiadomości na temat nuklearnych okrętów podwodnych państwa żydowskiego nie są nowe. W czerwcu 2002 r. amerykańska organizacja Carnegie Endowment, zajmująca się problemami proliferacji broni masowej zagłady, opublikowała książkę z informacjami na ten temat. Dyrektor Carnegie, Joseph Cirincione, uznał stworzenie morskiej dywizji sił atomowych Izraela za najważniejsze wydarzenie w programie zbrojeń nuklearnych państwa żydowskiego. Cała historia zaczęła się 15 stycznia 1991 r., gdy wybuchła pierwsza wojna w Zatoce Perskiej. 25 godzin później osiem irackich rakiet Scud wybuchło pod Hajfą i w Tel Awiwie. Tak skuteczny atak okazał się szokiem dla izraelskich wojskowych i opinii publicznej. Szybko pojawiły się oskarżenia, że Saddam Husajn mógł rozwinąć swój rakietowy program dzięki technicznej pomocy firm niemieckich. Kanclerz Helmut Kohl był więc gotów uczynić wszystko, aby utrzymać dobre stosunki z Jerozolimą. Izraelska delegacja podążyła do RFN. Nocą 30 stycznia 1991 r. kanclerz zaaprobował pakiet pomocy dla państwa żydowskiego, przewidujący budowę trzech niezwykle nowoczesnych okrętów podwodnych klasy Dolphin (według niemieckiej terminologii, typ 212). Były to jednostki o napędzie konwencjonalnym (dieslowsko-elektrycznym) o zasięgu 15 tys. km, mogące operować na morzu przez ponad miesiąc. Zbudowano je pod nadzorem izraelskich inżynierów w kilońskiej stoczni Howaldtswerke-Deutsche Werft, wyposażyła je firma Thyssen Nordseewerke w Emden. Dwa pierwsze, „Dolphin” i „Leviathan”, ukończono w 1999 r., trzeci – „T’kuma” („Odrodzenie”) – w roku następnym. Koszt budowy wyniósł 1,1 mld marek, z czego 85% pokryło państwo niemieckie. Już podczas prac konstrukcyjnych pojawiły się wątpliwości. Klasyczne okręty typu 212 uzbrojone są w dziesięć wyrzutni o standardowym kalibrze 533 mm, całkowicie wystarczającym do wystrzelenia torped czy też rakiet z głowicami konwencjonalnymi. Izraelczycy zażądali jednak zamontowania czterech wyrzutni o kalibrze aż 650 mm. Deputowani z niemieckiej Partii Zielonych złożyli w 1999 r. w tej sprawie interpelację w Bundestagu. Federalne Ministerstwo Obrony odpowiedziało enigmatycznie, że nie zna powodów, dla których okręty otrzymały 650-milimetrowe wyrzutnie wraz z prowadnicami do odpalania pocisków rakietowych typu Harpoon. Otfried Nassauer z renomowanego berlińskiego Centrum Bezpieczeństwa Transatlantyckiego twierdzi, że „rząd federalny po prostu schował głowę w piasek i nie chciał o niczym wiedzieć”. Wiele wskazuje na to, że izraelscy specjaliści bezzwłocznie przystąpili do przebudowy pozyskanych w RFN okrętów na pływające rampy startowe dla pocisków nuklearnych. Według brytyjskiej gazety „Sunday Times”, pierwszy test rakietowy odbył się w maju 2000 r. na wodach koło Sri Lanki. Pocisk samosterujący wystrzelony z okrętu podwodnego trafił jakoby w cel morski znajdujący się w odległości 1,5 tys. km. Nikt nie spodziewał się takich możliwości uderzeniowych ani precyzji ataku. „Los Angeles Times” twierdzi, że do przenoszenia miniaturowych głowic nuklearnych przystosowane zostały pociski amerykańskiej produkcji typu Harpoon o zasięgu 130 km. W tym celu harpoony, przeznaczone w zasadzie do niszczenia okrętów, powinny zostać zmodyfikowane tak, aby mogły odnajdywać cel także na lądzie. Były izraelski wiceminister obrony, Efraim Sneh, wyśmiał tego rodzaju rewelacje: – Każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o rakietach, wie, że harpoony nie mogą zostać użyte do przenoszenia głowic nuklearnych. Nawet
Tagi:
Krzysztof Kęciek









