Wpisy od Attaché

Powrót na stronę główną
Aktualne Notes dyplomatyczny

Piękne kobiety chcą do Polski

Kilka słów o sztuce wydawania wiz. W czasach PiS rozwinęła się ona w sposób szczególny.

Po pierwsze, Polska straciła wpływ na to, kto o naszą wizę może się starać. Decydowały o tym firmy zewnętrzne, które przejęły kontrolę nad kolejkami chętnych. Ci, którzy firmom zapłacili, mogli w tej kolejce przesuwać się do przodu, inni tej szansy nie mieli.

Po drugie, wprowadzono system poleceń – słano je z Warszawy konsulom, by przyznawali wizy osobom wskazanym przez centralę. Teraz okazuje się, że był to mechanizm korupcyjny…

Po trzecie, kierownictwo MSZ oszalało na punkcie wydawania wiz. W latach 2020-2023 Polska wydała 47% wszystkich wiz wydanych w strefie Schengen. I zapowiadano, że ich liczba jeszcze się zwiększy. Miało temu służyć powołanie centrum wizowego w Łodzi, w którym planowano zatrudnić 160 osób i wydawać 400 tys. wiz rocznie – z pominięciem konsulów, co z dumą zapowiadał ówczesny szef MSZ Zbigniew Rau.

Teraz mamy ruch w drugą stronę. Firmy zewnętrzne zostały wyproszone, decyzje wizowe to znów domena konsula i ogólnie jest nacisk na mniejszą liczbę wiz, co w MSZ określa się pięknym sformułowaniem:

„Odzyskujemy kontrolę nad procesem wydawania wiz”. Można się wzruszyć…

Ale w historii MSZ to nic nowego. Były bowiem czasy, kiedy wiz przyznawaliśmy jak na lekarstwo i każdy konsul miał w centrali łatwiej, jeśli odmówił wizy, niż jak ją przyznał. Na tej podstawie był oceniany. A to skutkowało różnymi historiami…

W ministerstwie popularne są wspomnienia dyplomatyczne Jacka Perlina, byłego ambasadora w Kolumbii – opowiada się je jak najpiękniejsze dykteryjki. Dotyczą one czasów niedawnych, ale jeszcze sprzed PiS, kiedy lepiej było wiz odmawiać. Według jakich kryteriów? To już nikogo nie obchodziło. Konsulowie zatem sami sobie te kryteria wymyślali. I tak oto Perlin dwa razy zetknął się z konsekwentnym, choć z zupełnie różnych powodów, odmawianiem wiz młodym i ładnym kobietom. Oto jego opowieść: „Za pierwszym razem rzecz dotyczyła Peru. Byłem wówczas kierownikiem placówki w sąsiedniej Kolumbii. Zadzwonił wtedy do mnie znajomy, który organizował konkursy piękności, z pytaniem, czy może znam panią konsul w Limie. Przypadkowo znałem, byłem nawet przez jakiś czas jej przełożonym. Okazało się, że pani konsul odmówiła wizy do Polski miss Peru, zupełnie nie wiadomo dlaczego, gdyż miss spełniała wszystkie warunki, tzn. miała zaproszenie, wykupiony bilet w dwie strony, zarezerwowany i opłacony hotel. Zadzwoniłem do pani konsul, która zaczęła coś bez sensu bredzić.

Po małym śledztwie dowiedziałem się, że odkąd objęła urząd przed trzema laty, ani jedna młoda i ładna kobieta nie dostała wizy. Przyczyna była prosta: pani konsul nie lubiła młodych i ładnych kobiet, bo sama już nie była młoda, a jej uroda przeminęła.

Drugi przypadek to była Tajlandia. Tam z kolei urzędował młody konsul, na pewno gej, choć to chyba nie miało akurat znaczenia. On z kolei nie ukrywał, a wręcz chełpił się tym, że nigdy nie dał i nie da wizy młodej i ładnej kobiecie. Na pytanie dlaczego, odpowiadał: »Bo jest ryzyko, że taka będzie się prostytuować«. Gdy opowiedziałem o tym konsulowi brytyjskiemu, odparł: »A ja nigdy nie odmówiłem i nie odmówię wizy młodej i ładnej kobiecie. Robię to z pobudek patriotycznych, jest szansa, że przyczynię się w ten sposób do poprawienia urody przyszłych pokoleń Brytyjek«”.

Panie ambasadorze, czekamy na kolejne historie.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Jakiego ambasadora chce Duda?

Miała miejsce kolejna potyczka między prezydentem Andrzejem Dudą a ministrem Radosławem Sikorskim. Dotyczyła Bogdana Klicha, który pełni obowiązki kierownika polskiej ambasady w USA. Nie jest pełnym ambasadorem, jest chargé d’affaires, czyli szarżykiem, bo prezydent nie podpisał mu nominacji.

Otóż w jednym z wywiadów prezydent Duda stwierdził, że Klich „nie nadaje się na ambasadora RP w Stanach Zjednoczonych”. A dlaczego się nie nadaje? Ano dlatego, że jego wcześniejsze wypowiedzi na temat Donalda Trumpa były mało Trumpowi przychylne, więc nie jest on odpowiednim kandydatem na ambasadora. Jest, jak określił Duda, kierownikiem placówki, uczynionym na siłę, na zasadzie „na złość mamie odmrożę sobie uszy”.

Na ten wywiad Sikorski odpowiedział bardzo szybko (ciekawe, czy ktoś go do tej odpowiedzi zachęcał…). Na platformie X zaapelował do Andrzeja Dudy, „by nie osłabiał pozycji polskich dyplomatów”. „Proszę Pana Prezydenta, aby nie dezawuował publicznie naszego chargé d’affaires w Waszyngtonie, gdyż utrudnia mu to pracę na rzecz Rzeczpospolitej”, napisał Sikorski. Dodając, że podczas wizyty Andrzeja Dudy w USA Klich „okazał się bardziej kompetentny niż wybrańcy prezydenta”.

Wymiana tych uprzejmości jest dość śmieszna i średnio trafna. Po pierwsze, dowiedzieliśmy się, jak Andrzej Duda ocenia kompetencje dyplomatów. Jeśli mówią (czy mówili) nieprzychylnie o Trumpie, to znaczy, że się nie nadają. Staż dyplomatyczny, doświadczenie, wiedza – te sprawy są bez znaczenia (a mógł Klicha zaatakować za to). Liczy się wazelinka.

Po drugie, nasuwa się pytanie, kogo w takim razie chciałby mieć Duda jako szefa ambasady w Waszyngtonie. Odpowiedź wydaje się prosta – pewnie poprzedniego ambasadora, Marka Magierowskiego, swojego dawnego ministra.

No to posłuchajmy, co Magierowski mówi o Trumpie i trumpowskiej ekipie. Oto kilka jego wypowiedzi z ostatnich dni.

„Jestem bardzo zaniepokojony tym, jak bardzo narracja Kremla przeniknęła do kręgów decyzyjnych w USA. Do Białego Domu i departamentów, które zajmują się polityką zagraniczną. Słyszymy niemalże słowo w słowo komentarze i deklaracje ze strony amerykańskich przedstawicieli, które można wsadzić w usta prezydenta Putina, byłego prezydenta Miedwiediewa czy rzecznika Pieskowa, nie zauważylibyśmy żadnej różnicy”.

„Zajmuję się polityką międzynarodową długo, ale w najdzikszych snach nie spodziewałem się, że dożyję dnia, w którym Stany Zjednoczone będą głosowały tak samo jak Rosja, Białoruś, Korea Północna czy Nikaragua”.

„Słyszałem, że mamy do czynienia z szachistą Trumpem, który rozgrywa pięciowymiarową rozgrywkę z prezydentem Putinem, ale jak spojrzymy na konkretne posunięcia obecnej administracji USA, to naprawdę włosy stają dęba. Mówimy nie tylko o retoryce, ale o konkretnych krokach i faktach”.

„Władimir Putin jest bardzo zdolnym politykiem, który w moim przekonaniu rozgrywa Stany Zjednoczone w sposób mistrzowski. Stany Zjednoczone chyba nie do końca zdają sobie z tego sprawę”.

I co pan, panie prezydencie (jeśli pan jeszcze nie zemdlał), sądzi o tych słowach? Też nieprzychylne?

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Klątwa ambasady

Stała się rzecz niebywała, oto bowiem prezydent Andrzej Duda wyłamał się ze swojego bojkotu i wyraził zgodę na podpisanie ambasadorskiej nominacji dla Agnieszki Bartol-Saurel, która kieruje naszą placówką przy Unii Europejskiej.

Kieruje nią od 21 października 2024 r., objęła ją po ambasadorze Piotrze Serafinie, który został unijnym komisarzem ds. budżetu, zwalczania nadużyć finansowych i administracji publicznej. I to objęła w biegu, w trakcie przygotowań do polskiej prezydencji. Oczywiście logika podpowiada, że lepiej, by w takiej sytuacji była pełnym ambasadorem, a nie chargé d’affaires. Jednakże Andrzej Duda, mimo że był wakat, nie podpisywał jej ambasadorskiej nominacji. I oto nagle, gdy nasza prezydencja trwa już dwa miesiące, zmienił zdanie.

Czy to był odosobniony przypadek, czy zapowiedź nowej tendencji w działaniach prezydenta? W gruncie rzeczy odpowiedź na to pytanie z każdym dniem staje się coraz mniej ważna, to podpisywanie będzie niedługo sprawą jego następcy. Jednak Andrzej Duda wprawdzie zobowiązał się do podpisania ambasadorskiej nominacji Agnieszce Bartol-Saurel, za to odmówił Barbarze Tuge-Erecińskiej, która ma jechać do Pragi.

O Tuge-Erecińskiej i jej wyjeździe do Pragi już pisaliśmy. Przede wszystkim dziwiąc się, dlaczego wraca z emerytury do MSZ i w wieku 69 lat decyduje się jechać na placówkę. Zwłaszcza że nie jest kimś, kto mógłby się uważać za osobę w MSZ niespełnioną. Była czterokrotnie ambasadorem – w Szwecji, w Danii, w Wielkiej Brytanii i na Cyprze – a dwukrotnie wiceministrem. Poza tym niczym szczególnym w MSZ się nie odznaczyła.

Wiatry polityczne zawsze jej dobrze wiały – w roku 1981 pracowała w biurze zagranicznym NSZZ Solidarność, zresztą razem z Anną Fotygą. A potem już samo szło. Związana była z podziemną Solidarnością, z gdańskimi liberałami, z KLD… Chce więc zwieńczyć długą i pogodną karierę piątą ambasadą?

Ale jest jeszcze jedna wątpliwość. Otóż wysyłanie emerytów na stanowiska ambasadorów się zdarza. Powód jest z reguły prosty – doświadczony dyplomata występuje w roli ratownika, ma odbudować relacje, wykonać ważną misję. Rzecz w tym, że jeśli chodzi o Czechy, nie ma nic do odbudowywania. Tuge-Erecińska sama zresztą mówiła, że nasze dwustronne stosunki są znakomite. W zasadzie – a o tym milczeli wszyscy – jeżeli coś zgrzyta, to w polskiej ambasadzie, gdzie od kilku lat notujemy zadziwiającą rotację ambasadorów.

Wszystko zaczęło się od Barbary Ćwioro, która rozpoczęła misję w 2018 r., by ją zakończyć w czerwcu 2020 r. Odwołano ją w atmosferze skandalu, bo grupa pracowników ambasady oskarżyła ją o mobbing. Sprawa trafiła do sądu i do dziś (!) nie została rozstrzygnięta. Panią Ćwioro zastąpił w październiku 2021 r. Mirosław Jasiński, były wojewoda wrocławski i były dyrektor Instytutu Polskiego w Pradze. Jasiński ambasadorem był kilka tygodni! Bo w wywiadzie dla Deutsche Welle powiedział, że w sporze o kopalnię Turów rację mogą mieć Czesi. Wobec tego premier Morawiecki czym prędzej, 6 stycznia 2022 r., go odwołał. Kolejnym ambasadorem został wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich Mateusz Gniazdowski, dla którego była to pierwsza praca w MSZ. Ale latem 2024 r., po dwóch latach, został przez ministra Sikorskiego cofnięty do kraju. W ciągu pięciu lat będziemy mieli czwartego ambasadora w Pradze. Czy to pech, czy coś innego?

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Czaputowicz. I wszystko jasne

Próbkę swojego zaangażowania i temperamentu (bo przecież nie roztropności) dał w „Rzeczpospolitej” Jacek Czaputowicz, były szef MSZ.

Wiadomo, chciał pochwalić Trumpa i jego ekipę, a Tuskowi dokopać. Wypowiedział się więc na temat tego, dlaczego amerykańscy żołnierze są w Polsce i dlaczego Polska przegrywa dyplomatycznie.

À propos amerykańskich żołnierzy napisał tak: „Nie obawialiśmy się wskazywać na zagrożenia, jakie stwarzał Nord Stream 2, format normandzki czy spór Unii z USA na tle porozumienia nuklearnego z Iranem. Zorganizowaliśmy wspólnie konferencję bliskowschodnią, uruchomiliśmy proces warszawski, współtworzyliśmy sojusz na rzecz wolności religii, byliśmy razem w Iraku i Afganistanie. Angażowaliśmy się więc w sprawy daleko wybiegające poza nasze własne podwórko.

Czy tak trudno zrozumieć, dlaczego żołnierze amerykańscy są w Polsce?”.

Trudno zrozumieć, dlaczego Jackowi Czaputowiczowi nie przyszło do głowy, że amerykańscy żołnierze są w Polsce, bo w Waszyngtonie uznano, że służy to amerykańskim interesom. Ale były szef MSZ uważa, że Polska rozczuliła Amerykanów swoją przymilnością, więc wzruszeni tym dali nam cukierka. I oto na naszych oczach rodzi się doktryna Czaputowicza w stosunkach międzynarodowych: bądź przymilny, to coś ci skapnie.

Były minister wzruszył się też przemówieniem sekretarza obrony USA w Warszawie. „Czy rozumiemy przesłania – pytał dramatycznie – które wygłosił sekretarz obrony USA Pete Hegseth w Warszawie: Polacy mają podobny do Amerykanów etos wojownika, Stany Zjednoczone mogły zawsze na Polskę liczyć, byliśmy z nimi w Iraku i Afganistanie, zbrojąc się, Polska będzie bronić całego kontynentu?”. Owszem, panie Czaputowicz, rozumiemy – Pete Hegseth, prezenter telewizji Fox News i ogólnie osoba mało kompetentna w zakresie spraw zagranicznych i obronnych, wygłosił dziennikarskie dyrdymały. Żeby było wzniośle i miło. Że polscy wojownicy będą bronić całego europejskiego kontynentu. Sprzętem kupionym od Amerykanów. I w zasadzie cały konkret to te zakupy…

No i jeszcze jedna mądrość pana C. Komentując paryskie spotkanie, napisał: „Polska ma najsilniejszą armię w Europie, liczono więc, że przyłączy się do koalicji pilnującej pokoju w Ukrainie i pociągnie za sobą inne państwa. Tymczasem Polska, która sprawuje prezydencję w Unii Europejskiej, zrobiła w portki”.

Cóż, fakty są takie, że Polska jest w koalicji wspomagającej Ukrainę i jest jednym z jej najważniejszych uczestników. Tym ważniejszym, że z tej koalicji – czego Czaputowicz nie zauważył – właśnie wychodzą Stany Zjednoczone. Cóż więc Polska powinna robić zdaniem byłego ministra: chwalić Trumpa czy już nie?

Jeśli zaś chodzi o polskich żołnierzy w Ukrainie – decyzja Tuska jest roztropna i zrozumiała. Po pierwsze, 80% Polaków tego nie chce. Po drugie, są względy historyczne, które nakazują ostrożność. Dlatego polskich żołnierzy w Ukrainie być nie powinno.

Pomińmy zwrot o robieniu w portki – bo to śmieszne. Zwłaszcza w MSZ, w którym Czaputowicz ma opinię najbardziej strachliwego ministra XXI w. – którym dyrektor generalny kręcił, jak chciał. Może przyszedł czas odreagowania?

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Kowboj nie przyjedzie

Jim Mazurkiewicz miał być ambasadorem w Polsce. Tymczasem będzie nim Thomas Rose. Zamiast Polonusa w kowbojskim kapeluszu Donald Trump przysyła nam ortodoksyjnego Żyda w jarmułce. Znanego ze skrajnie proizraelskich poglądów.

Mazurkiewicz wołał: „Czuję się Polakiem! Jestem z tego dumny!”. Rose jest zupełnie inny. „Zadba o to, aby nasze interesy były reprezentowane w Polsce, i zawsze stawiał Amerykę na pierwszym miejscu”, napisał Trump w swoim portalu społecznościowym Truth Social. Bardzo ciekawe, jak na nowego ambasadora zareaguje polska prawica…

Z zapowiedzi Trumpa wynika, że nowy ambasador przyjedzie do Polski z krótkim przesłaniem – by pilnować spraw amerykańskich. I stawiać je na pierwszym miejscu. Mazurkiewicz, jakkolwiek by patrzeć, tego nie gwarantował.

A Rose? Obserwując jego aktywność, można być pewnym, że w promowaniu swojej wizji świata nie będzie się czuł ograniczany dyplomatycznymi konwenansami. Nie jest zawodowym dyplomatą, lecz biznesmenem i dziennikarzem. Przy tym jego dziennikarstwo sprowadza się do twardej, prawicowej publicystyki. Jest współgospodarzem konserwatywnego talk-show w radiu satelitarnym SiriusXM i podcastu Bauer and Rose. W jego ostatnim odcinku ocenił likwidowaną przez Donalda Trumpa amerykańską agencję pomocową USAID jako „największą operację prania pieniędzy demokratów w historii”. Trudno to uznać za język dyplomaty…

Jako prawicowiec i syjonista zabierał niedawno głos na platformie X w sprawie możliwego przyjazdu premiera Netanjahu do Polski, na uroczystości 80. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz. Krytykował Tuska, że może aresztować Netanjahu. A potem, po liście Dudy do premiera i odpowiedzi rządu w tej sprawie, pisał: „Gratulacje dla Andrzeja Dudy za uniknięcie rozłamu w stosunkach USA-Polska, który stanął w obronie Polski, przekonując Donalda Tuska do cofnięcia tej okropnej decyzji”.

Jeśli więc ktoś się zastanawiał, co też Andrzejowi Dudzie strzeliło do głowy, by pisać list do Tuska w sprawie Netanjahu, kiedy ten i tak nie zamierzał do Polski przyjeżdżać – mamy trop. Jest nim Thomas Rose.

Tych tropów może być zresztą więcej. Rose zamieszczał na platformie X m.in. swoje opinie na temat zmian wprowadzonych przez rząd w mediach publicznych. A także na temat Andrzeja Dudy, z którym spotkał się w grudniu 2024 r.: „Ogromnym zaszczytem było dla mnie spotkanie z największym przyjacielem Ameryki w Europie”.

Zdążył też wypowiedzieć się na temat wyborów prezydenckich w naszym kraju: „Nadchodzi czas decyzji przed wyborami prezydenckimi w Polsce, czy Polska chce zbliżyć się do centrum władz w Unii Europejskiej, (…) czy może Polska chce pozostać dumnym, suwerennym krajem, który spełnia swoje zobowiązania sojusznicze”. Poza tym „przyszłość polsko-amerykańskich relacji pozostaje w rękach Polaków i polskiego rządu”, a „prezydent Trump spogląda na Polskę optymistycznie”.

Tak oto zamiast człowieka, który łagodziłby polsko-amerykańskie kanty i ukontentował amerykańską Polonię, Donald Trump przysyła do nas zaangażowanego publicystę, z konkretnym politycznym planem.

Może być ciekawie.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Houston, będzie zmiana

Nowym konsulem w Houston ma być Jarosław Łasiński. I jest to nominacja bardzo ciekawa.

Łasiński to urzędnik z długim CV. Prawnik, rozpoczął pracę w MSZ w 1987 r., trafił wtedy na staż, pracował w gabinecie ministra Mariana Orzechowskiego. W III RP funkcjonował w różnych departamentach i na różnych stanowiskach. Był dyrektorem Biura Prawnego, zastępcą dyrektora i dyrektorem Departamentu Konsularnego. Był też konsulem generalnym w Chicago, w Malmö, a w latach 2018-2022 w Los Angeles. Wszędzie otrzymywał bardzo wysokie oceny swojej działalności.

Z tego punktu widzenia decyzja ministra Sikorskiego, by tak doświadczonego i kompetentnego człowieka wysłać do Houston, broni się w sposób oczywisty.

Pikanterii sprawie dodaje jeden fakt. Otóż Łasiński w swojej karierze miał taką przypadłość, że podobał się kolejnym ekipom, więc następne go gnębiły.

Na przykład w roku 2006, gdy był konsulem generalnym w Chicago, na czas wizyty w tym mieście ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego został wezwany na konsultacje do Warszawy. Ale potem minister Anna Fotyga wysłała go na stanowisko konsula do Malmö. Albo więc ewentualne zarzuty wobec niego były miałkie, albo był za silny, by go odstrzelić.

Ciekawsze rzeczy działy się później, w roku 2017. W tym czasie Łasiński był dyrektorem Departamentu Konsularnego i został zaprezentowany jako kandydat na ambasadora w Norwegii. Z powodu tej kandydatury w szał wpadli posłowie Platformy Obywatelskiej, Halicki i Nitras, którzy stawali na głowie, by ją utrącić. Argumentowali, że Łasiński jest jednym ze współautorów pisowskiej ustawy o służbie dyplomatycznej. Która, na dodatek, dawała szefowi MSZ prawo wyrzucenia z ministerstwa każdego, kto rozpoczął w nim pracę przed rokiem 1990. Mówili też, że współpracuje ramię w ramię z ówczesnym dyrektorem generalnym Andrzejem Jasionowskim, który zaczynał w PRL w podziemnym NZS, a potem był w UOP, a w MSZ reprezentował najbardziej pisowską część ministerialnych kadr. I zastępuje go w niektórych sytuacjach. „W jakich służbach pan jest?!”, wołał do Łasińskiego Halicki, a ten odpowiadał mu, że w żadnych.

Broniła go wtedy zawzięcie Małgorzata Gosiewska z PiS-u. Okazuje się, niepotrzebnie. Bo weto wobec Łasińskiego postawił… prezydent Andrzej Duda. I kilka miesięcy później minister Waszczykowski prezentował na sejmowej komisji innego kandydata (a raczej kandydatkę) na ambasadora w Norwegii.

Łasińskiego zaś w roku 2018 wysłano do Los Angeles, tym razem w atmosferze ponadpartyjnej zgody.

I oto teraz, z pozycji zastępcy dyrektora Departamentu Konsularnego, Łasiński jedzie na kolejną placówkę, do Houston. Wcześniej, od 2022 r., konsulem generalnym była tam Monika Sobczak, przedtem przewodnicząca NZS i radna PiS w Radzie m.st. Warszawy. Do MSZ ściągnął ją dyrektor generalny Andrzej Papierz i zatrudnił w swoim biurze w charakterze eksperta. Potem kierowała Biurem Spraw Osobowych, czyli kadrami. Kierowanie konsulatem w Houston to była jej pierwsza zagraniczna placówka. Zatem nawet nie ma co pytać, czy to się mogło udać, bo odpowiedź jest jasna. Pytanie jest inne: dlaczego ta partyjna hucpa trwała tak długo?

 

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Było skromnie

Było skromnie, wręcz kameralnie. No i można było odnieść wrażenie, że to uroczystość mocno improwizowana. Otwarcie ambasady w Berlinie świętowała niewielka grupa zaproszonych, toteż każdy, kto pamiętał choćby otwarcie ambasady przy Unii Europejskiej – i tej pierwszej, i tej w budynku kupionym od dyrekcji poczty belgijskiej, może się czuć zawiedziony.

W Berlinie nie było premiera, najwyższy rangą był Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych. Niemcy reprezentował Thomas Bagger, wiceminister spraw zagranicznych. Tak, tak, ten sam Thomas Bagger, który w latach 2022-2023 był ambasadorem Niemiec w Polsce i prosto z Warszawy wskoczył na fotel ministerialny. I niech ktoś powie, że Niemcy nie przysyłają do nas swoich najlepszych dyplomatów.

Bagger miał ciekawe wystąpienie, krótkie i treściwe. „Polska wróciła do serca Berlina. Herzlich willkommen!”, zaczął, zaraz dodając, że z przejęciem prezydencji wróciła również do serca Europy. Mówił też, że na te powroty niecierpliwie w Europie czekano, że jedność europejska poddawana jest próbie i że życzy sobie, by ambasada pomogła rozwinąć tak potrzebny wspólny język między Polakami i Niemcami.

A teraz dwa zdania o improwizacji. Najpierw usadzono zaproszonych gości na krzesłach, potem wszedł minister. A potem wyszedł. Żeby wciągnąć na maszt flagi Polski i Unii Europejskiej, później zaś – żeby odsłonić tablicę upamiętniającą ów dzień. Że minister Sikorski ambasadę otworzył, budynek zaprojektowała pracownia JEMS, a wykonawcą był Strabag. Minister wciągał flagę, ściągał szarfę z tablicy, co zajęło sporo czasu, a goście w innym pomieszczeniu czekali.

I zaraz wszystkim przypomniały się otwarcia polskich ambasad w Brukseli, tych unijnych. To były wielkie imprezy, z tłumami gości. Z ministrami, ambasadorami itp. Zarówno w roku 1998, jak i w maju 2011 r.

Wydarzenia z roku 1998 mało kto już pamięta

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Konsul wszystko zapisze

Wspominaliśmy niedawno aferę wizową w MSZ, a w zasadzie raport komisji sejmowej, która badała tę aferę. Dorzućmy do tego kolejną cegiełkę – swoje prace w ministerstwie zakończyła Najwyższa Izba Kontroli. Po audycie NIK sporządziła i skierowała do prokuratury cztery zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, łącznie przeciwko 12 funkcjonariuszom publicznym.

W stosunku do 11 z nich NIK zawiadomiła o podejrzeniu popełnienia czynu zabronionego, czyli o „zachowaniu polegającym na przekroczeniu uprawnień lub niedopełnieniu obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych, działających przez to na szkodę interesu publicznego”. Wobec jednej z osób skierowano zawiadomienie dotyczące wyrządzenia skarbowi państwa znacznej szkody majątkowej.

Zawiadomienia dotyczą czterech spraw. Pierwsza to program Poland Business Harbour, czyli wydawanie wiz pracowniczych osobom z Białorusi i Rosji, które miały pracować w Polsce jako informatycy. Program wprowadzony został jednak bez jakichkolwiek wiążących dokumentów. NIK pisze, że „nie ma wiążących dokumentów, które opisywałyby jego podstawę prawną, cele, uczestników, zadania czy zakładane efekty”. Innymi słowy, do Polski, wpuszczono 95 tys. ludzi z prawem prowadzenia działalności gospodarczej. A ci na dodatek gdzieś się rozpłynęli.

Druga sprawa to naciski, które płynęły z centrali do konsulów, by przyjmowali wnioski wskazanych osób poza kolejnością i wydawali im wizy, często w trybie przyśpieszonym i „bez osobistego wstawiennictwa”.

Jako szczególną kategorię potraktowano sprawę konsulatu w Mumbaju, wizytowanego przez dyrektorów departamentu. Tamtejszy konsul był naciskany, by wydawać wizy aplikantom podającym się za członków ekipy filmowej.

Sprawa jest tu oczywista, podana na tacy – konsulowie zapisywali wszystkie rozmowy ze zwierzchnikami, zachowali kopie mejli, całość mieli znakomicie poukładaną (ktoś wątpi, że mogło być inaczej?). Dla inspektorów NIK praca z nimi była czystą przyjemnością. I pewnie to samo powiedzą prokuratorzy. Trafiony, zatopiony.

I jeszcze jedna historia, tym razem dotycząca wyrzucania publicznych pieniędzy w błoto. Zbigniew Rau z pompą otworzył Centrum Decyzji Wizowych w Łodzi – wołał, że takie jest zapotrzebowanie państw w Azji i Afryce. Miało w nim pracować 160 urzędników, którzy mieli produkować wizy. Centrum umieszczono w łódzkim kompleksie Monopolis, wynajmując drogą przestrzeń biurową na lata. „Na skutek tych działań wydatkowano z budżetu państwa środki w wysokości co najmniej 681,9 tys. zł, tytułem najmu i kosztów eksploatacji budynków”, napisała NIK.

Dodajmy, że to dopiero początek opłat. Umowy najmu są tak skonstruowane, że MSZ nie może się z nich wycofać. Wynajęło powierzchnię i ją ma. Podobnie jak łącza internetowe. Płaci za to miesięcznie 6 tys. euro plus prawie 12 tys. zł opłat eksploatacyjnych, opłaty za łącza internetowe i, drobiazg, za sprzątanie – 4 tys. zł. Choć pomieszczenia stoją i będą stały puste.

No, panie Zbigniewie Rau, z tego już tak łatwo się nie wykręcicie…

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Witaj, Ambasado!

Wreszcie się doczekaliśmy. Już w piątek, 17 stycznia, odbędzie się otwarcie ambasady RP w Berlinie. Tym samym zakończy się trwający ponad 25 lat wielki wstyd. MSZ zamierza zresztą uczynić z otwarcia wielką fetę. O tym, jak będzie to wyglądać, napomknął już rzecznik MSZ Paweł Wroński – ku uciesze pracujących w ministerstwie urzędników, których bawią tego typu śmieszne wypowiedzi. Otóż Wroński rzekł: „Ambasada w Berlinie to przedsięwzięcie wybitnie związane z ministrem Sikorskim, który je zaczął

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Lwów – misja specjalna

Albo będzie sukces, albo klapa. Niczego pośredniego się nie spodziewajmy. Konsulem we Lwowie będzie Marek Radziwon, człowiek wielu umiejętności. Od gry na saksofonie (w czasie wolnym) po głębokie analizy duszy naszych wschodnich sąsiadów. A pośrodku – krytyk teatralny i literacki, menedżer kultury, historyk. Dyrektor Instytutu Polskiego w Moskwie (2009-2014), prezes Polskiego PEN Clubu (od 2022 r.). No i jeszcze sekretarz Nagrody Literackiej Nike i adiunkt w Instytucie Europy Środkowo-Wschodniej w Lublinie.

Trudno też nie pamiętać jego esejów – o tym, jak w dzisiejszej Rosji zmieniają się podręczniki historii i jak pięknieje w nich ZSRR. Lub o rosyjskim patriotyzmie.

Zawodowy dyplomata to nie jest, mimo że w Moskwie miał stopień I radcy. Ale gry dyplomatyczne? To nie on. Sprawy konsularne także są dla niego czymś odległym, nigdy się nimi nie zajmował. Wiadomo, będzie miał zespół doświadczonych urzędników, sam pieczątek nie będzie przybijał, ale… Ukraina? Raczej Rosja to jego specjalność. Więc?

Więc jasne jest, że z jego wyjazdem do Lwowa zmieni się postrzeganie tej placówki. Że wyjdzie ona poza ramy klasycznego konsulatu i stanie się czymś ważniejszym. Tylko czy to się uda?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.