Wpisy od Dariusz Dziektarz

Powrót na stronę główną
Obserwacje

Internet z grzybów

Pojedynczy grzyb może łączyć w sieć nawet kilkadziesiąt różnych drzew wielu gatunków

Choć o mykoryzie, czyli symbiozie roślin i grzybów, uczymy się już w podstawówce, to w ostatnich latach zaczęło być o niej naprawdę głośno, co ciekawe – także poza szkołą. Drzewa połączone strzępkami grzybni, niczym komputery spięte siecią kabli, po których płyną informacje o szansach i zagrożeniach, ale nie tylko – miałby to być także jeden wielki targ oraz kanał szybkiego reagowania. (…) Wizja takiego lasu działa na wyobraźnię, pytanie tylko, czy rzeczywiście żyjemy w tej bajce, czy jedynie daliśmy jej się porwać?

Samopomoc chłopska

(…) Rośliny i zwierzęta od zarania dziejów wymieniają między sobą informacje kanałami, o których istnieniu jeszcze kilkadziesiąt lat temu nawet nie wiedzieliśmy. Wykorzystują do tego dźwięki, zapachy i obrazy, więc dlaczego miałyby nie wykorzystać także grzybów, znanych już z tego, że potrafią przekazywać sygnały elektryczne, co w tym kontekście nieco upodabniałoby je do naszych neuronów? Statyczny na pierwszy rzut oka las miałby więc swoją drugą, ukrytą przed nami, gwarną stronę. Owszem, zaglądamy tam – słyszymy, czujemy zapachy, a niektórzy poznali nawet smaki, ale nie potrafimy tego intuicyjnie złożyć w żaden spójny obraz. Tymczasem dużo więcej miałoby się dziać pod ziemią, w królestwie, którego zrozumienie przychodzi nam jeszcze trudniej.

Spacerując po lesie, być może dostrzegliście, że niektóre ze świeżo ściętych pniaków jakby próbowały wrócić do swojego dawnego życia. Gęsto pojawiają się na nich pędy odroślowe, które usiłują zastąpić utraconą koronę. Niestety, w większości przypadków będzie to po prostu ostatnie tchnienie przed śmiercią – to za mało, by utrzymać stary, rozbudowany system korzeniowy i taka roślina w ciągu kilku lat najczęściej zamiera.

Są jednak gatunki, które potrafią się dźwignąć nawet z tak beznadziejnego położenia. Wierzby, olsze czy lipy są zdolne zregenerować cały pień właściwie od zera, ale w lesie można natknąć się na przypadki jeszcze dziwniejsze – drzew, które po ścięciu już nie odrastają, a mimo to… żyją.

Dobrze widać to szczególnie w naszych górskich i podgórskich jedlinach. Pniaki tych ściętych iglaków często nie rozkładają się, a zamiast tego zaczynają zarastać, tak jak zarastają rany, jakby drzewo próbowało zasklepić zwykłe draśnięcie czy ślad po wyłamanej gałęzi. Z czasem powierzchnia cięcia całkowicie chowa się pod tkankami, a pieniek zaczyna przypominać wystający z ziemi, pokryty korą guz. Skąd jednak roślina czerpie energię do wzrostu i ukończenia procesu zarastania, mogącego trwać nawet kilkadziesiąt lat, skoro nie ma korony zdolnej do prowadzenia fotosyntezy? Okazuje się, że nie robi tego sama – otrzymuje pomoc od innych drzew, utrzymujących ją przy życiu poprzez ich połączony system korzeniowy. Tym samym już na zawsze staje się jego przedłużeniem, częścią wspólnej sieci samopomocy.

Połączeni przez grzyb

Zrosty korzeniowe występują u drzew stosunkowo powszechnie, łatwo zaobserwować je choćby u grabów, którym już w wieku zaledwie kilku lat zdarza się korzystać ze wspólnego korzenia. Wiążą się z tym co prawda pewne zagrożenia, bo tak ścisłe połączenie wielu roślin ułatwia rozmaitym patogenom rozprzestrzenianie się pomiędzy nimi, ale z drugiej strony – utrzymuje przy życiu choćby te wspomniane wyżej, skazane na śmierć jodły. W ostatnich latach coraz więcej mówi się jednak o tym, że pomoc płynie jeszcze innym, dużo bardziej enigmatycznym łączem, tworzonym przez tzw. sieci mikoryzowe.

Związki pomiędzy roślinami a grzybami kształtują się, właściwie odkąd tylko organizmy te wyszły na ląd setki milionów lat temu. Efektem tej długiej znajomości jest mikoryza, czyli ich symbiotyczna relacja, w którą wchodzi nawet 80-90% gatunków roślin na świecie. A mowa o relacji naprawdę bardzo bliskiej, bo przerastające glebę strzępki grzybni oplatają korzenie i wnikają w nie międzykomórkowo (ektomikoryza) lub jeszcze głębiej, do ich wnętrza (endomikoryza).

Korzystają na tym zarówno jedni, jak i drudzy, bo grzyb zwielokrotnia powierzchnię systemu korzeniowego drzewa, a drzewo w zamian karmi go cukrami pochodzącymi z fotosyntezy. Poszczególne gatunki często bardzo precyzyjnie dobierają sobie przy tym partnerów, dzięki czemu wiemy, żeby maślaków szukać pod sosnam

Fragmenty książki Dariusza Dziektarza Chodźmy w las! Co się kryje między drzewami, Powergraph, Warszawa 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Zagadki gleby

Czyli o tym, gdzie wszystko się kończy i zaczyna

Idąc przez las, podziwiamy majestatyczne drzewa, snującą się między nimi mgłę, rozproszone przez liście, nieśmiałe światło, śpiew ptaków, szum koron, dudniący galop stada jeleni… zupełnie zapominamy zaś o glebie, po której stąpamy! A to ona decyduje o wszystkim, na co w tym lesie patrzymy i czego słuchamy. To właśnie tam rodzi się i rozkwita wszelkie leśne życie, które zresztą nigdy do końca nie umiera, a za pośrednictwem ziemi tylko nieustannie zmienia formy. Może więc warto i nad nią zadumać się przez chwilę na spacerze?

Ciało tęgie, suche i bez smaku

Czym właściwie jest gleba? Można oczywiście szybko sięgnąć po jakąś encyklopedyczną definicję o trójfazowej warstwie skorupy ziemskiej, ale nawet w przybliżeniu nie odda ona skomplikowanej natury i znaczenia tego przedziwnego tworu. Jak chyba nad wszystkim, z czego ten świat się składa, tak i nad nią zastanawiał się mój ulubiony polski przyrodnik Jan Krzysztof Kluk i w 1797 r. opisał ją tak:

„Przez ziemię w tym szczególnym rozumieniu, jak tu biorę, rozumieją Mineralogistowie tęgie, suche i bez smaku ciało, którego części słabo się ze sobą łączą, tak iż w palcach rozstarte, albo przynaymniey nożem skrobane bydź mogą; które samo w żadney płynney rzeczy się zupełnie nie rozpływa, ale tylko rozpuszcza swe sząstki; które się samo przez się w ogniu nie pali, nie topi; rozbierzmy to. Nic pewnieyszego, iako że żadne ciało pod zmysły podpadające nie jest bez ziemi, i że ziemia iest fundamentem wszystkich ciał, oraz przyczyną ich suchości, tęgości, gęstości, ciężkości i w ogniu trwałości”.

Ziemia Kluka nie jest do końca tym, co nazwalibyśmy dziś glebą. Choćby dlatego że torfy, czyli organiczne podłoża setkami lat budowane przez martwe szczątki roślin, jak najbardziej się palą. Przez długi zresztą czas także i w Polsce funkcjonowały kopalnie torfu, w których po prostu wycinano kostki takiej gleby, suszono i wykorzystywano następnie jako opał. Na naszych torfowiskach do dziś zdarzają się również bardzo niebezpieczne podziemne pożary, których właściwie nie daje się ugasić. Walczący z nimi strażacy całymi tygodniami czekają na ich samoistne wypalenie, stale jednak pilnując, by ogień z takiej gorejącej dziury się nie wydostał i nie rozniósł po powierzchni.

W XVIII w. nieco inaczej patrzono na świat i klasyfikowano go często przez wzgląd na właściwości użytkowe opisywanej rzeczy, stąd taki, a nie inny podział u Kluka. Sam zresztą wspomina dalej o palącym się torfie, ale zaznacza przy tym, że to nie płonie ziemia, lecz zawarta w niej „tłustość”, ewidentnie oddziela więc część mineralną i organiczną gleby.

Mimo wszystko bardzo zgrabnie udało mu się uchwycić jej znaczenie, bo w istocie jest ona „fundamentem wszystkich ciał”. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się ciałem stałym, mieszaniną resztek roślinnych i drobnych cząstek zwietrzałej, głębiej zalegającej skały macierzystej, to w rzeczywistości równie ważny jest jej wodny i powietrzny komponent. Stąd mowa o wspomnianej wcześniej „trójfazowości”. Do tego dochodzi jednak jeszcze jeden tajemniczy składnik.

Golem

Jest coś, co niczym poruszanego magią, fantastycznego golema dosłownie wprawia glebę w ruch. Nakazuje jej się mieszać, wzbogacać i zmieniać. Życie. Każda szczypta ziemi jest nim przesiąknięta.

W szerokiej na centymetr kosteczce gleby może się kryć nawet 5 mld bakterii i niemal 6 metrów spajających ją strzępek grzybni. Na każdym metrze kwadratowym ziemi żyją nieraz setki tysięcy maleńkich skoczogonków, a podłoże ryją dziesiątki dżdżownic. Może się nam wydawać, że życie toczy się na powierzchni, ale w rzeczywistości jest inaczej. Na każdym hektarze pola, łąki czy lasu w glebie znajdziemy nawet kilkanaście ton organizmów. Niektóre, jak dżdżownice, drążą napowietrzające ziemię korytarze, do których niekiedy wciągają opadłe na ściółkę liście. Zdarza się, że widać, jak takie niewielkie żagle wystają z zielonego morza przystrzyżonej w ogródku trawy. To swego rodzaju spiżarnia i jednocześnie sposób na przygotowanie posiłku – liść w wilgotnej glebie rozkłada się szybciej, co czyni go zjadliwszym dla żyjących tam zwierząt.

Skoczogonki, maleńkie, przypominające owady stawonogi, większość z nas najpewniej kojarzy. Bywa, że pojawiają się w doniczkach roślin w naszych domach, ale najłatwiej spotkać je na wilgotnej, leśnej ściółce. Uciekające przed butami, skaczące przecineczki stają się wtedy lepiej widoczne. Gdy robi się sucho, szybko kierują się jednak w głąb profilu glebowego, a gdy wyczują poprawę warunków – wracają. Ich podróże sprawiają, że ziemia staje się luźniejsza, bardziej przepuszczalna dla wody i powietrza. Podobną rolę odgrywają wazonkowce, te przypominające maleńkie dżdżownice bezkręgowce dbają bowiem o odpowiednie stosunki hydrologiczne w podłożu. W eksperymentach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Higieniczne zwyczaje mrówek

O szczepieniach, leczeniu i bardzo trudnych decyzjach

Mrówka rudnica – Formica rufa

Rozmiary: gniazda naszych najmniejszych mrówek w całości mieszczą się w łupinie żołędzia, największe dorównują rozmiarami osom i drążą od środka pnie drzew

Zawód: służby porządkowe lasu, hodowcy mszyc, roznosiciele nasion

Występowanie: lasy, łąki, ale i chodniki oraz domy

Choroby i ich epidemie od zarania dziejów trapiły ludzkość. Gdy tylko zaczęły kształtować się pierwsze cywilizacje, a w nich pierwsze, duże, gęsto zaludnione osiedla, problem zaczął przybierać na sile, bo były to warunki niezwykle sprzyjające transmisji patogenów. Z czasem, gdy zaczęliśmy się jeszcze łatwiej i częściej przemieszczać na jeszcze większe odległości, stworzyliśmy wymarzone wręcz warunki do rozwoju rozmaitych chorób. Ludzie nie są tu jednak wyjątkiem, z podobnymi problemami mierzą się szczególnie zwierzęta żyjące w dużych społecznościach, takie jak mrówki. I podobnie jak ludzie, one również rozumieją to epidemiologiczne zagrożenie oraz nieustannie walczą z nim na wszystkich frontach – szczepią się, odkażają, łykają leki oraz leczą się wzajemnie!

Mrówka też człowiek!

„Strach zbiera wglądnąć w duszę zwierzęcą. Bo rzeczywiście co krok spotykamy się, bacznie badając mrówki, z czynnościami i urządzeniami, które nam żywo przypominają coś, co już znamy, cośmy już gdzieś widzieli – a otrząsając się z tego jakby sennego przypomnienia poznajemy, że podobne czynności i podobne urządzenia znamy – u siebie samych, u ludzi”.

Choć wymowa tych słów jest zaskakująco współczesna, odnoszą się one do rozważań nad mrówczą naturą poczynionych już bardzo dawno temu. Nie wiem, kto jest ich autorem, ale przytoczył je Stanisław Edmund Kluczycki, XIX-wieczny przyrodnik w swoich „Szesnastu pogadankach” o mrówkach z 1897 r.! Ludzie już od dawna byli więc świadomi pewnych analogii pomiędzy życiem społeczności mrówek i naszym, i choć jako gatunki dzieli nas przepaść ewolucyjna, to łatwo znajdziemy kilka zaskakujących podobieństw w obszarze zdrowia i profilaktyki zdrowotnej.

Są to owady żyjące w społecznościach, które potrafią bardzo różnić się wielkością. W przypadku niektórych gatunków mamy do czynienia raczej z niewielką rodziną złożoną z kilku – kilkunastu osobników, podczas gdy u innych będą to gigantyczne osiedla, przyćmiewające największe z ludzkich megalopolis, w których może żyć nawet kilkaset milionów mrówek. W takich warunkach niezwykle łatwo o wybuch epidemii mogącej zagrozić istnieniu całej kolonii. Problem ten jest jednak w mrowisku doskonale znany, a jego mieszkańcy wypracowali wiele niezwykłych metod pozwalających utrzymać zagrożenie w ryzach.

Po pierwsze, profilaktyka

No dobrze, nie w każdym zachowaniu mrówek powinniśmy szukać analogii do naszych zwyczajów. W okresach niedostatku pokarmu przynajmniej część z nich wykazuje bowiem tendencje do pożerania… własnych sióstr, które z różnych względów zdążyły już pożegnać się z życiem. Okazuje się jednak, że taka praktyka niekiedy może nieść walor zdrowotny i stanowić coś w rodzaju prymitywnej szczepionki! Zanim to się jednak stanie, mrówcza „komisja lekarska” musi zdecydować o jej dopuszczeniu do obrotu. Takie zachowania dostrzeżono u naszych mrówek ćmawych, blisko spokrewnionych z pospolitymi rudnicami, od których zresztą bardzo trudno je odróżnić. Gdy kolonia głoduje, a część robotnic umiera, inne znoszą je do mrowiska i poddają osobliwym testom. Potrafią wykryć stopień porażenia ciała przez patogeniczne grzyby, dzięki czemu te, u których stwierdzą jedynie obecność zarodników, klasyfikują jako zdatne do spożycia i tylko lekko je wcześniej dezynfekują kwasem mrówkowym.

 

Kwas mrówkowy to główny składnik mrówczego jadu, ale w przyrodzie spotykamy się z nim częściej, ponieważ odpowiada choćby za parzące właściwości pokrzyw. Ze względu na duży potencjał grzybobójczy mrówki wykorzystują go nie tylko do samoobrony, lecz także w roli środka antyseptycznego. Co ciekawe, podobnie czynią… ludzie! Kwas mrówkowy to konserwant, szeroko stosowany choćby w paszach dla zwierząt gospodarskich, a jako dodatek do żywności oznaczony jest symbolem E236.

Fragment książki Dariusza Dziektarza Rozejrzyj się! Fascynujący świat polskiej przyrody, Powergraph, Warszawa 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.