Wpisy od Jan Widacki

Powrót na stronę główną
Felietony Jan Widacki

Tandeta, czyli postmodernizm po polsku

Coraz bardziej grzęźniemy w tandecie. W ostatnio opublikowanym rankingu uniwersytetów (tzw. szanghajskim) najlepsza polska uczelnia, Uniwersytet Jagielloński, zajmuje zaszczytne… 339. miejsce. Wprawdzie wyprzedzają nasz UJ uniwersytety w Teheranie i w Tartu, za to on wyprzedza uniwersytet w nigeryjskim Ibadanie! Jakiś sukces jednak jest! Dla porządku tylko dodam, że pierwszą dziesiątkę otwiera jak zwykle, od lat, Uniwersytet Harvarda, na drugim miejscu jest Massachusetts Institute of Technology, za nim Uniwersytet Stanforda i Berkeley. Na piątym miejscu pierwszy z uniwersytetów europejskich, Oksford. Dalej kilka kolejnych uczelni amerykańskich, a między nimi drugi uniwersytet europejski – Cambridge. Nie wiem, czy Amerykanie mają swoją Radę Doskonałości Naukowej (my mamy!), czy nie. Może nie mają takiej rady, mają za to doskonałą naukę! I cenią ją. U nas nauka nie jest w cenie. Nauka nie ma nawet żadnego autorytetu w społeczeństwie. W ostatnich latach najwyraźniej utrwaliło się w naszym społeczeństwie mniemanie, że nie istnieje żadna różnica między wiedzą naukową a nienaukową. Taki zwulgaryzowany pogląd postmodernistów. Postmodernizm dla intelektualnie ubogich. Podejrzewam, że to nie efekt powszechnego czytania nad Wisłą dzieł Michela Foucaulta, raczej lenistwo umysłowe plus Wikipedia i media społecznościowe. Owo przekonanie o braku różnicy między wiedzą naukową a nienaukową to nie dyskutowane na seminariach filozoficznych stanowisko,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Po wyborach samorządowych

Wynik wyborów samorządowych, mam nadzieję, zmusi do przemyśleń członków koalicji rządzącej. Wybory te pokazały kilka prawd. Po pierwsze, PiS ciągle żyje, wciąż popierane jest przez mniej więcej jedną trzecią społeczeństwa. Poparcie dla niego nie spadło mimo ujawniania kolejnych afer, mimo zamilknięcia głównych, jak się wydawało, tub propagandowych tej partii w postaci TVP czy TVP Info. Ostre rozliczenia i towarzysząca im kampania medialna nie przyniosły żadnego efektu. Zapewne jedynie scementowały elektorat tej partii. PiS nie tylko żyje – ma się dobrze, dyszy żądzą zemsty. Jak tylko uda mu się wrócić do władzy, to dopiero pokaże, jak mogą wyglądać rozliczenia. Jak w imię słuszności można nie zważać na prawo. Przejmować na powrót telewizję, sądy i prokuraturę. To zagrożenie realne. I liderzy wszystkich ugrupowań rządzącej koalicji muszą się z tym liczyć. Powtarzam po raz setny: nie PiS jest nieszczęściem Polski. Nieszczęściem jest to, że jedna trzecia Polaków myśli tak jak PiS. Kto ma pomysł, co zrobić, aby myślała inaczej? Platforma skażona grzechem pierworodnym arogancji zobaczyła, że sama z PiS przegrywa! Potrzebuje koalicjantów! A skoro potrzebuje, nie może ich traktować protekcjonalnie. Trzecia Droga też chyba już widzi, że jej górny pułap to kilkunastoprocentowe

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Lewica współrządzi

Wydawać by się mogło, że polska lewica jest w sytuacji niemal komfortowej. Współrządzi, no, może lekko przesadziłem, w każdym razie wchodzi w skład rządzącej koalicji, ma swoich ministrów i wiceministrów, wicemarszałka Sejmu. Ma też dwudziestu kilku posłów, tak że w razie czego jest komu pisać zapytania poselskie i interpelacje. Upływ czasu i związana z nim biologia, a co za tym idzie, wymiana pokoleniowa, pozwoliły jej oderwać się w oczach społeczeństwa od dziedzictwa PRL. To już naprawdę inna lewica niż ta z początku lat 90. Istotą lewicy jest to, że bierze w obronę słabszych. W XIX i XX w. ci słabsi to była przede wszystkim klasa robotnicza w miastach, biedne chłopstwo na wsi, ale także kobiety w zdominowanym przez mężczyzn świecie. Lewica domagała się dla nich równych praw. Politycznych, społecznych, ekonomicznych. Domagała się dostępu do dóbr materialnych, dostępu do edukacji, do opieki zdrowotnej. Cele lewicy nie zmieniły się do dziś. Ma występować w obronie słabszych, ma podejmować działania w ich imieniu. Tylko w warunkach XXI w. musi na nowo zdefiniować tych słabszych. Uwarunkowania społeczno- -gospodarcze zmieniły się zasadniczo nie tylko w stosunku do wieku XIX, ale nawet w stosunku do połowy XX w. Na pewno do tych słabszych, o których trzeba się upominać, wciąż jeszcze należą kobiety. Choć

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Nauka i szkolnictwo wyższe pod rządami Lewicy

Niby wszyscy wiedzą, że inwestowanie w naukę to inwestowanie w przyszłość. Mądrość ta jest nawet często powtarzana. Można więc przyjąć, że to niemal oczywiste. Z drugiej strony niestety jest też oczywiste, że nauka polska i polskie szkolnictwo wyższe są nie tylko w kiepskiej, ale wręcz z roku na rok coraz gorszej kondycji. Jeśli zsumować te dwie oczywistości, wychodzi, że przyszłość Polski już z tego choćby względu nie maluje się w jasnych barwach. Gdy zwycięska Koalicja 15 Października dzieliła resorty, Lewica dostała właśnie Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Lewica, może niesłusznie, ale na ogół kojarzy się jeśli nie z rewolucją, to w każdym razie z odwagą we wprowadzaniu postępu. Polska nauka i szkolnictwo wyższe doszły do stanu, w którym oczekiwane są działania niemal rewolucyjne. Środowiska naukowe związane bądź sympatyzujące z nurtem lewicowym są wcale liczne i takich działań od nowego kierownictwa resortu oczekiwały i wciąż jeszcze, choć z coraz mniejszą nadzieją, oczekują. Mijają tygodnie, a nie zrobiono nic poza unieważnieniem ostatnich działań ministra Czarnka, przydzielających „po uważaniu” punkty czasopismom. Słusznie odbierając nienależne wysokie punktowania niektórym czasopismom o randze nawet nie powiatowej, ale bardziej parafialnej, odebrano je równocześnie niektórym czasopismom, którym takie punkty się należały. Na przykład „Państwu i Prawu” czy „Archiwum Kryminologii”, że ograniczę się do własnego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Populizm penalny

Idąc w parze z krytyką polityki kryminalnej Zjednoczonej Prawicy realizowanej przez ministra Ziobrę, w Polsce w ostatnich latach ukazało się kilka książek poświęconych tzw. populizmowi penalnemu. Zacznę od obszernego cytatu z jednej z nich. „Mechanizm zwykle wygląda następująco: ma miejsce jakieś pojedyncze, spektakularne przez swe okrucieństwo lub inne odrażające okoliczności przestępstwo. Przypadek pojedynczy, a przez swe okoliczności odosobniony, nietypowy. Przypadek zostaje nagłośniony przez media. Odbiór społeczny jest taki, że opisywane w mediach zdarzenie jest typowe, że zagraża wręcz lawina podobnych zdarzeń. Ludzie chcą tę nieistniejącą falę powstrzymać. Boją się, oczekują zdecydowanych działań władz. Z reguły domagają się surowszego karania sprawców takich przestępstw. Takie postawy nazywa się paniką moralną. Na panikę moralną z reguły reagują politycy. Urządzają konferencje prasowe, występują w telewizji i parlamencie. Zapowiadają zdecydowaną walkę z takimi przestępstwami. Zapowiadają i zwykle realizują zmianę prawa przez jego zaostrzenie, zmianę polityki kryminalnej, a wszystko pod kątem tego pojedynczego, nietypowego przypadku. Utwierdza to ludzi w przekonaniu, że nie był to przypadek odosobniony, ale jak najbardziej typowy, jeden z wielu, może jeden z setek, a nawet tysięcy podobnych. Zmienione prawo lub polityka kryminalna, modelowane do tego nietypowego przypadku, są później stosowane

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Podróż afrykańska prezydenta Dudy

Pan prezydent od dawna miał słabość do Afryki. Nawet kiedyś dał jej publicznie wyraz, opowiadając wątpliwy rasistowski dowcip o plemieniu ludożerców, w którym byli absolwenci krakowskiej AGH. Jak widać, miał świadomość, że wyprawa do Afryki nie jest bezpieczna, ale widząc, że racja stanu tego wymaga, ruszył w kilkudniową oficjalną podróż po Czarnym Lądzie. Jako człowiek od lat niemający kontaktu z polityką nie bardzo mogłem zrozumieć, czego ta racja stanu oczekuje po afrykańskiej podróży polskiego prezydenta. Tym bardziej śledziłem ją z zapartym tchem. Ze stron internetowych Kancelarii Prezydenta dowiadywałem się rzeczy ciekawych i dla mnie nowych. Wiadomości medialnych na ten temat z założenia nie śledziłem, bo wiedziałem, że media brutalnie ujarzmione przez prawnuka autora „W pustyni i w puszczy” obiektywne nie będą, a w dodatku z natury rzeczy nie są one życzliwe prezydentowi Rzeczypospolitej. Ówże prezydent, niczym Sienkiewiczowski Staś, wyruszył ze swoją niewinną i małomówną Nel w długą i uciążliwą (bo gorąco tam!) podróż w poprzek Afryki, tyle że nie z Sudanu do Mombasy, ale z Nigerii do Tanzanii. Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 9/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty  

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

W gąszczu biurokracji uszczelnionym koncertiną głupoty

Młoda kobieta uciekła z Kamerunu. Jej męża, wojskowego, zamordowano, jej samej groziła śmierć. Bała się. Była w ciąży. Chciała uciekać. Tylko dokąd? Ktoś jej poradził: są loty do Mińska, to takie miasto na Białorusi, to już Europa. Stamtąd trzeba tylko przejść przez lasek i jest inny europejski kraj. Nazywa się Polska. Ta Polska należy do Unii Europejskiej. Jak już tam się znajdziesz, to jedziesz, dokąd chcesz: Niemcy, Szwecja, Francja, Włochy. Zostawiła małą córeczkę pod opieką przyjaciółki, sama kupiła bilet na samolot do Mińska. W Mińsku zaoferowali jej darmową podwózkę do tego „lasku”, za którym jest już Polska i cała stojąca otworem Europa. Szła przez ten „lasek” wraz z grupą innych, czarnych jak ona lub śniadych. Jako ciężarna opóźniała marsz. Patrzyli na nią coraz bardziej krzywo. Szli wiele godzin przez ten „lasek”. Gąszcz nieznanych jej krzaków i drzew. Wreszcie granica! Ale wrota do Europy okazały się pilnie strzeżone. Pierwszy pushback. Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 8/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty  

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Odbudowa państwa prawa

Na polski wymiar sprawiedliwości w ciągu ostatnich ośmiu lat spadło jak na biblijny Egipt co najmniej kilka plag. Egipt i tak był w nieco lepszej sytuacji, bo te plagi spadały na niego po kolei. Na nasz wymiar sprawiedliwości spadły wszystkie naraz. I nie był to wyraz bożego gniewu, tylko próba PiS podporządkowania sobie trzeciej władzy. Pierwsza plaga to stan Trybunału Konstytucyjnego. Zaraz na początku swojego urzędowania prezydent nie odebrał ślubowania od trzech prawidłowo wybranych sędziów. Na ich miejsce zdominowany przez PiS parlament wybrał sędziów dublerów, których ochoczo dokooptowano do starego jeszcze składu Trybunału. Później rząd, wbrew konstytucji i elementarnej kulturze prawnej, uznał, że jest instancją nadrzędną nad Trybunałem Konstytucyjnym, ma prawo oceniać jego orzeczenia, a jak mu się nie spodobają, to nie będzie ich drukował ani tym bardziej uznawał. W uzasadnieniu tego kuriozalnego stanowiska szczególnie wyróżniła się minister Beata Kempa. Teraz eurodeputowana, która zasłynęła m.in. tym, że nie wiedziała, jaki kierunek studiów skończyła. Sądziła, że prawo, a to była administracja. Taki drobiazg. Jak pani Kempa zna się na administracji, nie wiem; to, że nie ma pojęcia o prawie, udowadniała raz po raz. Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 7/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Kilka wskazówek dla prawnika, który wciąż się uczy

Studia prawnicze trwają teraz w Polsce pięć lat. Zakłada się więc, że w tym czasie średnio inteligentny i rozgarnięty absolwent szkoły średniej jest w stanie wyuczyć się prawa na tyle, by uzyskać tytuł magistra. Ci, którzy chcą być sędziami, prokuratorami, adwokatami, radcami prawnymi, notariuszami czy komornikami, muszą po skończeniu studiów odbyć jeszcze trzyletnią aplikację i zdać stosowny egzamin zawodowy. Oczywiście zdarza się, że ktoś studiuje prawo nie pięć lat, lecz 11. Tak jak pewien polityk, który później zasłynął walką o „otwarcie zawodów prawniczych”. No cóż, Rzymianie już dawno zauważyli, że repetitio est mater studiorum. Niektórzy biorą dosłownie to „powtarzanie jest matką studiowania” i powtarzają kolejne lata studiów. Potem następuje rozczarowanie, bo jakość absolwenta mimo powtórek nie wzrasta. Ale dajmy spokój repetentom. Patrzmy na pozytywne przykłady. Są absolwenci prawa, którzy robią później doktoraty, co na prawie, nawiasem mówiąc, nie jest szczególnie trudne, a mimo to ciągle jeszcze się uczą. Sądząc jednak po efektach, takie prawnicze samouctwo nie zawsze jest skuteczną metodą poszerzania wiedzy. Ale trzeba docenić samozaparcie tych samouków i podać im pomocną dłoń. Teraz np. na najwyższych szczeblach państwowych trwa dyskusja na temat sposobu rozumienia instytucji ułaskawienia. Najwyraźniej jeden z samouków

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Bilobil dla polityków

Jest taki lek Bilobil, wyciąg z miłorzębu japońskiego. Podobno poprawia pamięć. Polecam go tym politykom, którym pamięć wyraźnie nie służy. Ale zanim po niego sięgną, zanim zacznie działać, przypomnę niektóre fakty. Kiedy „za pierwszego PiS” powoływano Centralne Biuro Antykorupcyjne – formalnie do ścigania korupcji, faktycznie do walki z wyimaginowanym układem, czyli de facto z polityczną konkurencją – ówczesna Platforma też ochoczo głosowała „za”. Tak powstała tworzona od podstaw, bez obciążeń postkomunistycznych, policja polityczna. Na jej czele stanął radykalny, by nie powiedzieć fanatyczny, polityk Mariusz Kamiński. Człowiek bez wykształcenia prawniczego, niemający żadnego doświadczenia w ściganiu przestępstw ani – szerzej – w stosowaniu prawa. Aby nowej policji politycznej nadać większe znaczenie, w ustawie nazwano ją „służbą specjalną” (choć ta nazwa zarezerwowana była dotąd dla wywiadu i kontrwywiadu) i wyposażono w szerokie uprawnienia do stosowania czynności operacyjno-rozpoznawczych, a więc posiadania własnych konfidentów, czytania cudzej korespondencji, podsłuchiwania, podglądania, prowokowania. Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 5/2024, dostępnym również w wydaniu elektronicznym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.