Wpisy od Roman Kurkiewicz

Powrót na stronę główną
Felietony Roman Kurkiewicz

To Polska zagraża Polsce

Kiedy siadam do napisania tych kilkuset słów, wiem, że premier Donald Tusk zamierza przedstawić nazajutrz „pilną informację dotyczącą bezpieczeństwa państwa”. Przecieki na ten temat rozhulały się już 24 godziny przed rozpoczęciem posiedzenia Sejmu. Zamiast tajne przez poufne mamy polityczną wannę z brudną wodą, dziurawą w wielu miejscach i cieknącą. Nie trze ba być prorokiem, żeby przewidzieć, że będzie o Rosji jako złu wcielonym, które nie ma nic innego do roboty jak podstępnie podniszczać Polskę, a to wlatując jakimiś dronikami, a to wysadzając w powietrze metr bieżący toru kolejowego. I wszystkim zawiaduje bezpośrednio Władimir Putin – bez wątpienia, bo jak inaczej?

Czytam więc przecieki z tajnego/poufnego/utajnionego/zaszyfrowanego/zabezpieczonego przez SOP, gdzie mowa o jakiejś rosyjskiej (a jakiej innej???) kryptoaferze i rosyjskim w niej śladzie. Krypto- to pierwszy człon wyrazów zło onych wskazujący na ich związek z tym, co niewidoczne, albo na posiadanie ukrytych cech lub niejawny charakter czegoś. Ale to także przedrostek anihilujący: krypto-, czyli nic. Kryptoafera jest zatem ukrytą, za chwilę może się okazać, że nieistniejącą albo przeszacowaną aferką, niby-aferką, zeroaferką. Powagi, godności i mocy dodaje zatem aferce wzmianka o śladzie rosyjskim. I już w tym momencie należałoby zamilknąć, żeby nie zasłużyć na honorowe miano ruskiej onucy. Dziś pojęcie „rosyjski ślad” niesie w sobie moc nie tyle stygmatu i wykluczenia, ile wyroku i najchętniej od razu egzekucji. Jak to mówią, nie pogadasz. Ale dlaczego tajne? Posłowie będą trzymać język za zębami? A skąd mieliby wziąć taką tradycję? Nie mają w tym żadnego interesu.

Dolewa więc prezes Rady Ministrów benzynę strachu do ogniska lęków i poczucia zagrożenia. I potem wjedzie na białym koniu konieczności ponoszenia wyrzeczeń przez najuboższych, cięcia wydatków na wszystko,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Cała władza w ręce Karola

Rzecz pośrednio dotyczy Marksa, ale istotowo – postaci zupełnie wyjątkowej w polskiej polityce (tej prawdziwej) ostatnich kilkudziesięciu lat, czyli Karola Modzelewskiego, zmarłego, aż trudno uwierzyć, już sześć lat temu.

Kilka w sumie instytucji, nie podążając za fetyszem systemu dziesiętnego tłumaczącego, kiedy powinno się wspominać, pamiętać, obchodzić – w 88. rocznicę urodzin wykazało się pamięcią. To m.in. Instytut Myśli Politycznej im. Gabriela Narutowicza oraz gmina i burmistrz Bielan – w Warszawie, na Bielanach, gdzie Profesor mieszkał przez ostatnie ponad 20 lat. Uroczystość, choć miała swoje profesorskie gadające, mądrze – a jakże – głowy, pomieściła i uczniów, i sąsiadów, wśród nich naprawdę młode osoby. Dzięki temu była zajmująca, a nie zanadto podniosła, w jakiś sposób wierna życiu Karola Modzelewskiego – osoby dowcipnej, życzliwej i słuchającej, wieloletniego więźnia politycznego PRL, wybitnego mediewisty.

Druga uroczystość odbyła się we Wrocławiu, gdzie przez wiele lat Karol Modzelewski mieszkał i pracował po opuszczeniu więzienia, po drugim „marcowym” wyroku. Wrócił wtedy na uniwersytet, ale nie na ten, który uważał za „swój” matecznik. Tam jednak od 1980 r. współtworzył Solidarność po strajkach Sierpnia 1980 r. Za to zaangażowanie w działalność związku, którego nazwy był autorem, przyszło mu odsiedzieć jeszcze kilka lat. Spotkanie o charakterze wspominkowo-analitycznym zorganizował zastępca szefa Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Michał Syska, przez wiele lat współpracujący z prof. Modzelewskim.

Sam bohater wspomnień urodził się w Moskwie niesławnego roku 1937 (rozwiązanie Komunistycznej Partii Polski, czas mordów na polskich komunistach, prześladowań i wyroków śmierci tylko za to, że ktoś był Polakiem), w politykę wszedł, jeszcze nie mając 20

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Zagłada Gazy polskim trotylem

Gaza, dzisiaj morze ruin, zburzona doszczętnie przez izraelską armię po 7 października 2023 r., jest jednym z najstarszych miast globu, ma prawie 4 tys. lat. Dała nam skromny dar, ratujący przez stulecia ludzkie życia, delikatną tkaninę opatrunkową, którą wszyscy znamy jako gazę właśnie. Dzisiaj świat odwdzięcza się Gazie milczeniem, obojętnością albo współudziałem w izraelskim ludobójstwie i zrównaniu z ziemią tego niezwykłego miasta.

We wrześniu Francesca Albanese, specjalna sprawozdawczyni ONZ ds. okupowanych terytoriów palestyńskich, opublikowała kolejny raport, opisujący tym razem współudział państw europejskich w ludobójstwie w Gazie. Wśród państw, które oskarżała, była także Polska. Przed tygodniem zaś ujrzał światło dzienne raport kilku organizacji międzynarodowych: People’s Embargo for Palestine (ruch na rzecz zatrzymania dostaw uzbrojenia do Izraela), Palestinian Youth Movement (młodzieżowa organizacja propalestyńska), Shadow World Investigations (zajmuje się śledztwami dotyczącymi uzbrojenia i korupcji) oraz Movement Research Unit (oferuje wsparcie dla organizacji prowadzących śledztwa i badania), który ujawnia kluczową rolę Polski w dostawach trinitrotoluenu (TNT) wykorzystywanego przez Izrael do ludobójstwa w Strefie Gazy (static1.squarespace.com/static/68f39f06eb2e2f1e3c961bee/t/691c905369e59a0fece46d6c/1763479635531/optimized_final-report-11182025-poland_tnt_report.pdf).

„Polska spółka państwowa Nitro-Chem jest największym producentem TNT wśród członków NATO i UE. Od ponad dziesięciu lat jest głównym dostawcą tego materiału wybuchowego dla amerykańskiego kompleksu militarno-przemysłowego. Według polskich urzędników 90% trotylu importowanego przez Stany Zjednoczone – gdzie obecnie nie ma produkcji krajowej – pochodzi z Polski. Do listopada 2023 r. Polska wysłała ok. 50 tys. ton trotylu do amerykańskich producentów broni. TNT jest wykorzystywany do produkcji

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Jeden naród? Ja chcę Polski słabej

Kończy się skala opisująca bynajmniej nie pełzającą faszyzację naszego życia politycznego, lecz szarżę, która nie napotyka skutecznego oporu. Ile wszak razy można powtarzać, że chylenie się państwa (społeczeństwa) w rzeczywistość autorytarną bierze początek ze słów. Ze słów, które idą z góry, od polityków, profesorów, kapłanów – a wszyscy oni myślą o sobie „elita”. Sam udział prezydenta Nawrockiego w Marszu Niepodległości raczej nie powinien dziwić, dawno zwracałem uwagę, że bliżej mu do skrajnych identyfikacji nacjonalistycznych niż do PiS. Ale jest to człowiek z tytułem doktora historii! Przywódca demokratycznego państwa maszeruje w Warszawie w pochodzie, któremu przyświeca hasło wzięte żywcem z hitlerowskiej, faszystowskiej propagandy. Ein Volk, ein Reich, ein Führer – tak to szło, Krzysztof Bosak doskonale to wie, Nawrocki też zna. I co? I nic. Nie, nie nic, dużo więcej, oni tę wizję podzielają, tak widzą przyszłość kraju nad Wisłą. Z hitlerowskim zaśpiewem, z gębą pełną samoprzyznanego „patriotyzmu” maszerują po „Europę białą”, po Polskę silną.

A ja zawsze wolę to marzenie Antoniego Słonimskiego:

Mówią o Polsce silnej. Już dziś liczą sztaby,

Jak ją ziemią okopać, oprzeć na bagnecie.

Lecz ja, wybaczcie, bracia, pragnę Polski słabej,

Ja pragnę Polski słabej, lecz na takim świecie,

Gdzie słabość nie jest winą, gdzie już nie ma warty,

Ryglów u bram i nocą dom bywa otwarty,

Gdzie dłoń nie utrudzona okrutnym żelazem

I gdzie granica wita tylko drogowskazem.

Tam, gdzie jednak w dość przewidywalny sposób nacjonaliści zstępują na dno swoich ksenofobii, rasizmu i faszyzacji, nagle (?) rozlega się pukanie od spodu. A któż puka? A toż to sam premier Tusk, który w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” w przededniu 11 Listopada mówi: „Im Polska silniejsza, tym bardziej może liczyć na pomoc partnerów. A im będziemy słabsi, tym mniej będziemy jako sojusznik warci. (…) Gdy mówimy o potrzebie bezpieczeństwa, to ją zaspokaja też tylko silny. Ale to inna siła, taka, w której

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Szkoły, marsz na Banksy’ego!

Prace i aktywność wciąż anonimowego brytyjskiego twórcy, znanego jako Banksy, najsłynniejszego streetartowca XXI w., śledzę i znam od samych początków jego działań artystyczno-politycznych. Mimo to ucieszyłem się z zapowiedzi wielkiej wystawy jego prac w Warszawie, w końcu też udałem się do praskiego Soho Art Center na, jak piszą organizatorzy, „największą na świecie wystawę poświęconą twórczości Banksy’ego: The Mystery of BANKSY – A Genius Mind”. I dalej: „setki prac jednego z najbardziej tajemniczych i wpływowych artystów naszych czasów” przyciągają uwagę „nie tylko miłośników sztuki ulicznej, ale i wszystkich, których porusza odważna, bezkompromisowa wizja świata. (…) To unikalna okazja, by z bliska doświadczyć fenomenu, który na trwałe zmienił oblicze współczesnej sztuki”.

Film dokumentalny z 2010 r. „Wyjście przez sklep z pamiątkami” przedstawiający Banksy’ego przy pracy został nominowany do Oscara i nagrody BAFTA. Wśród prac pokazanych na wystawie jest chyba większość emblematycznych realizacji tajemniczego bristolczyka (zapewne, być może), udokumentowane zostały wszystkie (nie jest ich znowu aż tak wiele) wątki i problemy, z którymi Banksy się konfrontuje, obśmiewa, gardzi: niezgoda na militarystyczną, prowojenną narrację, protest przeciwko powszechnej inwigilacji, brak szacunku dla monarchii i królowej, głos w kwestii praw zwierząt, jednoznaczne stanowisko w kwestii palestyńskiej, kompleksowa niezgoda na wszechobecną kulturę konsumpcyjną. Są też bardzo autoironiczne komentarze na temat „rynku sztuki współczesnej” z niezapomnianym happeningiem podczas licytacji jednej z jego prac, kiedy po ostatnim stuknięciu młotkiem zakupione za gigantyczną sumę dzieło zostaje na oczach kupca i uczestników aukcji „pożarte” przez niszczarkę do dokumentów.

To oczywiście paradoks, że ikona niezależności i pogardy dla władzy pieniądza staje się wprawdzie artystycznym, ale towarem. Wyjście z wystawy jest, rzecz jasna, małym sklepikiem, gdzie można kupić kopie prac, kalendarze, gadżety: magnesiki, torby i koszulki. Chcąc napisać o tym wydarzeniu, postanowiłem nie dać się pożreć tej łatwej krytyce. Wszak, jak pisał Włodzimierz Iljicz Lenin (skądinąd też obecny u Banksy’ego), „kapitalizm sprzeda nam nawet sznur, na którym go powiesimy”.

I tak właśnie, po leninowsku, chciałbym podejść do tej ekspozycji. Znając niemal wszystkie prezentowane prace, odczułem jednak potężnie, jak działają w takiej dawce. Jak obce są niemal wszystkim powszechnie panującym opowieściom o świecie, jak wywracają na nice wszystko, co reprezentuje sobą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Napięcie będzie rosło

Zrobiło się gorączkowo na naszym podwóreczku politycznym, zupełnie jakby wybory nie miały być dopiero za dwa lata. W trybie show odbyły się tzw. konwencje dwóch największych partii trzymających władzę w Polsce od dekad: PiS i PO. Nic z nich nie wynika poza tym, że do listy wrogów Polski Jarosław Kaczyński dopisał jeszcze, obok odwiecznych Niemiec, Francję. Nie wchodził w szczegóły.

Donald Tusk brunatnieje na potęgę, usiłując zatrzymać pochód do władzy Konfederacji: po zawieszeniu prawa do azylu, po usilnych zabiegach o wyłączenie Polski z europejskiego Paktu o migracji i azylu zapowiedział, że Polska (jego, Tuskowa) skłania się do wypowiedzenia Europejskiej konwencji praw człowieka. Liberalnemu premierowi może się wydawać, że jeśli przejmie poglądy, postulaty i mokre sny faszystów z Konfederacji, uda mu się przejąć młode pokolenie zafascynowane Mentzenem, Bosakiem itd. Nie uda się. Udaje się za to wpędzać Polskę w brunatniejący paradygmat polityczny. Zwieńczeniem takiej polityki będzie Polska Rzeczpospolita Faszystowska. Krótkoterminowe kalkulacyjki partyjnych, warcabowych rozgrywek politycznych zmieniają ideowo konstytucyjny pejzaż Polski. Rozwiązania praktyczne wprowadzą już PiS z Konfą.

Zarazem rozpoczyna się ewidentne przyśpieszenie rozliczeń rządów PiS, pardon, pardon, „Zjednoczonej Prawicy”, za konkretne, liczone w setkach milionów złotych afery o charakterze korupcji, kradzieży, zawłaszczenia, nielegalnego przejęcia środków takich instytucji jak Fundusz Sprawiedliwości przy Ministerstwie Sprawiedliwości czy RARS, za zakup i używanie inwigilacyjnego oprogramowania Pegasus, za sprzedaż działki pod CPK.

Najbardziej spektakularne jest niewątpliwie wystąpienie prokuratury o zdjęcie immunitetu poselskiego Zbigniewowi Ziobrze, oskarżanemu o kierowanie „zorganizowaną grupą przestępczą”, w skład której mieli wchodzić wiceministrowie Woś i Romanowski (uciekł na Węgry, gdzie od rządu Orbána

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Dudów ciąg na bank

Jak można było się spodziewać, po nudnej, bezbarwnej, niewyrazistej, choć pełnej naruszeń konstytucji prezydenturze Andrzeja „z przypadku” Dudy nadchodzi czas na ciągnący się jeszcze nudniej telenowelowy serial: a co dalej, Adrianie, co dalej Agato? Wszak show musi trwać, nawykowe zainteresowanie wygasło tak szybko, jak tylko mogło, bo nie istnieje żaden powód, żeby Dudę pytać o cokolwiek na temat tego wszystkiego, na czym się nie zna.

Od kilku lat krążyło pytanie, co dalej z tym trudnym przypadkiem polityka bez właściwości i poglądów, służalczego wykonawcy poruczeń politycznych płynących z Nowogrodzkiej w Warszawie. Najpierw przyszła więc reakcja grafomańska, tak obszerna jak pusta autobiografia polityczna. Książka, jak napisał Galopujący Major na stronie Krytyki Politycznej, „pełna mądrości, iż latem jest ciepło, zimą zimniej, a jak więcej jesz, to tyjesz. I wszystko to za 99 zł na własnej stronie finiszującego prezydenta. Stąd tournée po prawicowych celebrytach dziennikarskich – od Stanowskiego po Żurnalistę – na tle których Duda wygląda blado jak pastelowe blokowisko w słońcu”. I nagle – łup! Co za wieści, Polska zadrżała, jak piszą nowe, współczesne media: Andrzej Duda dostał nową robotę. „Został członkiem rady nadzorczej polskiego fintechu – ZEN.com, nazywanego polskim Revolutem”.

Galopujący Major widzi w tym nie tyle „wejście do biznesu”, ile zajęcie, o którym Duda „nie ma przecież zielonego pojęcia”. Chociaż zabierał swego czasu w swoje niezapomniane (pamiętasz jakąś?) podróże samolotowe przedstawiciela tejże firmy. Grafomańskie poczucie własnej wartości, towarzyszące Dudzie od zawsze, wybrzmiało przy tej okazji powalającą na ziemię deklaracją kompetencji: „Unikalne doświadczenie w relacjach międzynarodowych oraz zrozumienie procesów instytucjonalnych i regulacyjnych”.

Jedno, z czym na pewno wyszedł Andrzej Duda z Pałacu Prezydenckiego, to niezachwiany tupet podtrzymujący Pieniny samozadowolenia. Major widzi to jeszcze brutalniej: „Jako król banału i mentalny referent do spraw trzeciorzędnych, Duda ma jednak ogromny problem. W przeciwieństwie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Przez chwilę pod Lenino byłem

Tytuł jest oczywiście zabiegiem retorycznym, fizycznie pod Lenino nie byłem. Byłem w Warszawie na uroczystych obchodach 82. rocznicy bitwy 1. Polskiej Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki 1. Armii Wojska Polskiego, na Grobie Nieznanego Żołnierza i na cmentarzu Powązkowskim. Zostaliśmy zaproszeni jako przedstawiciele Stowarzyszenia Ochotnicy Wolności, które zajmuje się pamięcią o żołnierzach Brygad Międzynarodowych (w szczególności dąbrowszczaków, czyli żołnierzy XIII BM im. Jarosława Dąbrowskiego) walczących w hiszpańskiej wojnie domowej w latach 1936-1939 przeciw faszystom hiszpańskim wspomaganym (także na polu walki) przez faszystów włoskich i niemieckich. I kościuszkowcy, i dąbrowszczacy dotknięci zostali antykomunistyczną histeryczną fiksacją IPN i prawicowych polityków, usiłujących usunąć z przestrzeni publicznej oraz pamięci ich walkę i śmierć.

Tegoroczne obchody były, zarówno dla żyjących jeszcze żołnierzy spod Lenino, jak i dla przedstawicieli związków kombatanckich, przełomowym wydarzeniem, na które patrzyli z niedowierzaniem. Uroczystości bowiem współorganizował Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych. Uczestniczyli w nich szef urzędu minister Lech Parell i jego zastępca, wiceminister Michał Syska. Panel historyczny odbył się w siedzibie Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych. Przebieg tej dramatycznej bitwy zarysował Piotr Korczyński, redaktor naczelny kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”, autor m.in. książki „Piętnaście sekund. Żołnierze polscy na froncie wschodnim”. Korczyński został uhonorowany Medalem „Pro Patria”. Podczas uroczystości przemawiali wiekowi kombatanci, niektórzy mieli ponad 100 lat.

Wątkiem, który wracał w przemówieniach i dyskusji podczas panelu historycznego, był apel, żeby nie dzielić żołnierskiej krwi na lepszą (ci od Andersa i z Zachodu) i gorszą (kościuszkowcy, berlingowcy, żołnierze 1. i 2. Armii Wojska Polskiego, utworzonych w ZSRR). Przejmująco brzmiały te słowa w ustach kombatantów w tak podeszłym wieku. Jeden z nich swoje krótkie wspomnienie (wstąpił do kościuszkowców, mając 16 lat) zakończył gromkim: „Nigdy więcej wojny!”. Pomyśleć, że w ostatnich latach uświęcona swoimi rządami prawica uznawała to hasło za nazbyt eksponowane…

Michał Syska wspominał postać Jerzego Henkla, „który wraz z całą rodziną został zesłany w głąb ZSRR, na nieludzką ziemię. Gdy wraz z bratem Ryszardem usłyszał, że tworzy się polskie wojsko, natychmiast stawił się do punktu poborowego. Ryszarda wzięli, Jerzego – z powodu młodego wieku

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Jednostronnie, z premedytacją

W dniu, w którym piszę te słowa, po raz kolejny przyznawana jest Nagroda im. Beaty Pawlak, polskiej reporterki, która zginęła w zamachu bombowym na Bali w październiku 2002 r. To nagroda za najlepsze polskie teksty traktujące o „o innych religiach, kulturach i cywilizacjach”. Wśród laureatek i laureatów przyznawanej od 2003 r. nagrody (wykonanie testamentu Beaty Pawlak) są m.in.: Piotr Kłodkowski, Artur Domosławski, Joanna Bator, Mariusz Szczygieł, Wojciech Górecki, Jarosław Mikołajewski, Ewa Wanat, Jagoda Grondecka, Konstanty Gebert i Anna Goc. Lista nominowanych do nagrody jest imponująca – podtrzymuje przekonanie, że w dobie hegemonii cyfrowego przekazu niezastępowalny jest ludzki, osobisty trud dociekania i opisywania tego, co odległe, nieznane, obce, stygmatyzowane i przemilczane.

W tym roku nominowane były następujące książki: Mateusza Mazziniego „Włochy prawdziwe. Podróż śladami mafii, migracji i kryzysów”, Urszuli Glensk „Pinezka. Historie z granicy polsko-białoruskiej”, Pawła Paradowskiego „Cierpliwy pies”, Marty Abramowicz „Irlandia wstaje z kolan” oraz Tomasza Szerszenia „Być gościem w katastrofie”. I to właśnie Szerszeń został tegorocznym laureatem.

To jedno z tych skromnych, ale jakże nobilitujących wyróżnień. Powiedzieć, że w dzisiejszym potwornym czasie brakuje głosu Beaty, to nic nie powiedzieć. Gdyby przeżyła własną śmierć, jej przekaz, jej wrażliwość i rzeczywista otwartość byłyby czymś wyrazistym, kompetentnym i empatycznym.

W pewnym skeczu grupy Monty Pythona przedstawiono telewizyjny program publicystyczny na temat „Czy jest życie po śmierci?”, w którym na fotelach gości ułożono grupę martwych osób, co nie zrażało prowadzącego do zadawania pytań, bo kto lepiej wie coś o życiu pośmiertnym? Gdyby Beata Pawlak miała możliwość opisania zamachu, w którym zginęła, dociekałaby uczciwie, co stało za motywacjami sprawców ataku. Taka była.

Nagroda taka jak ta staje się bardzo dobrym pretekstem do zadawania pytań o rolę i znaczenie dziennikarskiej, reporterskiej roboty, o jej standardy, założenia, ograniczenia, o – mówiąc najkrócej – „wiarygodność” tych przekazów. Ku mojemu osobistemu zdumieniu wciąż bardzo żywotne jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Szymon z wozu, Polsce lżej

Nie płakałem po papieżu, nie będę po Hołowni. Melodramatyczne okoliczności odchodzenia marszałka Sejmu z polityki nie są jakąś porywającą historią. Odchodzi z polityki ktoś, kto się do niej nie nadawał. W tym dramatopodobnym happeningu porusza jedynie tupet, który każe Szymonowi Hołowni po paśmie porażek politycznych plus kilku co najmniej kompromitacjach i z zerowym bilansem osiągnięć ubiegać się o stanowisko wysokiego komisarza ONZ ds. uchodźców. Jeszcze w marcu br. Hołownia głosował za przyjęciem ustawy ograniczającej prawo do azylu. W ocenie organizacji broniących praw człowieka (niekoniunkturalnie) ustawa ta jest niezgodna z konstytucją i prawem międzynarodowym, ale co tam, szczególarstwo…

W maju razem z większością sejmową Hołownia głosował za przedłużeniem rozporządzeń w tej sprawie. Od 10 lat polskie państwo nie zdaje egzaminu nie tylko z człowieczeństwa w kwestii sytuacji na granicy z Białorusią, ale też z przestrzegania prawa międzynarodowego, jego fundamentalnych standardów, a Hołownia jest jedną z twarzy tego procederu. Mówiąc najkrócej, nie wystarczy tzw. charytatywne zaangażowanie w organizację pomagającą dzieciom z Afryki, co robił w swoich fundacjach przed wejściem do polityki (albo może brutalniej – tak przygotowując sobie wejście do polityki), nie wystarczą zdjęcia z czarnymi dzieciakami i pluszakami. Czas próby nadszedł, kiedy sympatyczny, niespecjalnie wyróżniający się (oprócz katolickiego fundamentalizmu) prezenter komercyjnej telewizji wszedł do polityki w niejasnym projekcie politycznym. Niejasnym, bo do dziś nie wiemy, jaka grupa realnie go wspierająca pozwoliła człowiekowi znikąd (no wiem, wiem, z telewizji i dwukrotnie od dominikanów) wprowadzić kilkadziesiąt osób

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.