Wpisy od Roman Kurkiewicz

Powrót na stronę główną
Felietony Roman Kurkiewicz

Pornografia snajperska

Przypadkiem moje oko padło na pewien tekścik w portalu Gazeta.pl. Przecierałem zdumione oczy – już czytałem go, czytałem! Ale kilkanaście lat temu. Mam coraz bardziej dojmujące wrażenie, że w ogóle czytam cały czas teksty, które już czytałem. W sumie w logice kapitalistycznych mediów to racjonalne – po co pisać nowe, jak już jest napisane? Recykling fraz wychodzi poza tym taniej i jest przygotowaniem gruntu do tego, że media będą tworzone przez AI (sztuczną inteligencję). Każdy redaktor i dziennikarz ze szkoły medialnej AI ma niebotyczne przewagi nad tradycyjnymi wyrobnikami słów: nie śpi, tylko spełnia nieosiągalne dotąd marzenie kapitalistów mediowych – zasuwa 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu; nigdy nie ma kaca, okresu, zwykłego obniżenia nastroju, kłopotów w domu, braku kasy. Nie korzysta z urlopów, nie bierze chorobowego, nie tyle nigdy nie chce podwyżki, ile po prostu kasę ma gdzieś, w jego świecie ona nie gra żadnej roli. To taki sam proces jak akumulowane doświadczenie Ubera, który wciąż korzysta z ludzkich kierowców tylko po to, żeby na podstawie zapisów i analiz setek milionów przejazdów przygotować do pracy pojazdy autonomiczne. Ci dzisiejsi kierowcy to takie mięso taksiarskie. Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 50/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Śmierć dziewczynki pod banerem. I Kissingera

Niewiele wiemy. Ale najważniejsze tak. 14-letnia dziewczynka zamarzła na śmierć w centrum Andrychowa. W jasny dzień. Tuż obok centrum handlowego. Kilkaset metrów od posterunku policji. Wkoło strefa kupowania, świątynia przy świątyni, „Fantazja, Figlopark”, „Zawsze świeże produkty”, „Celebruj święta”, „Dla majsterkowicza”, „Myjnia”, „Dla całej rodziny”, „Oddział banku”, „Opakowania”, „Dzień dobry”, „RTV”, „Paczkomat”, „Promyczek”, „kościół świętego”, „Im. Marii Curie-Skłodowskiej”. Pewnie mogłyby być inne nazwy, odmienne hasła, kolejne instytucje. W ogóle mogło to być inne miasto czy miasteczko, mniejsze, większe, olbrzymie, nawet pobliskie Wadowice, skąd policjanci prowadzą śledztwo. Nigdy tam nie byłem, nikogo nie znam. Wiemy też, że w końcu, po najprawdopodobniej kilku godzinach, jakiś mężczyzna dojrzał w zwiniętym, nieruchomym kłębku człowieka. Podszedł, zorientował się, że jest źle, zadzwonił po pogotowie, wziął dziecko na ręce i zaniósł do pobliskiego, dużego sklepu sieciowego. Pogotowie, szpital, hipotermia, doba w śpiączce, w zimnym, ostatnim śnie. Śmierć. Żałoba. Ustalenia, kto mógł pomóc, a tego nie zrobił, kto był blisko, ale zbyt daleko, komu nie wystarczyło wyobraźni, kto musiał szybko gdzie indziej, kto pomyślał, że to chyba śmieci, znowu w środku miasta. Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie”

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Cały ten koronny trud (smród)

Jeszcze niedawno nie podejrzewałem, że na giełdzie „skruszonych pisowców” liderem mógłby być legendarny agent Tomek, pupil twórców i szefów pisowskich służb specjalnych. A jednak wygląda na to, że zgłaszając się do prokuratury, zeznając w celu „odkupienia win”, ten najsłynniejszy i najbardziej jawny „przykrywkowy”, rozrywkowy, bezskrupułowy były policjant, poseł, ale przede wszystkim przodownik pracy Centralnego Biura Antykorupcyjnego (Antyopozycyjnego raczej?), wygrywa wyścig po laur świadka koronnego. Nie przesądzam o formalnej drodze do przyznania tego statusu Tomaszowi Kaczmarkowi. Tu na drodze do skruchy własnej, a tym samym aktu oskarżenia dla Gangu Olsena polskich służb specjalnych, wszechwładnej „trojki” Kamiński, Wąsik, Bejda, stanie zapewne kolejny „przenoszony” w nowy czas stary, ziobrowski prokurator. Do czasu. Ale jeśli chodzi o atrakcyjność medialną i realne zagrożenie dla niedawnych „panów życia i śmierci”, przestępców skazanych przez sąd na karę więzienia, a decyzją Dudy ułaskawionych przedwcześnie (wyrok nie był jeszcze prawomocny, ale pisowcom bardzo się śpieszyło, żeby akurat nimi obsadzić aparat podsłuchów, prowokacji i przecieków), to agent Tomek jest spełnieniem snów twórców medialnych show. Wszak to on rozkochał operacyjnie posłankę Platformy, żeby sprowokować wręczenie i wzięcie łapówki, to on krążył jak sęp nad rzekomą ukrytą własnością prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i Jolanty

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

A wszystkich ich nie żal

Ten spektakl „Nie mam sobie nic do zarzucenia” trwa przez epoki, lata, rządy, systemy. Nie musi odnosić się do zbrodni ani nawet przestępstw. Wszak wielka część naszego społecznego dostosowania się oparta jest na regułach i prawach niepisanych, nieskodyfikowanych, a często nawet (co może jest niepożądane) niewyrażanych. A jak coś jest niewyrażane, to jak może być obowiązująca zasadą? Te ogólnikowe sądy towarzyszą mi, kiedy nieco z boku i dystansu przypatruję się inauguracji obrad nowego Sejmu, w którym dyscyplinującego, brutalnego, koszarowego drygu nie uprawiają już niedawni dominanci i bezskrupulanci z PiS. Ale byli już ministrowie, marszałkowie i marszałkinie („ach, nie życzę sobie marszałkini”, mówi Elżbieta Witek) sprawiają wrażenie zwierzakowych bohaterów kreskówek, którzy tak pędzą, że nie orientują się, iż opuścili twarde podłoże i szybują nad przepaścią, a ich nogi wciąż gnają. Z przyzwyczajenia do niepohamowanego tupetu wykrzykują coś Czarnkowie, Ziobry et consortes z trybuny sejmowej, jakby wciąż do nich nie dotarło, że ten etap hucpy mają już za sobą, że wygrywając „nominalnie”, przegrali frontalnie. Że nie rozdają już kart. Że kiedy żądają tego, czego odmawiali swoim politycznym adwersarzom, mogą zderzyć się ze ścianą. Takim zderzeniem z „nowym” (cokolwiek to znaczy) była próba uczynienia ze skompromitowanej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Wykalkulowana dyskalkulia dyskwalifikuje?

Dyskalkulia to medyczna nazwa zaburzeń zdolności, umiejętności matematycznych. Fachowe określenie pewnej dysfunkcji osobowej, kłopotu z posługiwaniem się liczbami, prostymi działaniami czy relacjami matematycznymi. Można by jednak zaryzykować tezę, że niekiedy da się zaobserwować pewien społeczny wymiar dyskalkulii. Śledząc nasze media, wypowiedzi publiczne, można dojść do wniosku, że Polska jest dyskalkuliczką. Co bywa paradoksalne, kiedy się uzna, że równolegle nasza społeczność doskonale sobie radzi ze sprawnym nad wyraz (nad liczbę?) rachowaniem, ściboleniem, gromadzeniem, pomnażaniem, powiększaniem, kiedy idzie o własne sprawy, majątki, dobra, korzyści. Jak to mówił zamożny ojciec do pierworodnego: „Pamiętaj, synu, pieniądze nie są najważniejsze! Są jeszcze nieruchomości, aktywa, kruszce, biżuteria, brylanty, akcje, polisy i obligacje”. Ktoś powie, że bogacenie się ludzka rzecz, wręcz naturalna, oczekiwana zdolność, wymarzona kompetencja, zaradność rosnąca geometrycznie – należne są pochwały, a nie przytyki, grymasy i malkontenckie marudzenie. Dodać można, że do „tatusinej” listy dochodzą w ostatnich latach jakby zintensyfikowane synekury państwowo-publiczne, ciągnięcie z publicznych zasobów, ile wlezie w kieszeń, sejf, słoik, skarpetę, piramidę finansową. Taka pozorna sprzeczność, że naród niepotrafiący liczyć tak liczy na siebie, że zliczyć nie sposób. Ale nie ma co linczować akurat polskich ciułaczy, pomnażaczy – to kwestia globalna, jeśli

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Gaza – o każdą śmierć za daleko

Zaskakujący armię izraelską morderczy wypad bojowników Hamasu, zbrojnego ramienia palestyńskiej, fundamentalistycznej, islamskiej partii rządzącej Strefą Gazy od 2007 r., nastąpił 7 października. W bezprecedensowym szturmie na miasta, wioski i kibuce wokół Gazy, połączonym z wystrzeleniem tysięcy rakiet na inne cele w Izraelu, Hamas zabił 1,4 tys. Izraelczyków, w większości cywilów, także dzieci, oraz uprowadził ok. 240 osób do Gazy, czyniąc z nich (w tym z dzieci) zakładników. Odpowiedzią jest trwająca od ponad trzech tygodni zbrodnicza akcja Izraela, który od samego 7 października nieprzerwanie bombarduje Gazę, najgęściej zaludnioną przestrzeń na Ziemi, zabijając dotąd ponad 8 tys. Palestynek i Palestyńczyków, wśród nich przeszło 3,5 tys. dzieci, raniąc ponad 20 tys. osób, a ponad milion zmuszając do ucieczki, choć z Gazy nie ma dokąd uciec. Bombardowane są szpitale, świątynie, szkoły, infrastruktura miejska, obozy uchodźców, gęsto zabudowane fragmenty miast, głównie samej Gazy (której historia sięga 7 tys. lat). Liczba zabitych bojowników nie jest znana, szacunki żadnej ze stron nie są wiarygodne. Izrael odciął Gazę, i tak od 2007 r. objętą blokadą, od dostaw prądu, paliwa i wody. Nie działa komunikacja telefoniczna ani internet. Przez trzy tygodnie zginęło w Gazie więcej dzieci niż we wszystkich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Niech żyje socjalizm!

Idę za ciosem. W ubiegłotygodniowym felietonie posłużyłem się tytułem „Dlaczego (nie) socjalizm?”, który zapożyczyłem od Geralda Allana Cohena, z niewielkiej, ale zajmującej i odważnej książeczki, która już 12 lat temu ukazała się w Polsce wysiłkiem Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, z przedmową pani profesor Elżbiety Mączyńskiej, w tłumaczeniu Anny Gąsior-Niemiec. Tym razem biję po oczach tytułem najnowszej książki Thomasa Piketty’ego, którą – znak czasu – opublikowało właśnie w formie e-booka (elektronicznej) Wydawnictwo Krytyki Politycznej, w tłumaczeniu Beaty Geppert. Dlaczego „Niech żyje socjalizm?”. Ta pozycja Piketty’ego, autora globalnego bestsellera „Kapitał w XXI wieku” (w polskim wydaniu 800 stron, w tłumaczeniu Andrzeja Bilika, także nakładem Krytyki Politycznej), jest zbiorem jego felietonów drukowanych w latach 2016-2020 w „Le Monde”. Pierwsze zdanie wstępu brzmi tak: „Gdyby w 1990 roku ktoś mi powiedział, że w 2020 opublikuję zbiór tekstów pod tytułem »Niech żyje socjalizm!«, uznałbym to za kiepski żart. W 1989 roku skończyłem 18 lat. Całą jesień spędziłem, słuchając w radiu audycji o upadku komunistycznych dyktatur i »realnego socjalizmu« w Europie Wschodniej. (…) W marcu 1992 po raz pierwszy pojechałem do Moskwy, gdzie widziałem takie same puste sklepy, takie same szare ulice.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Dlaczego (nie) socjalizm?

Głosy policzone, wyniki ogłoszone. „PiS ogłosił zwycięstwo. W partii trwają poszukiwania winnych”, jak narysował genialnie Marek Raczkowski. Rekord frekwencyjny III RP padł, teraz czas, by padły oczekiwania tak wielkiej, potężnej mobilizacji społecznej. Nie ma możliwości, żeby nowy, „opozycyjny” rząd, powstający w bólach różnic nie do uzgodnienia, przy pełnej obstrukcji Andrzeja Dudy, udźwignął oczekiwania tak różnorodnego (politycznie, wiekowo, płciowo, poglądowo, marzycielsko) pospolitego ruszenia. Nie ma w tym nic dziwnego, podkładamy pod nasze osobiste wybory nadzieje wobec tych, na których/re zagłosowaliśmy. Takie przełożenie jest złudzeniem, mechanika rządzenia zderza się z ogólną inercją instytucji państwa, martwotą samego prawa, a teraz także z barykadami i blokadami, całym polem minowym pozostawionym przez pokonaną zwycięską Zjednoczoną Prawicę. Jest nawet gorzej, wraca (wywiad z Aleksandrem Hallem, bąknięcia Kosiniaka-Kamysza, zaklęcia Hołowni) potężny resentyment neoliberalno-konserwatywny. „Koniec rozdawnictwa”, „Scheuring-Wielgus nie lepsza od Czarnka”, „finanse państwa w ruinie”, prawa kobiet to jakieś „światopoglądowe fanaberie”. Szybko poszło, można by powiedzieć i wzruszyć ramionami, gdyby to nie było aż tak żenująco głupie i zadufane. Coś, co utrzymał na wodzy w czasie kampanii Tusk, teraz wybija z siłą szamba. Nie oznacza to, że tym tropem pójdzie nowa władza, jeśli stara jej rządzić wreszcie pozwoli.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Jak ja Państwu zazdroszczę…

Jest poniedziałek, może wtorek albo nawet środa. Ale na pewno jest po 15 października, wiadomo już, czego jeszcze nie wiadomo, albo nie wiadomo, czy już wiadomo. Były sondaże, były exit polle, teraz wyniki spływają z komisji, głosy są liczone, sumowane, co chwilę co innego ogniskuje na sobie uwagę mediów. Tam ktoś popił – nie dojechał, ktoś dosypał, inny odsypał. Oglądamy determinację rządzących, żeby jeszcze za wszelką cenę przydać sobie głosów, odebrać tamtym. Akurat co do skali tej determinacji nie mam złudzeń. Do stracenia jest tak wiele: posady, uposażenia, bezkarność, zaszczyty, przywileje, wdzięczność tych, których się wciągnęło do złotodajnego źródła zwanego państwem, i kasa, kasa, kasa. Czy obejrzymy polską wersję puczu trumpowskiego? Głowy bym nie dał, że nie. Żadne wybory od 1989 r. nie miały takiej dramaturgii. I przecież nie chodzi nawet o to, że trzecia kadencja tzw. Zjednoczonej Prawicy byłaby ostatecznym (choć jak zawsze – do czasu) położeniem łapy na wszystkim, na czym jeszcze do końca się nie udało. Sądy, media. Bo wojsko już chyba jednak wzięte, policja i służby od lat na służbie jednej partii. Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 42/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Szaleństwa dni przedwyborczych

Co się wyprawia w tych dniach, to nie idzie pojąć. Co z tego ma związek bezpośredni, co niezobowiązujący, co symboliczny, a co metafizyczny z wyborami do parlamentu polskiego – trudno nawet osądzić. Opozycja, w pełnej zgodzie, choć bez trzeciej nogi, drogi, znaczy się, przemaszerowała w milion przez Warszawę. Jaki milion? – oświadczyła niezależna policja – 60 tys. ewentualnie było, ale się rozeszło; „klapa frekwencyjna”, jak klepały jednym zwrotem wszystkie media prorządowe i propisowskie, zabrakło im innych słów. Ujawnione przekazy mejlowe dyrektorów medialnych dowiodły, że pisowskim aparatczykom udało się policzyć zgromadzonych, zanim w ogóle marsz wyruszył. Syndrom przedwczesnego wytrysku komentarzy staje się plagą tej formacji na finiszu kampanii wyborczej. Najpierw pseudorecenzje, wyrazy oburzenia na „Zieloną granicę” Agnieszki Holland, zanim gdziekolwiek sam film można było zobaczyć, potem paraszacunki Marszu Miliona Serc. Taka przypowiastka o wyższości prewencyjnych wynurzeń nad znikomością faktów i rzeczywistości. Na zjawisko oderwania się od realności istnieje określenie „peron komuś odjechał”. No cóż, PiS odjechał chyba cały Centralny Port Komunikacyjny jeszcze przed wylaniem na jego budowie pierwszej betoniarki. Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 41/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.  

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.