Śmierć dziewczynki pod banerem. I Kissingera

Śmierć dziewczynki pod banerem. I Kissingera

Niewiele wiemy. Ale najważniejsze tak. 14-letnia dziewczynka zamarzła na śmierć w centrum Andrychowa. W jasny dzień. Tuż obok centrum handlowego. Kilkaset metrów od posterunku policji. Wkoło strefa kupowania, świątynia przy świątyni, „Fantazja, Figlopark”, „Zawsze świeże produkty”, „Celebruj święta”, „Dla majsterkowicza”, „Myjnia”, „Dla całej rodziny”, „Oddział banku”, „Opakowania”, „Dzień dobry”, „RTV”, „Paczkomat”, „Promyczek”, „kościół świętego”, „Im. Marii Curie-Skłodowskiej”. Pewnie mogłyby być inne nazwy, odmienne hasła, kolejne instytucje. W ogóle mogło to być inne miasto czy miasteczko, mniejsze, większe, olbrzymie, nawet pobliskie Wadowice, skąd policjanci prowadzą śledztwo. Nigdy tam nie byłem, nikogo nie znam. Wiemy też, że w końcu, po najprawdopodobniej kilku godzinach, jakiś mężczyzna dojrzał w zwiniętym, nieruchomym kłębku człowieka. Podszedł, zorientował się, że jest źle, zadzwonił po pogotowie, wziął dziecko na ręce i zaniósł do pobliskiego, dużego sklepu sieciowego. Pogotowie, szpital, hipotermia, doba w śpiączce, w zimnym, ostatnim śnie. Śmierć. Żałoba. Ustalenia, kto mógł pomóc, a tego nie zrobił, kto był blisko, ale zbyt daleko, komu nie wystarczyło wyobraźni, kto musiał szybko gdzie indziej, kto pomyślał, że to chyba śmieci, znowu w środku miasta. Chcielibyśmy, żeby nie okazało się, że mogło być inaczej. Przecież padało, śnieżyło, wiało, zaspy powstały niemal natychmiast, ta zaspa była jak inne. Wszyscy się kulili, patrzyli pod nogi, kto by tam się rozglądał, jak nikogo nie szukał? Przeglądane teraz zapisy kamer przemysłowych, sklepowych niczego nie wyjaśnią, nikt nie miał złej woli, a dobrej nie było jak okazać. Do kogo mają być kierowane pretensje? Oskarżenia? Głosy potępienia? Do wszystkich, którzy byli gdzieś nieopodal. Wszystkich, czyli nikogo. Nikogo, czyli wszystkich. Nie ma komu wystawić rachunku. A nawet gdyby się znalazł, nawet obojętny, dlaczego od razu zły, ktoś nieuważny, zabiegany, ktoś z kimś innym pod powiekami, ktoś, kogo „wymiar z aparatem sprawiedliwości” mogłyby postawić w stan oskarżenia, to co? Ze stanu śmierci nie ma powrotu. Ewentualna kara dla kogoś, na kogo padnie, nie zaaplikuje nam na znieczulicę, której przecież mogło nie być, żadnej szczepionki. Nie możemy wszak mieć oczu dookoła głowy, wypatrywać wszędzie niewinnych nieszczęśniczek czy nieszczęśników. Jak mogliśmy przypuszczać, tu nigdy nic podobnego się nie wydarzyło. Tu może nie, ale w Hajnówce, w Puszczy Białowieskiej, tuż obok granicy z Białorusią, tam, gdzie płotomur i zasieki żyletkowe bronią Polski, tam i owszem – zdarzyło się. Miała na imię Mahlet. Była dwa razy starsza, była z Etiopii, była radosna. Zamarzła blisko drogi. Bo ktoś nie chciał jej szukać, ktoś się nie zaangażował, ktoś jeszcze inny w śnieżnej bieli nie dostrzegł ciemnej twarzy. Ale wcześniej polska Straż Graniczna wypchnęła Mahlet, jej narzeczonego i kolegę na Białoruś. Wrócili. Dziewczynę rozbolał brzuch, nie mogła iść. Mężczyźni ruszyli po pomoc, wiedząc, że trafią w ręce mundurowych. Pukali do cerkwi, sądu, dozorca jakiejś firmy zadzwonił po policję. Przyjechała też Straż Graniczna. Do błagających o pomoc dla Mahlet nawet nie wyszli z furgonetki, milczeli, nie odpowiadali na apele i pytania. W raporcie znalazło się jednak, że „po sprawdzeniu terenu (patrol) nie znalazł tam żadnych osób”. A ponadto, że „z prowadzonej rozmowy nie wynikało, że jest tam ktoś, kto potrzebuje pomocy medycznej”. Czy śmierć w Andrychowie polskiej dziewczynki może coś zmienić? Śmierć Mahlet niczego nie zmieniła, słyszała o niej nieliczna grupa aktywistów, czytelników niektórych gazet czy portali. Pojedyncze śmierci niczego nie zmieniają.  Masowe – też niewiele. A na czołówkach wszystkich światowych mediów króluje śmierć Henry’ego Kissingera, legendarnego sekretarza stanu USA, doradcy politycznego kilkunastu prezydentów amerykańskich, architekta wojny z Wietnamem i Kambodżą, laureata pokojowego Nobla za zakończenie wojny wietnamskiej, która się nie zakończyła. Określany mianem Metternicha XX w., do trzewi cyniczny, nazywający to Realpolitik („Ameryka nie ma ani stałych przyjaciół, ani wrogów, jedynie interesy”), podziwiany i znienawidzony, opoka rządów Nixona i Forda. Jego dewizą było: „Jeśli miałbym wybierać między sprawiedliwością i niestabilnością a niesprawiedliwością i stabilnością, zawsze wybiorę to drugie”. „USA z Kissingerem u sterów rozpoczynały i inspirowały wojny oraz wspierały brutalne dyktatury, m.in. w Chile, Argentynie, Kambodży, Laosie, Pakistanie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 49/2023

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz