Ten spektakl „Nie mam sobie nic do zarzucenia” trwa przez epoki, lata, rządy, systemy. Nie musi odnosić się do zbrodni ani nawet przestępstw. Wszak wielka część naszego społecznego dostosowania się oparta jest na regułach i prawach niepisanych, nieskodyfikowanych, a często nawet (co może jest niepożądane) niewyrażanych. A jak coś jest niewyrażane, to jak może być obowiązująca zasadą? Te ogólnikowe sądy towarzyszą mi, kiedy nieco z boku i dystansu przypatruję się inauguracji obrad nowego Sejmu, w którym dyscyplinującego, brutalnego, koszarowego drygu nie uprawiają już niedawni dominanci i bezskrupulanci z PiS. Ale byli już ministrowie, marszałkowie i marszałkinie („ach, nie życzę sobie marszałkini”, mówi Elżbieta Witek) sprawiają wrażenie zwierzakowych bohaterów kreskówek, którzy tak pędzą, że nie orientują się, iż opuścili twarde podłoże i szybują nad przepaścią, a ich nogi wciąż gnają. Z przyzwyczajenia do niepohamowanego tupetu wykrzykują coś Czarnkowie, Ziobry et consortes z trybuny sejmowej, jakby wciąż do nich nie dotarło, że ten etap hucpy mają już za sobą, że wygrywając „nominalnie”, przegrali frontalnie. Że nie rozdają już kart. Że kiedy żądają tego, czego odmawiali swoim politycznym adwersarzom, mogą zderzyć się ze ścianą. Takim zderzeniem z „nowym” (cokolwiek to znaczy) była próba uczynienia ze skompromitowanej (choćby słynną reasumpcją przegranego głosowania) byłej marszałkini Sejmu – choćby obecnej wicemarszałkini. Nie dotarły do PiS kuluarowe ostrzeżenia, że Witek nie ma szans, bo sama wcześniej ukręciła na siebie bat służalczością partyjną. Dostępna dla Jarosława Kaczyńskiego w poprzedniej kadencji mównica sejmowa „bez żadnego trybu” wdrożyła tryb „stop”. Wielki strateg, zapewniający nowego marszałka Hołownię, że jest wciąż premierem, musiał obejść się smakiem, głosu nie dostał. Okudżawa śpiewał: „Co było, nie wróci i szaty rozdzierać by próżno. Cóż, każda epoka ma własny porządek i ład”. Ewidentnie wkraczająca do polityki, choć intensywnie hamowana przez obstrukcję prezydenta, powyborcza zmiana oznacza inny ład niż ten, do którego przywykł Jarosław „Bez trybu” Kaczyński. Droga na trybunę będzie odtąd drogą regulaminową, a na ulicy, gdzie zamieszkuje, już nie stanie w jego hipotetycznej obronie szpaler niemal stu radiowozów na sygnale, jak to bywało. Widać, że trudno odejść, widać, jak niełatwo pożegnać się z władzą, którą PiS sprawowało niepodzielnie i agresywnie przez osiem lat. Nie oni pierwsi, nie ostatni źle znoszą odstawienie od rządzenia, które zafundowali im wyborcy. Niepostrzeżenie, jako owoc z zatrutego drzewa skrajnej polaryzacji politycznej i społecznej, zniknęły niepisane zasady. Możemy ich żałować, ale trudno tych faktów nie rozumieć. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie – czyż nie? Nie ma co histeryzować, żadna bezprawna krzywda jak dotąd PiS się nie dzieje. Pytaniem zostaje, czy jakąś przejrzystą prawnie da się im w ogóle zaaplikować. Rozliczenia polityczne, ponoszenie konsekwencji politycznych nadużyć to nie jest żadna polska specjalność. Tu jakby przez dekady obowiązywała niepisana formuła nietykalności odchodzących. Cyrkowo-kabaretowy popis dał Zbigniew Ziobro, krzycząc do „nowych wkrótce rządzących”: „Liczę na was! Mam nadzieję, że nie okażecie się takimi fujarami, jak za czasów Trybunału Stanu” (w 2015 r., tuż przed przegranymi przez Platformę wyborami próbowała ona nieskutecznie postawić Ziobrę, pisowskiego ministra sprawiedliwości lat 2005-2007 przed Trybunałem Stanu. Zabrakło pięciu głosów, a kilkunastu posłów ówczesnej koalicji PO-PSL było dziwnym trafem nieobecnych podczas spóźnionego o dwa lata zrywu). Bezkarność Ziobry po aktywności podczas pierwszych rządów PiS zaowocowała jego bezpardonowymi działaniami w latach 2015-2023. Czy tamta nauczka poszła w las? Zobaczymy. Jesteśmy równocześnie obserwatorami intensywnych działań nieistniejącego już rządu, który szeroką ławą podejmuje decyzje, mające zapewnić dobry byt oraz nienaruszalność posad odchodzącej ekipie. Można by powiedzieć, że jesień 2023 r. przyniosła lawinowy przyrost parasoli ochronnych otwieranych nad samymi sobą i znajomymi królika przez ekipę PiS. I, jak nas do tego przyzwyczaili, robią to bez żadnych hamulców, na rympał. W całym procederze bierze aktywny udział „ich” prezydent. W sumie już „nie dziwi nic”. Świat mediów także przestawił wajchę i zaczyna dociekliwie patrzeć na ręce Tuskowi, który nawet jeszcze nie otrzymał formalnie misji sformowania rządu. PiS już kreuje się na ofiarę polityczną, robiło