Wpisy od Tomasz Skowronek

Powrót na stronę główną
Świat

Mirafiori do kasacji

Przemysł motoryzacyjny Włochom odjechał

Przemysł motoryzacyjny we Włoszech przeżywa poważny kryzys i odnotowuje najgorsze wyniki w historii.

Włoska Federacja Pracy (Fiom-Cgil) opublikowała raport dotyczący skali sprzedaży w przemyśle samochodowym od stycznia do września br., który pokazuje opłakany stan tego sektora. Nawet sprzedaż modelu cieszącego się dużą popularnością, czyli Fiata Pandy, zaczyna zwalniać.

Jak Turyn przestał być sercem motoryzacji

Nigdzie problemy europejskiego przemysłu samochodowego nie są tak widoczne jak w Turynie – tutaj bowiem mieści się Mirafiori, niegdyś prężnie się rozwijająca, flagowa fabryka Fiata.

Turyn nazywano włoskim Detroit. Tu, w Piemoncie, w północno-zachodniej części kraju, 125 lat temu został założony Fiat – Fabbrica Italiana Automobili Torino, Włoska Fabryka Samochodów w Turynie. Przez dekady Turyn był centrum europejskiego przemysłu samochodowego, a Fiat stał się największą włoską firmą. W 1967 r., u szczytu cudu gospodarczego, fabryka Mirafiori zatrudniała 52 tys. pracowników i produkowała 5 tys. samochodów dziennie.

Mawiano, że Fiat i Włochy to jedno. Turyński koncern urósł do rangi symbolu, kolejne rządy wspierały go i ratowały. Jego właściciele, rodzina Agnelli, uchodzili za niekoronowanych królów Włoch, którzy ukształtowali historię tego kraju w XX w. Rodzina, która nie tylko stworzyła motoryzacyjne imperium, lecz także miała wpływy w mediach, polityce i jest właścicielem drużyny piłkarskiej Juventus.

Pod koniec lat 70. XX w. Turyn miał 800-900 tys. mieszkańców. Fiat zatrudniał 60 tys. pracowników. Przynajmniej jedna osoba w każdym gospodarstwie domowym pracowała dla firmy, czy to w fabryce Mirafiori, Lingotto, Chivasso lub Rivalta, czy w innej z tysięcy fabryk kontrolowanych przez rodzinę Agnellich. Turyński gigant przejmował bowiem w XX w. dziesiątki włoskich firm, jedna po drugiej. Aż do 2021 r., kiedy połączył się ze zdominowanym przez Francuzów koncernem PSA (Peugeot, Citroën i Opel/Vauxhall), tworząc grupę Stellantis.

Pracują na pół gwizdka

Ale to już odległe wspomnienia. Obecnie produkcja jest rekordowo niska. Połowa z 3 mln m kw. terenu fabryki została opuszczona, a większość z 33 bram, przez które niegdyś ciągle napływali pracownicy, nie była otwierana od lat.

Obecnie Mirafiori produkuje elektryczne wersje Fiata 500 i zatrudnia ponad 2,8 tys. osób, które pracują w skróconym wymiarze godzin ze względu na mały popyt w Europie na samochody zasilane akumulatorami. W odpowiedzi na kryzys kierownictwo koncernu zdecydowało o przeniesieniu produkcji prestiżowych modeli Maserati GranTurismo i GranCabrio z fabryki Mirafiori z powrotem do Modeny. Zakład w Modenie jest uznawany za bardziej odpowiedni, ponieważ w przeciwieństwie do fabryki turyńskiej nie jest przystosowany do produkcji masowej.

Zakład Mirafiori został zamknięty, choć od czasu do czasu jest otwierany ponownie – tak jego pracownicy opisują obecną sytuację, którą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Grecy wyłudzili od Unii Europejskiej miliony euro

Rolnicze dopłaty stały się sposobem na szybki zarobek

Pod koniec października grecka policja aresztowała 37 osób podejrzanych o udział w tzw. skandalu OPEKEPE, w ramach którego zorganizowana grupa przestępcza wyłudzała unijne dotacje rolnicze, składając fałszywe oświadczenia dotyczące własności ziemi. Kryzys niemal doprowadził kraj do bankructwa, miał być ostatni i zakończyć oszustwa – ludzie wciąż jednak sobie nie ufają, a nadużycia są na porządku dziennym.

Fikcyjni rolnicy

Pięć lat temu na domowy adres Vaiosa Ganisa, szefa regionalnego stowarzyszenia rolniczego w prefekturze Ftiotyda w środkowej Grecji, przyszedł anonim. Treść listu zaszokowała Ganisa – niektórzy mieszkańcy jego gminy Domokos, jak twierdził nadawca, pobierali unijne dotacje za pastwiska, których nie byli właścicielami ani dzierżawcami. Otrzymywać je też mieli za prace rolne, których nigdy nie wykonywali. „Dzierżawcy nie mieli nic wspólnego z produkcją rolną, ale dostawali rocznie 2-3 mln euro dotacji”, mówił Ganis, 58-letni producent wina.

Przedsiębiorca przekazał zarzuty Ministerstwu Rozwoju Obszarów Wiejskich i Żywności, Dyrekcji Generalnej ds. Przestępczości Gospodarczej i Finansowej w Atenach, Niezależnemu Urzędowi ds. Dochodów Publicznych i władzom regionalnym.

„Nie było żadnej reakcji”, raportował Ganis. Zamiast tego zaczął dostawać pogróżki. „Otrzymywałem groźby pozbawienia życia mnie, mojego partnera i syna – powiedział dziennikarzom Bałkańskiej Sieci Dziennikarstwa Śledczego (BIRN). – Groźby, że skończymy w rowie”.

Pięć lat później Ganis złożył zeznania przed Prokuraturą Europejską (EPPO), która prowadzi dochodzenia w kilkudziesięciu podobnych sprawach, począwszy od 2017 r. W ramach śledztwa EPPO grecka policja poinformowała, że przeprowadziła operacje w wielu rejonach kraju, od Salonik na północy po Santorini i Kretę. „Aresztowano 36 pracowników OPEKEPE (agencji odpowiedzialnej za przyznawanie unijnych dopłat dla rolnictwa – przyp. red.), w tym jej szefów, a dodatkowo księgowego, który pomagał w działalności”, czytamy w komunikacie policji.

Według Prokuratury Europejskiej to „organizacja przestępcza zaangażowana w systematyczne i zakrojone na szeroką skalę oszustwa związane z dotacjami, a także praniem pieniędzy”.

Śledztwo wykazało, że grupa działała w całej Grecji, miała hierarchiczną strukturę, w której członkowie odgrywali odrębne role. Z zebranych danych wynika, że wykorzystywali oni luki proceduralne przy składaniu wniosków o wsparcie w ramach Wspólnej Polityki Rolnej UE, posługując się fałszywymi lub wprowadzającymi w błąd dokumentami w celu ubiegania się o dopłaty z OPEKEPE.

Jak poinformowano, członkowie grupy przestępczej „fałszywie deklarowali grunty rolne i pastwiska, które do nich nie należały lub nie spełniały kryteriów kwalifikowalności, sztucznie zawyżając liczbę swoich zwierząt, aby zwiększyć wysokość otrzymywanych dotacji. By ukryć pochodzenie pieniędzy, podejrzani prawdopodobnie wystawiali fikcyjne faktury, przelewali środki na wiele kont bankowych i mieszali je z legalnymi dochodami. Część nielegalnych środków przypuszczalnie przeznaczano na zakup dóbr luksusowych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Wojny Trumpa z makaronem

Popyt na makaron premium w USA rośnie, ale Amerykanie będą musieli obejść się smakiem

Rummo – marka makaronów odznaczająca się beżowymi opakowaniami w stylu retro – na dobre zagościła na półkach europejskich supermarketów. Sukces odniosła nie tylko w Europie. „Włoski makaron, zwłaszcza ten z południa, jest dla reszty świata niczym szampan”, powiedział z dumą na łamach

„La Repubbliki” Cosimo Rummo, prezes firmy, która siedzibę ma w Benewencie niedaleko Neapolu. Udzielenie wywiadu rzymskiemu dziennikowi nie było jednak przechwałką. Rummo chciał raczej bić na alarm.

Rummo jest jednym z 19 włoskich producentów makaronu, którzy od stycznia 2026 r. mogą zostać objęci cłami w wysokości 107% na eksport do Stanów Zjednoczonych. Cosimo Rummo ostrzega, że gdyby tak się stało, nie mogliby eksportować wyrobów do USA, więc „Amerykanie musieliby jeść makaron produkowany na miejscu”.

W innym wywiadzie w podobnym tonie wypowiada się Antonio Rummo, reprezentujący założycieli marki w szóstym już pokoleniu. „Popyt na makaron premium w USA rośnie – mówi. – Konsumenci cenią go za tradycyjną metodę wytwarzania, która gwarantuje perfekcyjne ugotowanie go al dente, dlatego sprzedaż makaronu Rummo stale rośnie. Nasza marka rozwijała się wyjątkowo szybko w ciągu ostatnich sześciu lat, co nas zaskoczyło, ale jesteśmy z tego bardzo dumni”. Cła nałożone przez prezydenta USA mogą jednak położyć kres tej dobrej passie.

Jak do tego doszło?

„Amerykańska decyzja ma źródło w dochodzeniu wszczętym przez Departament Handlu Stanów Zjednoczonych w 2024 r., po publikacji raportu otrzymanego od niektórych lokalnych producentów”, wyjaśnia Antonio na łamach „Corriere della Sera”. Dochodzenie objęło 19 włoskich marek oskarżonych o dumping. To praktyka sprzedaży produktu poniżej wartości rynkowej, stosowana po to, by szkodzić konkurencji. W tym przypadku stała się bronią polityczną. Amerykańscy inspektorzy wybrali dla przykładu dwie firmy, La Molisana i Garofalo, i sporządzili kompleksową analizę ich kosztów i cen sprzedaży.

Śledztwo celowo było wymierzone w La Molisanę i Garofalo ze względu na wielkość ich sprzedaży w USA, lecz w jego wyniku dostało się jeszcze kilku czołowym włoskim markom, w tym popularnej Barilli i Rummo. Barilla – mniej niż konkurencja zaniepokojona skutkami potencjalnych nowych taryf, ponieważ od lat ma fabryki w Ameryce i w związku z tym jest mniej narażona na ryzyko – w oświadczeniu nazwała jednak takie cła „karą dla całej branży” i zapowiedziała złożenie protestu.

Presja cła

Włoscy producenci żywności liczyli na ochronę swoich wyrobów po niedawnym porozumieniu między USA i UE, które obniżyło cła ogólne do 15%. Bliska relacja premier Włoch Giorgii Meloni z Donaldem Trumpem również dawała nadzieję, że włoski makaron nie będzie objęty sankcjami. Ale nadzieja zgasła. Włoskie media zaczęły pisać o „wojnie Trumpa z makaronem”. Krytycy tej decyzji twierdzą, że cła mają wywierać presję na włoskie firmy, aby te zakładały fabryki w USA, i że to powtórzenie strategii stosowanej w innych branżach, np. farmaceutycznej.

Firmy takie jak La Molisana i Garofalo, które mają długą historię sprzedaży we Włoszech, nie zamierzają jednak przenosić produkcji za granicę. „Jesteśmy obecni w Gragnano od 1789 r. i nie zamierzamy się przenosić”, powiedział Emidio Mansi, dyrektor ds. marketingu w Garofalo. „To, co do niedawna

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Koniec korridy?

Tradycja walk byków w Hiszpanii spotyka się z coraz większym sprzeciwem

Walki byków i gonitwy z bykami stanowią ugruntowaną tradycję w regionie północnym i w sąsiedniej Nawarze, którą wielu uważa za część ojczyzny Basków.

W baskijskich miastach Bilbao i San Sebastián latem odbywają się festiwale walk byków, natomiast w Pampelunie w Nawarze w ramach Sanfermines między 6 a 14 lipca każdego ranka na ulicach miasta mają miejsce gonitwy z bykami, a wieczorami można oglądać potyczki tych zwierząt. W sierpniu przed areną w Bilbao, gdy ludzie przychodzili, by obejrzeć walkę byków podczas święta Aste Nagusia, Wielkiego Tygodnia, zebrali się protestujący, wykrzykując takie hasła jak „Tortury nie są kulturą!” i „Żadna tradycja nie jest ponad rozumem!”.

Chociaż demonstracje w obronie praw zwierząt od dawna stanowią nieodłączny element obchodów świąt w Bilbao, tegoroczne przyciągnęły znacznie więcej ludzi niż w ostatnich latach. Do manifestacji doszło na skutek protestu części pracowników miejskiego transportu publicznego, którzy sprzeciwiali się umieszczaniu na tramwajach reklam informujących o letnich walkach byków. „Tak samo jak nie jest dozwolona reklama seksistowska, rasistowska czy nawołująca do nienawiści, nie powinno się zezwalać na promowanie działań, które są sprzeczne z uczuciami ludzi i naruszają dobrostan zwierząt”, twierdzili przedstawiciele baskijskiego lewicowo-nacjonalistycznego i niepodległościowego związku zawodowego Langile Abertzaleen Batzordeak (LAB, Nacjonalistyczne Komitety Robotnicze).

W Bilbao lewicowa, proniepodległościowa koalicja EH Bildu wezwała do dyskusji na temat przyszłości walk byków w mieście. Zakazała ich, kiedy kontrolowała ratusz w latach 2012-2015, ale kolejna administracja je przywróciła.

Protesty przeciwko walkom byków w Hiszpanii organizowane są regularnie. Ostatni, pod hasłem „Misión Abolición”, miał miejsce 20 września br. na Puerta del Sol w Madrycie. Według organizatorów w proteście wzięło udział ponad 10 tys. osób przybyłych z różnych części kraju. Manifestacja w tym roku powróciła do centrum Madrytu – przez kilka lat organizowano ją pod areną Las Ventas. „Misión Abolición” to apel, którym lokalne ugrupowanie PACMA (Partido Animalista Con el Medio Ambiente, Partia prozwierzęca i ekologiczna) chce zmobilizować obywateli do wywierania presji na rzecz zakazu walk byków. „Hiszpańskie społeczeństwo chce zmierzać ku przyszłości wolnej od znęcania się nad zwierzętami i od walk byków i po raz kolejny zademonstrujemy to na Puerta del Sol”, oświadczył rzecznik partii. Przedstawiciele PACMA podkreślili, że pomimo sprzeciwu dużej części społeczeństwa walki byków nadal otrzymują znaczne środki publiczne. W tym kontekście partia przypomniała, że co roku tysiące byków są poddawane „ekstremalnemu cierpieniu”, a wiele z nich ginie na arenach i podczas festynów – gdy podobno empatia i szacunek dla zwierząt zyskują w społeczeństwie na popularności.

Z najnowszych badań wynika, że zwolennicy PACMA generalnie mają rację: 77% Hiszpanów sprzeciwia się wykorzystywaniu zwierząt do takich aktywności jak walki byków, a 85% jest przeciwnych ich wykorzystywaniu do „rozrywki podczas lokalnych festynów”, np. gonitw z bykami. Inne badanie, z kwietnia tego roku, jest jednak nieco mniej optymistyczne dla zwierząt: wprawdzie aż 78% Hiszpanów nie popiera korridy, ale tylko 48% zgodziłoby się na zniesienie jej ustawowej ochrony. Jak pokazuje sondaż ośrodka Sigma Dos dla centroprawicowego dziennika „El Mundo”, najwięcej zwolenników korridy jest wśród wyborców partii prawicowych: Vox i Partii Ludowej, a najmniej wśród głosujących na lewicową koalicję rządową PSOE i Sumar.

Według danych statystycznych Ministerstwa Kultury w 2023 r. odbyły się 1474 walki byków, podczas gdy w 2008 r. aż 3295. W niektórych regionach byki nie są już widywane na arenie. Takim miejscem jest miasto Vitoria-Gasteiz, stolica prowincji Álava – walk nie praktykuje się tutaj od 2016 r. W 2013 r. Katalonia stała się drugim regionem autonomicznym w Hiszpanii, który zakazał tego sportu, dwie dekady po Wyspach Kanaryjskich.

Od Joselita i Hemingwaya po przepychanki polityczne

Korrida ujawnia wiele na temat polityki. Jej zwolennicy twierdzą, że stanowi ona część ich kultury, a przeciwnicy, że jest okrutnym sportem. Bez wątpienia korrida jest mocno zakorzeniona w historii kraju. Co roku 16 maja czci się minutą ciszy Joselita – jednego z najsłynniejszych matadorów wszech czasów – zabitego na arenie w 1920 r.

Rytuał walk byków niewiele się zmienił od czasu śmierci Joselita. Częścią tego widowiska jest tradycja i ceremonia: od testowania i zamęczania zwierzęcia, przez cios zadany lancą przez konnego pikadora, wbijanie kolczastych włóczni w górną część grzbietu byka przez banderilleros, do wkroczenia matadora z czerwoną muletą, który zada śmiertelny cios. Korrida zwyczajowo odbywa się po południu, na każdy pokaz składa się sześć walk po 20 minut.

Amerykański pisarz Ernest Hemingway napisał o tym w książce non-fiction „Śmierć po południu” z 1932 r.: „Walka z bykami to jedyna sztuka, w której artysta jest narażony na śmierć, a stopień doskonałości wykonania zależy od honoru walczącego”.

Krytyka nie jest wyłącznie lewicowa. W 1567 r. walk byków zakazał dekret papieski, który – co ważne – nigdy nie został uchylony. W 2010 r. rząd Katalonii pod naciskiem lokalnych nacjonalistów wprowadził zakaz walk byków, gdyż uznano je za niezgodne z katalońską tradycją (później Trybunał Konstytucyjny uchylił zakaz, ale walki byków nie powróciły). W 2022 r. hiszpański rząd socjalistów orzekł, że „bon na kulturę” dla młodzieży, przeznaczony na zajęcia po pandemii, nie może mieć zastosowania do walk byków. Sąd z tym się nie zgodził i zezwolił na jego wykorzystanie również na wejścia na walki.

Partie polityczne dostrzegły, że spór o walki byków daje im szansę na zajęcie centralnego miejsca w debacie na ten temat i zaprezentowanie się jako gwarant jedności narodu, który broni czegoś symbolicznego. Decyzja z 2010 r., postrzegana przez wielu jako przejaw katalońskiego nacjonalizmu, spotkała się z krytyką hiszpańskiej prawicy, która uznała walki byków za symbol tożsamości narodowej. Partia Ludowa i Vox uczyniły z obrony walk byków integralną część swoich programów politycznych, wykorzystując tę kwestię do przyciągnięcia podobnie myślących wyborców. Natomiast lewicowa platforma Sumar zaproponowała uchylenie ustawy o walkach byków, podnosząc argumenty za prawami zwierząt i dobrostanem publicznym. Niejednoznaczne stanowisko w sprawie walk zajęła PSOE. Chociaż przyczyniła się do uchwalenia ustawy o ochronie walk byków w całym kraju, jej podejście różni się w zależności od regionu. W niektórych, takich jak Wspólnota Walencka, Estremadura i Kastylia-La Mancha, broni walk byków, jednocześnie w innych podejmuje działania przeciw nim.

Nie będzie nagrody za cierpienie

W 2024 r. lewicowy rząd Hiszpanii ogłosił, że zniesie narodową nagrodę za walki z bykami. Decyzja ta została przyjęta przez obrońców praw zwierząt z zadowoleniem, ale rozwścieczyła fanów korridy. Większość Hiszpanów jest coraz bardziej uwrażliwiona na dobrostan zwierząt, w związku z tym „nie uznaliśmy za właściwe utrzymywanie trofeum, które nagradza pewne formy znęcania się nad zwierzętami”, wyjaśniał minister kultury Ernest Urtasun w wywiadzie dla kanału LaSexta. „Jeszcze mniej zrozumiałe jest to, że za te formy torturowania zwierząt przyznaje się medale, którym towarzyszą nagrody pieniężne, a zatem wydaje się na nie publiczne pieniądze”, kontynuował minister, członek partii Sumar. Zniesienie nagrody szybko stało się przedmiotem publicznej debaty w Hiszpanii i ponownie rozpaliło dyskusję nad tą kontrowersyjną kwestią.

Konserwatywna Partia Ludowa, główna partia opozycyjna, szybko obiecała, że przywróci nagrodę, jeśli odzyska władzę. „Walki byków są w Hiszpanii zajęciem, które jest częścią naszej kultury, naszych tradycji, (…) naszej tożsamości jako narodu”, a odebranie nagrody jest dowodem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

To nie samoobrona, to eksterminacja

Hiszpania zaostrza stanowisko wobec Izraela: ogłasza embargo na broń i zwiększa pomoc humanitarną

Rząd Hiszpanii zapowiedział zastosowanie aż dziewięciu środków nacisku na Izrael w związku z ludobójstwem w Strefie Gazy. Premier Pedro Sánchez wezwał także społeczność międzynarodową do wykluczenia Izraela z udziału w imprezach sportowych.

Sankcje obejmą nie tylko embargo na izraelską broń, w tym anulowanie już zawartych kontraktów wojskowych z izraelskimi firmami, ale również zakaz wjazdu do Hiszpanii osób, które bezpośrednio brały udział w tym, co Sánchez nazwał ludobójstwem. Przedstawiciel hiszpańskiego rządu po raz pierwszy otwarcie użył słowa ludobójstwo w odniesieniu do działań Izraela w Strefie Gazy, choć – jak wspomniał – tak te zbrodnie opisują specjalna sprawozdawczyni ONZ ds. okupowanych terytoriów palestyńskich Francesca Albanese i większość ekspertów.

Sankcje odpowiedzią na eksterminację w Gazie

Dekret dotyczący pakietu sankcji został ostatecznie zatwierdzony przez hiszpański rząd 9 września i wykluczył izraelskie firmy z przetargów publicznych. Embargo obejmuje: zakaz eksportu oraz importu broni, tranzytu paliwa oraz importu produktów i usług z terytoriów okupowanych.

Madryt bada obecnie sposoby na uniezależnienie hiszpańskiego przemysłu zbrojeniowego od izraelskich technologii. Dziennik „La Vanguardia” poinformował, że urzędnicy wraz z głównymi hiszpańskimi producentami uzbrojenia szykują plan zastąpienia izraelskich systemów objętych embargiem.

Jak powiedział szef hiszpańskiego rządu, oprócz wprowadzenia zakazu międzylądowań w hiszpańskich portach lotniczych zamknięta zostanie przestrzeń powietrzna dla samolotów przewożących „sprzęt wojskowy przeznaczony dla Izraela”. Pozostałe sankcje obejmują wspomniany już zakaz wjazdu do Hiszpanii osób uczestniczących w ludobójstwie, wykluczenie produktów pochodzących „z nielegalnych osiedli w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu” oraz ograniczenie usług konsularnych dla hiszpańskich mieszkańców tych osiedli.

Madryt zwiększy też pomoc humanitarną: dodatkowe 10 mln euro trafi do Agencji Narodów Zjednoczonych ds. Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie (UNRWA), a całkowity budżet dla Strefy Gazy wzrośnie w 2026 r. do 150 mln euro. „Naród żydowski doświadczył niezliczonych prześladowań, zasługuje na państwo i bezpieczeństwo. Ale co innego chronić swój kraj, a co innego bombardować szpitale i głodzić niewinne dzieci”, powiedział Sánchez, podkreślając, że jego kraj od samego początku potępiał ataki Hamasu. W ostatnich miesiącach Hiszpania wzywała także inne kraje europejskie do wstrzymania dostaw broni do Izraela.

78% Hiszpanów za uznaniem Palestyny

Hiszpania uchodzi za najbardziej propalestyński głos w Europie. Według badania przeprowadzonego w maju 2024 r. przez Królewski Instytut Elcano 78% populacji jest zdania, że kraje europejskie powinny uznać suwerenne państwo palestyńskie. Inne, wcześniejsze badania, również wskazują propalestyński trend. Badanie Pew Research Center z maja 2023 r. pokazało, że spośród kilku objętych nim krajów to Hiszpania najsilniej popiera Palestynę. Tylko 12% obywateli otwarcie opowiedziało się za Izraelem, podczas gdy 31% – za Palestyną. Nawet po ataku Hamasu z 7 października 2023 r. 31% Hiszpanów popierało Palestyńczyków, Izrael zaś 23%.

W hiszpańskich miastach w wielu miejscach można zobaczyć graffiti nawołujące do ratowania Gazy i powstrzymania ludobójstwa. W kraju cały czas są organizowane wiece i protesty wyrażające solidarność z Palestyną.

Ta solidarność była też widoczna w trakcie ostatniego etapu Vuelta a España – legendarnego wyścigu kolarskiego, zaliczanego razem z Tour de France i Giro d’Italia do wielkich tourów. Zawody od samego początku stały się areną propalestyńskich protestów, które wymusiły modyfikację kilku etapów, a nawet doprowadziły do wypadków wśród uczestników. Demonstracje trwały niemal codziennie – punkt kulminacyjny osiągnęły w czasie ostatniego, 21. etapu Vuelty – wyścig został trwale przerwany 56 km przed metą, gdy protestujący wtargnęli na trasę. Kolarze zostali zmuszeni

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Nowy uśmiech z Afryki

Maroko, raj dla turystów korzystających z chirurgii plastycznej, przyciąga coraz więcej Hiszpanów poszukujących również taniej opieki stomatologicznej. Rada Stomatologów Hiszpańskich (Consejo General de Dentistas de España) ostrzega przed nadużyciami w tych praktykach i krytykuje tamtejsze standardy higieniczne.

Perełka turystyki stomatologicznej

Agadir, miasto na atlantyckim wybrzeżu południowego Maroka, niecałe trzy godziny lotu z Hiszpanii, jest najsłynniejszym marokańskim kurortem – to ulubione miejsce miłośników słońca i oceanu. Słynie z długiej na ok. 10 km plaży i sportów wodnych. W ostatnim czasie zyskuje popularność w innej niż wypoczynek dziedzinie. Staje się stolicą turystyki stomatologicznej w Maroku.

W jednej z dzielnic Agadiru, Technopole, powstaje coraz więcej klinik oferujących wysokie standardy leczenia. Implanty kosztują w nich 900 euro, a oferty za leczenie kanałowe lub założenie korony zaczynają się od 120-250 euro. To ceny bardzo atrakcyjne w porównaniu z 2,5-3 tys. euro za implanty bądź 400-800 euro za korony w Wielkiej Brytanii czy we Francji. Marokańskie portale internetowe zachęcają odwiedzających Agadir do „odkrycia perełki turystyki stomatologicznej w Maroku”.

W mediach społecznościowych reklamowane są kompleksowe usługi i na pierwszy rzut oka wspaniałe doświadczenia. „Odmień swój uśmiech w Maroku dzięki licówkom kompozytowym za jedyne 1250 euro za osobę lub 2000 euro za dwie!”. To jedno z wielu haseł pojawiających się na TikToku. Można tam znaleźć również filmy, na których hiszpańscy pacjenci pokazują nowe zęby, relaksują się przy basenie i dodają, że wyjazd do Maroka był doskonałą decyzją.

Przykładowy siedmiodniowy pobyt w Agadirze może obejmować: lot z Madrytu, odbiór z lotniska, zakwaterowanie w czterogwiazdkowym hotelu, wstępną konsultację, założenie licówek lub koron, badanie kontrolne oraz czas wolny na relaks lub wycieczki, takie jak przejażdżka na wielbłądzie lub quadzie. Ceny pakietów zaczynają się od 1,2-2 tys. euro, w zależności od wybranej u

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Portugalia zaostrza przepisy imigracyjne

Premier Luís Montenegro zapowiada kres polityki otwartych drzwi

W całej Unii Europejskiej dochodzi do głosu skrajna prawica, napędzana lękiem przed nielegalną imigracją. Te nastroje dotarły także do Portugalii, która jeszcze parę lat temu uchodziła za kraj najbardziej otwarty na imigrantów. Centroprawicowy premier Luís Montenegro właśnie złożył w parlamencie propozycję, aby ograniczyć możliwości uzyskania portugalskiego obywatelstwa.

700 tys. osób czeka na obywatelstwo

Niedziela, 29 czerwca. Wieczorem dziesiątki osób przygotowują się do spędzenia nocy przed Centralnym Urzędem Stanu Cywilnego w Lizbonie.

Niektóre kobiety leżą z dziećmi na materacach, pod ręką mają niewielkie ilości jedzenia. Większość pochodzi z byłych kolonii Portugalii, takich jak Angola, Republika Zielonego Przylądka, Gwinea, Mozambik i Brazylia, choć są też przybysze z Azji Południowej. Ich cel to zdobycie cennego biletu (każdego dnia jest ich rozdawanych 25), umożliwiającego uzyskanie obywatelstwa portugalskiego.

W ostatnich dniach patrole policyjne zostały wzmocnione w celu poradzenia sobie z „chaosem” kolejek, które się wydłużyły, gdy rząd ogłosił zamiar zaostrzenia przepisów imigracyjnych. Jest ich tak wiele, że nawet sporządzono listę.

Zainteresowanie jest ogromne: nawet przed wprowadzeniem przepisów zaproponowanych przez rząd wydawanie wniosków o obywatelstwo już było opóźnione. W zeszłym roku na rozpatrzenie oczekiwało 420 tys. wniosków. W tym, a jest dopiero połowa roku, jest ich już 700 tys.

Propozycja, która zostanie poddana debacie i głosowaniu w Zgromadzeniu Republiki, przewiduje wydłużenie minimalnego okresu legalnego pobytu potrzebnego do naturalizacji z pięciu do 10 lat, z wyjątkiem obywateli Wspólnoty Państw Portugalskojęzycznych (CPLP), dla których proponuje się wymóg siedmiu lat.

Ta zmiana oddala Portugalię od średniej europejskiej, która waha się między pięcioma a siedmioma latami. Na przykład Francja, Belgia, Finlandia, Irlandia i Szwecja utrzymują minimalny wymóg wynoszący pięć lat, podczas gdy Niemcy, po niedawnej reformie, zezwalają na naturalizację po pięciu lub nawet trzech latach, jeśli istnieją mocne dowody integracji. Hiszpania wymaga 10 lat, chociaż okres ten jest skrócony do dwóch w przypadku obywateli krajów Ameryki Łacińskiej.

„Obywatelstwo portugalskie staje się jednym z najtrudniejszych do uzyskania w Europie”, komentuje pomysł rządu tygodnik „Sol”. W wywiadzie dla serwisu Invest News prawnik i profesor prawa imigracyjnego Wilson Bicalho zaleca pilne działania tym, którzy zamierzają się ubiegać o obywatelstwo portugalskie ze względu na pochodzenie. „Konieczne jest zebranie dokumentacji tak szybko, jak to możliwe, należy zwrócić szczególną uwagę na linię sukcesji, apostyle (poświadczenie dokumentu, które umożliwia jego użycie za granicą) i spójność danych”, radzi specjalista.

1,6 mln imigrantów

Zaostrzenie przepisów jest reakcją na znaczny wzrost populacji cudzoziemców w Portugalii. W ciągu ostatnich siedmiu lat doszło do jednego z największych wstrząsów demograficznych w historii kraju. Obecnie liczba cudzoziemców przekracza 1,6 mln – to ok. 15% całkowitej populacji.

Jak wskazują dane portugalskiej Agencji ds. Integracji, Migracji i Azylu, od 2019 r. liczba ta potroiła się. Dla porównania w 2017 r. było nieco ponad 400 tys. imigrantów.

Największa społeczność obcokrajowców w kraju to Brazylijczycy – liczy ona nieco ponad 500 tys. Jednak wciąż liczba Brazylijczyków, którzy starają się o legalizację swoich dokumentów, aby w Portugalii mieszkać na stałe, jest znacząca. Według danych portugalskiego rządu do czerwca 2025 r. przeanalizowano 73 tys. wniosków o pobyt złożonych przez Brazylijczyków – ok. 68 tys. zostało zatwierdzonych. 5368 wniosków odrzucono, a składający je otrzymali nakaz opuszczenia kraju. „Oznacza to, że wielu imigrantów, którzy już mieszkają

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Przeprawa na Sycylię jako inwestycja w bezpieczeństwo?

Most, który śnił się Mussoliniemu i Berlusconiemu, zostanie wybudowany z pieniędzy przeznaczonych na cele obronne

Pod koniec czerwca kraje członkowskie NATO zgodziły się przeznaczyć do 2035 r. 5% PKB na obronę. Włoski rząd planuje osiągnąć ten cel, realizując „faraoński plan”– budowę mostu między Włochami a Sycylią.

W ramach 5% PKB, które trzeba będzie przeznaczyć na obronę, 1,5% wydatków państw członkowskich mogłoby zasilić „inwestycje mające na celu ochronę krytycznej infrastruktury, sieci, zapewnienie przygotowania sektora cywilnego i wzmocnienie bazy przemysłu obronnego”, głosi deklaracja Sojuszu przyjęta w Hadze.

To bardzo szeroka definicja, którą część krajów mogłaby wykorzystać po to, aby uwzględnić w budżecie oznaczonym jako „obrona” wydatki niemilitarne. Na przykład władze w Rzymie ogłosiły, że chcą zaklasyfikować budowę mostu na Sycylię, którego wartość wynosi 13,5 mld euro, jako wydatek wojskowy.

Inwestycja w bezpieczeństwo?

Dwaj wicepremierzy – Antonio Tajani (minister spraw zagranicznych) i Matteo Salvini (minister infrastruktury i transportu) – podkreślają, że most ma wartość strategiczną, a nie wyłącznie ekonomiczną. Argument ten został również podkreślony w raporcie rządowym opublikowanym w kwietniu.

„Budowa mostu może być wydatkiem na obronę, niezbędną, by zagwarantować bezpieczeństwo  obywatelom”, stwierdził cytowany na portalu ilSicilia.it Antonio Tajani. „Sycylia leży na środku Morza Śródziemnego, są tam ważne bazy NATO, z pewnością posiadanie bardziej wydajnego systemu infrastruktury, który łączy Sycylię z resztą Europy, oznacza również wzmocnienie bezpieczeństwa”, przekonuje Tajani.

W innej wypowiedzi – dla „Milano Finanza” – minister spraw zagranicznych wyjaśnił, że rząd będzie musiał uświadomić obywatelom, że „bezpieczeństwo to szersza koncepcja niż tylko czołgi, ponieważ obejmuje ono również infiltrację terrorystów i cyberbezpieczeństwo”. Aby dotrzymać zobowiązań wobec NATO, sekretarz Forza Italia dodał, że rząd skupi się „na infrastrukturze o przeznaczeniu cywilnym, takiej jak most nad Cieśniną Mesyńską, który mieści się w koncepcji obronności, biorąc pod uwagę, że Sycylia jest platformą NATO”.

Rząd Giorgii Meloni zamierza więc zrealizować plan zbudowania nad Cieśniną Mesyńską najdłuższego mostu wiszącego na świecie. Projekt ten był marzeniem Rzymian, dyktatora Benita Mussoliniego i byłego premiera Silvia Berlusconiego. Już w 1840 r. Ferdynand II Burbon, władca Królestwa Obojga Sycylii, zlecił grupie inżynierów i architektów opracowanie projektu mostu nad cieśniną. W ostatnich dekadach politycy wracali do tego planu, ale nigdy nie udało się inwestycji zrealizować. Pierwsza ustawa przewidująca budowę mostu pochodzi z 1971 r., a 10 lat później założono firmę Stretto di Messina, odpowiedzialną za zarządzanie projektem. Kolejne rządy anulowały lub odkładały projekt na później, aż do 2012 r., kiedy Rzym wycofał się z niego w obliczu nadciągającego kryzysu zadłużenia.

Sycylia bliżej Europy

Obecna władza liczy, że tym razem most powstanie i ożywi gospodarczo nie tylko wyspę, ale całe „mezzogiorno”, czyli południową część Italii. Ma ułatwić płynniejszy handel z Sycylią. Region ten, który głównie eksportuje produkty naftowe i rolnicze, cierpi obecnie, płacąc „koszt wyspiarskości”, wynoszący ok. 6,5 mld euro rocznie. Kwota ta pokazuje szacunkową różnicę między tym, ile kosztowałaby działalność gospodarcza, gdyby wyspa była połączona z kontynentem, a rzeczywistymi kosztami wynikającymi z jej położenia wyspiarskiego.

„Most mógłby ponownie umieścić Włochy w centrum Morza Śródziemnego. Dzięki szybkim połączeniom kolejowym z północą Starego Kontynentu porty sycylijskie i południowo-

włoskie zyskałyby bardzo ważną wartość strategiczną. Inwestycja w most, jeśli zostanie zrealizowana, mogłaby dać naszemu krajowi znaczną przewagę polityczną”, przekonuje na stronie InsideOver sycylijski dziennikarz Mauro Indelicato i dodaje: „Stary Kontynent, po wybuchu wojny w Ukrainie, musi przyśpieszyć realizację planów infrastrukturalnych nie tylko w celu stworzenia szybkich korytarzy dla towarów i ludzi, ale także, w razie potrzeby, dla czołgów i pojazdów opancerzonych. Przemieszczanie wojsk jest niemal tak samo ważne, jak przemieszczanie towarów. W tym sensie ewentualna budowa mostu miałaby również znaczenie z perspektywy wojskowej. Rzym w przyszłości mógłby poprosić o fundusze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Supermax zamiast reformy więziennictwa

Francja wybuduje w Amazonii więzienie o zaostrzonym rygorze, aby odizolować baronów narkotykowych i islamistów

Zgodnie z polityką zwalczania handlu narkotykami francuski minister sprawiedliwości ogłosił, że chce utworzyć w Gujanie Francuskiej więzienie o zaostrzonym rygorze, aby „unieszkodliwić” najniebezpieczniejszych przestępców narkotykowych. Propozycja ta przywołuje bolesne wspomnienia kolonii karnych.

Więzienie w dżungli

Zamiar zbudowania w sercu amazońskiej dżungli zakładu karnego „podobnego do amerykańskich więzień Supermax” Gérald Darmanin ogłosił na łamach prawicowego „Le Journal du Dimanche” podczas podróży, którą 17-19 maja odbył do Gujany Francuskiej. W izolacji można by tam osadzać baronów narkotykowych i islamskich terrorystów, a wszystko za łączną kwotę 400 mln euro. „To więzienie odegra kluczową rolę w walce z handlem narkotykami”, powiedział później minister francuskiej gazecie. Darmanin, idąc za przykładem swojego poprzednika Didiera Migauda, uznał walkę z przestępczością zorganizowaną za priorytet, a sekunduje mu w tym minister spraw wewnętrznych Bruno Retailleau.

Kartele narkotykowe nad Sekwaną wszczynają coraz krwawsze wojny o wpływy, coraz częściej też dochodzi do porwań osób, które dorobiły się fortuny na kryptowalutach. Porachunki między kartelami i narkohandel dotyczą już nie tylko Marsylii, Lyonu czy przedmieść Paryża, ale także mniejszych miast. W dodatku w ostatnim czasie odnotowano kilka ataków na zakłady karne, np. w nocy z 14 na 15 kwietnia w kilku więzieniach we Francji doszło do podpaleń samochodów na parkingach, a więzienie Toulon-La-Farlède zostało ostrzelane.

Jak zapowiedział Darmanin, ośrodek penitencjarny w Gujanie będzie wykorzystywany do zatrzymywania osób „na początku szlaku narkotykowego” i jako „trwały środek usuwania przywódców siatek handlujących narkotykami” we Francji kontynentalnej. Więzienie ma pomieścić 500 osadzonych i powstać w graniczącym z Surinamem mieście Saint-Laurent-du-Maroni. Pod koniec XIX w. z rozkazu Napoleona III została tam stworzona kolonia karna, do której przywożeni byli więźniowie z Francji, zanim trafili do innych miejsc zsyłki. Niektórzy zostali wysłani na osławioną Wyspę Diabelską u wybrzeży Gujany Francuskiej. Była to kolonia znana z przetrzymywania więźniów politycznych, w tym Alfreda Dreyfusa, który został niesłusznie skazany za szpiegostwo i spędził na wyspie pięć lat (1894-1899). Złą sławę Wyspa Diabelska zyskała z powodu nieludzkich warunków, w jakich przebywali więźniowie; stała się inspiracją dla filmu z 1939 r. z Borisem Karloffem w roli głównej, a także dla powieści „Papillon”, na podstawie której powstały dwa filmy.

„Widzimy coraz więcej siatek handlu narkotykami”, mówił Darmanin reporterom. „Moja strategia jest prosta – uderzyć w zorganizowaną przestępczość na wszystkich poziomach. Tutaj, w Gujanie, na początku szlaku handlu narkotykami. We Francji kontynentalnej – neutralizując przywódców siatek przestępczych. I tak dalej, aż do konsumentów. To więzienie będzie zabezpieczeniem w wojnie z handlem narkotykami”.

Nie dla kolonialnego superwięzienia

Pomysł rozgniewał wiele osób w Gujanie Francuskiej. Plan potępił Jean-Victor Castor, członek tamtejszego parlamentu. Powiedział, że napisał bezpośrednio do premiera Francji, aby wyrazić swoje obawy; zauważył przy tym, że decyzja została podjęta bez konsultacji z lokalnymi urzędnikami. „To obraza naszej historii, polityczna prowokacja i kolonialny regres”, podkreślił Castor w oświadczeniu, wzywając Francję do wycofania się z projektu.

Jean-Paul Fereira, pełniący obowiązki przewodniczącego kolektywu terytorialnego Gujany Francuskiej (zgromadzenia 51 ustawodawców nadzorującego sprawy samorządu lokalnego), powiedział, że ogłoszenie budowy więzienia jest dla nich zaskoczeniem, ponieważ plan ten nigdy nie był z nimi omawiany. „Dlatego członkowie kolektywu ze zdziwieniem i oburzeniem odkryli, wraz z całą ludnością Gujany, informacje zawarte w »Le Journal Du Dimanche«”, napisał w oświadczeniu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Bunt na Półwyspie Iberyjskim

Hiszpanie sprzeciwiają się zbrojeniowej gorączce NATO

Podczas szczytu NATO w Hadze (24-25 czerwca) uzgodniony został nowy cel dla krajów członkowskich: 5% PKB (z obecnych 3,5%) do 2035 r. na „twardą obronę” i dodatkowe 1,5% na inwestycje związane z obronnością, takie jak cyberbezpieczeństwo i mobilność wojskowa. Z nowymi celami nie zgadza się Hiszpania, która oświadczyła, że nie musi się stosować do tych wytycznych.

„Nie” Sáncheza dla wyścigu zbrojeń

Premier Pedro Sánchez jeszcze przed szczytem oświadczył, że jego rząd nie zamierza blokować przyjęcia przez inne kraje zobowiązania pięcioprocentowych wydatków na obronę. Stwierdził jednak, że Hiszpania nie może przyjąć takiego celu, bo oznaczałoby to poważne ograniczenie środków na politykę socjalną oraz podwyżkę podatków. „W pełni szanujemy uzasadnione pragnienie innych krajów, aby zwiększyć inwestycje w obronność, ale my nie zamierzamy tego robić”, powiedział, dodając, że Hiszpania mogłaby się wywiązać ze wszystkich zobowiązań wobec NATO, jeśli chodzi o personel i sprzęt, wydając na ten cel 2,1% swojego PKB. Zwrócił uwagę także na fakt, że wzmocniona zostanie zależność Europy od uzbrojenia z USA. Hiszpania i reszta Europy, kupując sprzęt wojskowy głównie od Amerykanów, nie będą mogły rozwijać własnej bazy przemysłowej.

Postawa centrolewicowego przywódcy wywołała oburzenie wśród pozostałych członków NATO, którzy obawiali się, że może ona zniweczyć wypracowany kompromis. Hiszpania od początku podchodzi z dystansem do kwestii zwiększenia wydatków zbrojeniowych. Według szacunków NATO w 2024 r. wydano tam na ten cel zaledwie 1,24% PKB.

Historia relacji Hiszpanii z sojuszem jest trudna. Już pod koniec lat 80. próby przyłączenia Hiszpanii do NATO wywołały chaos polityczny. Sondaże konsekwentnie pokazywały, że obywatele sprzeciwiają się przystąpieniu do paktu polityczno-wojskowego.

Ówczesny centroprawicowy rząd stanął przed wyzwaniem: nie udało mu się zdobyć wystarczającego poparcia dla przystąpienia do Paktu Północnoatlantyckiego ani wśród partii politycznych, ani w społeczeństwie. Chociaż potencjalne wejście Hiszpanii do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej miało wyraźną akceptację wszystkich sektorów politycznych i opinii publicznej, sprawa przystąpienia do NATO ugrzęzła w kontrowersjach. Ostatecznie rząd Unii Centrum Demokratycznego uzyskał poparcie jedynie konserwatywnego Sojuszu Ludowego oraz nacjonalistycznych partii baskijskiej i katalońskiej. Komunistyczna Partia Hiszpanii (PCE) oraz Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE) sprzeciwiały się takiemu zaangażowaniu. Siłą napędową kampanii „Nie dla NATO” byli socjaliści, na czele z Felipem Gonzálezem, którzy domagali się referendum w tej sprawie.

Tymczasem ta część społeczeństwa, która nie była przeciwna członkostwu w NATO, po śmierci Franco (członkostwo utożsamiano z demokratyzacją Hiszpanii), stopniowo zmieniła nastawienie. Było to spowodowane antypatią wobec Stanów Zjednoczonych (wielu Hiszpanów obwiniało Waszyngton za długotrwałość dyktatury Franco), tradycyjnym brakiem zainteresowania Hiszpanów sprawami zagranicznymi oraz faktem, że znaczna część społeczeństwa nie postrzegała ZSRR

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.