Bajka o spóźnionym złodzieju

Piekło nie zawsze pochłania najwłaściwsze osoby

Tak mogłaby się zaczynać zła bajka. On był bardzo stary. Miał trzech synów. Tak złych, że tylko on o tym wiedział. Jeden był zły jak czwarta rano. Wszystko zabierał po cichutku. Drugi był zły jak grad. Uderzał często i boleśnie. Trzeci był zły jak bagno. Wciągał powoli. Pewnego dnia synowie stanęli na rozstajnych drogach i każdy poszedł w swoją stronę.
Sen Romana poszarzał, obraz się zachybotał, zza postaci synów stojących na rozstajnych drogach zaczął wyłaniać się hotelowy mrok. Duszno. Pomimo klimatyzacji czuł, że się dusi. W drodze do łazienki dogonił go budzik. Nie miał po co wracać do łóżka. Przy śniadaniu jeszcze raz obejrzał kalendarz. Za dużo spraw jak na jeden dzień. Ale zakończenie będzie miłe. Poleci do Warszawy. Miał już dość Londynu.
Na lotnisku nikt nie będzie na niego czekał. Przypomniał mu się sen. To chyba tylko efekt nieregularnego zażywania leków. Ciągle zapominał, że jego serce wymagało systematycznego łykania pigułek. No bo skąd takie sny jak z baśni braci Grimm? Przecież jego synowie to zwykli cwaniacy, choć przyznać trzeba, że nieźle poustawiani w życiu. Nie, dziś nie będzie się zastanawiał, dlaczego dzwonią do siebie tylko w okolicach świąt. Każdy z nich ma klucze do jego domu, każdy wie, co się z nim dzieje. I nie odzywają się. Pewnie myślą, że wszystko zapisał jakiemuś muzeum. A przecież…
– Taksówka czeka – był zadowolony, że ten anonimowy głos przerwał rozmyślania. Potem, jadąc ze spotkania na spotkanie, nawet nie pomyślał o swoim śnie. I o synach też.
Najstarszy syn miał na imię Marcin. Tego dnia wracał z Ostródy i ani przez chwilę nie myślał o ojcu. To był dobry interes, to był dobry interes – powtarzał sobie. Przypomniała mu się mina kolegi, z którym miał kupić ten kantor. Uśmiechnął się. Przegrany głupek. Tylko by pecha przynosił w interesach. Został skreślony. I bardzo dobrze.
Marcin miał ciemne oczy ojca i piękne dłonie matki, której prawie nie pamiętał. – Gdyby była z tobą, na pewno byłbyś lepszym człowiekiem – powtarzała Magda, która umiała wydawać jego pieniądze, ale potem płakała, że strach nie jest dobry w miłości. A ona się go bała. Jak każdy, kto wiedział, do czego Marcin jest zdolny.
Ojciec znowu poleciał do Londynu. Jak zwykle zostawił wiadomość na sekretarce. Wraca o dwudziestej drugiej. Ciekawe, dlaczego zawsze zawiadamia o godzinie powrotu? Przecież po raz ostatni widzieli się… Ostro zakręcił kierownicą. Co za idioci są na tych drogach. Tak, po raz ostatni widzieli się na Wielkanoc, w zeszłym roku. Bardzo nieudane spotkanie. Trudno byłoby wyobrazić sobie, żeby Marcin miał jechać po niego na lotnisko. Ojciec go wyrzucił. Zachowywał się jak jakiś biblijny starzec, który ma władzę nad wszystkim. Też coś.
Jak zwykle wyjechał za późno. Był zmęczony i tuż przed północą, choć był prawie na rogatkach Warszawy, poczuł, że bez kawy się nie ruszy.
W kawiarni burczało radio, jacyś mężczyźni na jego widok ściszyli głos.
Sławek był gruby i pozornie radosny. Średni z braci wyszedł właśnie z hinduskiej restauracji na Starym Mieście. Dochodziła północ, a on z ulgą myślał o samotnej nocy. Dziś świętował swój rozwód. Podobno znęcał się nad żoną. Psychicznie. Co za idiotyzm. No, ale gdyby ojciec dowiedział się o rozwodzie… To z jego winy. Potrząsnął głową. Na szczęście, ojciec siedział w tym swoim ukochanym Londynie. Chyba dzisiaj wracał. Ale co go to obchodzi. Sławek wsiadł do samochodu. Włączył radio. Musi chwilę odpocząć, zanim ruszy. Chyba wypił za dużo.
Najmłodszy z braci, jak to bywa w bajce, nawet złej, był drobny i nieśmiały. Jednak już w szkole miał pseudonim Żmija, co miało określać i charakter, i posturę.
Jacek spał twardym snem u swojej szczecińskiej przyjaciółki. Prowadził higieniczny tryb życia, jadał głównie korzonki, chrupał sucharki. Poza tym posiadał sieć agencji towarzyskich. I to on, niegdyś ulubieniec ojca, był teraz jego wstydem największym. Jacek, opatulony kołdrą, jak niemowlę, trwał w czerni. Jego przyjaciółka przeskakiwała z kanału na kanał. Nie mogła spać. Musi zerwać z tym oszustem. Spojrzała na nieruchome ciało pod kołdrą. Ale jak? Za dużo wiedziała o jego interesach. Jak odejść? Dzisiaj i tak nic nie wymyśli. Gorąca kąpiel przynajmniej ją uspokoi. Włączyła radio. Zbliżała się północ. Za chwilę wiadomości.

To jest wiadomość dnia

Głos spikerki odbijał się od kolorowych luster. Samolot z Londynu z nie wyjaśnionych przyczyn rozbił się zaraz po starcie. Barmanka aż pisnęła z wrażenia, mężczyźni kiwali się nad kuflami piwa. Ten Londyn to tak daleko.
Marcin czuł, że za chwilę zwariuje. Barmanka oderwała wzrok od radia i zafascynowana oglądała tego filmowo przystojnego mężczyznę, który robił się coraz bardziej purpurowy. Gdyby się okazało, że tym samolotem leciała jego ukochana… Co to by była za historia. Barmanka podeszła do Marcina. – Mogę w czymś pomóc? – zapytała. Czuła się jak w filmie.
– Duży koniak – odpowiedział. – I niech ci faceci natychmiast stąd wyjdą.
Sławek nie był zadowolony z orzeczenia sądu. Baby zawsze trzymają się razem. Co do tego nie miał wątpliwości. Myślał, że sędzina-olbrzymka weźmie na ręce jego żonę. Tak, rozwód z jego winy może mieć konsekwencje finansowe. To się Sławkowi najbardziej nie podobało. Żonę uważał za zniszczoną zabawkę. Nie myślał o niej wcale.
Wiadomości. Najpierw zrozumiał słowa, potem sens. Wysiadł z samochodu, bo myślał, że się dusi. Usiadł na schodkach poczty i zaczął płakać.
– Dokumenty proszę – młody policjant był bardzo przejęty. Ciekawe, świr, czy pijak?
– Panie, mój ojciec zginął w wypadku samolotowym.
– Przepraszam, może panu pomóc? Może chce pan pojechać na lotnisko. Radiowóz jest do pana dyspozycji – głos nowicjusza był bardzo przejęty. Pierwszy nocny patrol i zaraz taka historia. Musi sobie poradzić.
Sławek przestał płakać. Na lotnisko? Po co miałby jechać na lotnisko. Nie, szybko musi być gdzie indziej. Wstał i odszedł bez słowa. Natychmiast musi zadzwonić do Marcina i do Jacka. Przecież jest ich trzech. A kolekcja jedna.
Owinięta ręcznikiem kobieta obojętnie wysłuchała informacji o katastrofie samolotu. Jacek nawet nie drgnął. Wyłączona komórka leżała na nocnym stoliku.

Zapatrzona
w puste lustro

Marcin odebrał telefon natychmiast. Słuchał w milczeniu. – Też już o tym pomyślałem – odpowiedział na długie wywody brata. Słówko “już” miało oznaczać, że choć przez chwilę cierpiał po tej strasznej wiadomości.
– Na pewno miał wracać tym samolotem? Tak, Marcin był pewny. Ale po pół godzinie potwierdził jeszcze, że ojciec był na liście pasażerów.
– Jedziemy – powiedział. – Za godzinę będę. Łap w tym czasie Jacka.
Sławek spojrzał w granatowo-szare niebo. Ciekawe, czy duch ojca przygląda im się teraz z wyraźnym obrzydzeniem. A może kiwa głową, bo czegóż mógł się spodziewać po swoich złych synach?
U Jacka włączyła się tylko sekretarka, więc Sławek w najprostszych słowach powiedział jej, co się stało. – Słuchaj, spotykamy się u ojca w wiadomej sprawie.
Przyjeżdżaj jak najszybciej. Co nasze, to nasze. Marcin twierdzi, że nie ma testamentu, ale ja jestem pewny, że stary nawet zza grobu chciał nas wychowywać. No to zostaw tę panienkę i przyjeżdżaj, przecież lubiłeś tego małego Malczewskiego.
“Mały Malczewski” był portretem kobiety zapatrzonej w puste lustro. Jacek marzył o tym obrazie, więc na wieść o jego agencjach towarzyskich ojciec bardzo dokładnie powiadomił go, że nigdy obrazu nie dostanie.
Sławek ruszył, a policjant pochylił się w czymś, co miało być kondolencyjnym gestem. Idiota, pomyślał Sławek.
Dom ojca przypominał latarnię morską. – Co ty wyprawiasz – Sławek sapał od drzwi.
– No, co chcesz? – Marcin już nie był purpurowy. – Przecież jesteśmy u siebie.
– Nic tu się nie zmieniło – Sławek ciągle mówił ściszonym głosem. – Ale jak ty to sobie wyobrażasz? Obrazy do bagażnika i do domu?
– Powiemy, że nam je podarował przed śmiercią. Na myślenie będzie czas.
Marcin był najstarszy i najszybszy. – No, ale głupio umarł – Sławek ze zdziwieniem zobaczył, że na ścianach wiszą ich portrety z dzieciństwa. – Chyba tego nie było – zastanawiał się. – Widać, że na stare lata chciał już nas tylko pamiętać z dzieciństwa. Od tej jego sprawiedliwości robi mi się rzeczywiście niedobrze.
Weszli do pokoi przebudowanych na galerię. Zbiory ojca powiększyły się ostatnio. Milczeli. – Gdzie Jacek? – zapytał Marcin.
– Nie wiem. Nagrałem mu się – Sławek pogłaskał pierwszą ramę. – No to jesteśmy ustawieni – powiedział.
Jacka obudził jakiś lęk. Wstał i poszedł do kuchni. Oczywiście, znowu nie wyłączyła radia. Z wiadomości o trzeciej nad ranem dowiedział się o katastrofie samolotu. Resztę dopowiedziała mu automatyczna sekretarka. Wyjechał natychmiast. Miał przed sobą wielogodzinną jazdę. Byle jak najszybciej.
Parę obrazów zdjęli, potem znaleźli jakiś album ze zdjęciami. Chyba Marcin wyciągnął pierwszy koniak. Co ojciec, to ojciec. Większość obrazów leżała przygotowana do transportu. Dom stał na granicy rezerwatu. Ciekawe, jak ojciec to załatwił? Ale teraz było im to na rękę. Pustkowie. Nie musieli się spieszyć.
Prawdopodobnie wydarzenia tamtej nocy ostatecznie nadwerężyły serce Romana. Po raz pierwszy w życiu spóźnił się na samolot. Czuł furię. Potem wiadomość, że samolot spadł bez niego. Czuł pustkę. Nawet nie miał kogo zawiadomić o cudzie. Trzech synów i samotność.
Dwóch z nich znalazł bełkocących, rozkradających jego kolekcję. Jacek, najmłodszy… Tak, jego nie było z nimi. Ten, którego potępił najbardziej, w końcu okazał minimum uczuć. Nie rzucił się do kradzieży. Tamtych niech piekło pochłonie, a Jacek… Pogodzi się z nim.
Umęczony Jacek nadal pozostał Żmiją. To była dobra ksywa. Nie podjechał od razu pod dom. Ostrożnie sunął wśród żywopłotu. Natychmiast zauważył ojca w ogrodzie, a instynkt podpowiedział mu, że jeśli nie rozumie sytuacji, powinien uciec.
Ojciec umarł w pół roku później. Po prostu nie obudził się pewnego poranka. Całą kolekcję dostał Jacek, wzruszony ojciec zapisał mu ją w testamencie. Bo złe bajki czasem miewają zakończenia najgorsze z możliwych.

 

Wydanie: 2000, 24/2000

Kategorie: Przegląd poleca

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy