Konflikt w Irlandii Północnej trwa, IRA istnieje Aleksandra Łojek – pisarka, autorka reportażowej książki „Belfast. 99 ścian pokoju” (Wydawnictwo Czarne). Mediatorka, iranistka. Wykładała na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikowała m.in. w „Guardianie”. Autorka publikacji naukowych na temat islamu. Po ostatnich wyborach torysom zabrakło kilku głosów do parlamentarnej większości. By utrzymać władzę, musieli zdobyć poparcie północnoirlandzkich lojalistów. To wywołało na Wyspach oburzenie. Kim są ludzie, na których oparł się nowy-stary brytyjski rząd? – To ludzie z Demokratycznej Partii Unionistycznej. Mocno uogólniając, są to protestanccy fundamentaliści. Ludzie, którzy uważają, że w szkole powinno się uczyć kreacjonizmu, że to Bóg stworzył świat. To przeciwnicy małżeństw jednopłciowych, niezwykle konserwatywni. Powszechnie uważa się też, że mają ścisłe związki z jedną z organizacji paramilitarnych – Stowarzyszeniem Obrońców Ulsteru. Jeżeli wierzyć w to, co piszą media w Belfaście i co mówi ulica, rząd brytyjski wspiera byłych terrorystów. Sympatycy partii to też ludzie, którzy siedzieli w więzieniach, którzy zabijali w czasie Kłopotów (ang. The Troubles – tak eufemistycznie nazywany jest krwawy konflikt w Irlandii Północnej). Ja odpowiem, że to bardzo konserwatywna partia, która ma różne, nie całkiem transparentne kontakty. Jak wszyscy tutaj zresztą. W Polsce północnoirlandzki konflikt kojarzy się z tym, że walczyła Irlandzka Armia Republikańska i że chodzi o coś, co działo się dawno temu. To już tylko historia? – To się dzieje cały czas. Są takie rejony Belfastu, ja mieszkam w takim rejonie, nad którymi i dziś sprawują kontrolę protestanckie lub republikańskie grupy paramilitarne. IRA istnieje. Wciąż istnieje Rada Armii IRA, z czego policja, jak to niedawno obwieściła, zdaje sobie sprawę. Sinn Féin jest politycznym ramieniem IRA. Kilka dni temu dysydenci republikańscy strzelili w kolana 17-letniemu chłopakowi. W ciągu tygodnia takich wydarzeń było więcej. Konflikt trwa i miejscowi mają tego świadomość. Tylko kiedy przyjeżdża się z zagranicy, można tego nie dostrzec i nie wiedzieć nawet, że te organizacje tutaj są i działają. Ludzie giną? – Ale nie dlatego, że ktoś jest katolikiem lub protestantem. Wprawdzie kilka odób rocznie ginie z rąk członków grup paramilitarnych, ale to raczej są jakieś porachunki, handel narkotykami. Wybuchają bomby? – Zdarza się. Niedawno znaleziono bombę rurową, którą ktoś zostawił w miejscu publicznym. Na szczęście policji udało się ją na czas rozbroić. Belfast jest jednak bardzo bezpiecznym miastem, kto wie, czy nie jednym z bezpieczniejszych w Europie. Przeszłość w teraźniejszości Pytam, bo ciekawi mnie, jak głęboki jest dziś ten konflikt. Niewiele jest chyba miejsc w Europie, w których przeszłość determinuje teraźniejszość tak bardzo jak w Belfaście? – W niektórych miejscach Belfastu tak. Choć są i takie rejony, gdzie tego w ogóle nie widać. W ostatnich latach miasto bardzo się zmienia – powstają ciekawe restauracje, centra handlowe, galerie, niektóre dzielnice zaczynają nabierać cech artystycznych. Natomiast dzielnice biedniejsze nadal są w uścisku organizacji paramilitarnych. Jednocześnie dużo się pracuje u podstaw, by młodzież odciągnąć od chuliganerii, beznadziei. Robią to m.in. byli paramilitarni, ale rekrutacja do organizacji trwa. Wywiera się nacisk na dzieciaki, by się przyłączyły. Organizacje paramilitarne cechuje rygoryzm, często przemoc i skrajny nacjonalizm. Na ulicach można spotkać „bohaterów” Kłopotów, których zwolniono po porozumieniu wielkopiątkowym. Na wolności są ludzie, którzy zabijali współobywateli. Jak to wpływa na życie i tożsamość Irlandczyków z Północy? – Brytyjczyków i Irlandczyków. To niezwykle ciekawe. Mam znajomych, których zwolniono z więzień, gdzie odsiadywali wyroki za zabicie kogoś, za egzekucje. Kiedy się dowiadywałam, co zrobili w przeszłości, sama w sobie nie mogłam znaleźć zgody, by mieć z nimi kontakt poza tym, co było niezbędne do książki. Ale to normalni ludzie. Przyzwyczajasz się do tego, że na ulicach są tzw. mordercy. Dodaję to tzw., bo wielu nie czuje się mordercami i nie utożsamia z tym, co robili, z samymi sobą sprzed lat. Mówią, że to była wojna i musieli zabijać. To była jednak dziwna wojna, bo przecież nie zawsze strzelało się zza barykady. Wstawałeś rano z zamiarem zabicia wroga z zimną krwią i to robiłeś. Sąsiedzi dziś doskonale wiedzą, kto mordował w ich dzielnicy, i niektórych wciąż uważa się za bohaterów. Mieszkają między swoimi. – Protestanci w dzielnicach protestanckich, republikanie w republikańskich. A kiedy pójdą do centrum, to nawet gdy ktoś ich rozpozna, nie może dojść










