Birma: junta i wielka polityka

Birma: junta i wielka polityka

Szef armii gen. Min Aung Hlaing miał do wyboru – albo iść na emeryturę, albo zrobić zamach. Wybrał to drugie Prof. Bogdan Góralczyk – politolog, sinolog Na naszych oczach załamał się eksperyment płynnego przejścia od dyktatury wojskowej do demokracji, myślę o Birmie, oficjalnie nazywanej Republiką Związku Mjanmy. I cóż, Birma znów zapadnie się w czarną dziurę? – Wiele niestety na to wskazuje. Rozmawiamy ponad półtora miesiąca po wojskowym zamachu stanu i jest już ok. 250 ofiar śmiertelnych. Nie będę prorokiem, kiedy powiem, że to nie koniec. Aresztowani są dziennikarze, szykuje się proces Aung San Suu Kyi, a junta wsadzi ją do więzienia. Wojsko strzela otwarcie do demonstrantów, głównie do młodzieży. Źle to wygląda. Ta junta zachowuje się dokładnie jak trzy poprzednie. Tylko brutalna, naga siła i absolutnie nic innego się nie liczy. A jeśli już, to jeszcze liczy się pieniądz. Bo wojsko pozamykało banki i pozajmowało konta różnych organizacji, w tym Open Society, fundacji George’a Sorosa. Patrząc na region, można się pokusić o tezę, że dyktatury wojskowe nie są tam przeszkodą w rozwoju ekonomicznym. – Ale w Birmie były. Pierwsza dyktatura gen. Ne Wina, po roku 1962, połączyła dżumę z cholerą. Ogłosiła i realizowała coś, co nazywało się birmańską drogą do socjalizmu. I była ona na tyle skuteczna, że w roku 1987 ONZ zaliczyła Birmę do kategorii państw najmniej rozwiniętych. I ona ciągle tam tkwi. W latach 80. wojskowi spostrzegli się, że to droga do upadku. – Ma pan przed sobą jedynego Polaka, który rozmawiał z przywódcą drugiej junty, gen. Than Shwe, zwanym „starszym generałem”. Gdy jako ambasador w roku 2004 składałem listy uwierzytelniające, zapytałem go, jak widzi przyszłość, skoro sąsiednie Chiny i Tajlandia gospodarczo szybko pną się w górę, a jego kraj jest tej dynamiki pozbawiony. Myślałem, że nie odpowie. Ale stwierdził, że „kraj już odszedł od socjalizmu” i „będzie czerpał to, co najlepsze, od sąsiadów”, więc „dobrobyt i postęp stopniowo dotrą i do nas”. Trzy resorty siłowe dla wojska Historia pokazała, że był z panem szczery. – Rzeczywiście, junta przygotowała własną konstytucję, na jej mocy przeprowadziła wybory, które jeszcze wówczas Narodowa Liga na rzecz Demokracji pani Aung San Suu Kyi zbojkotowała, bo noblistka siedziała nadal w areszcie domowym. Ale parę dni po zakończeniu wyborów wypuszczono ją, to był listopad 2010 r., a w marcu roku następnego nowy prezydent z nadania junty, który był wcześniej premierem, Thein Sein, ogłosił, że będą reformy. Nikt mu nie wierzył, ale kiedy pół roku później, w sierpniu, zaprosił do swojej rezydencji Aung San Suu Kyi i rozmawiali dwie godziny, na dodatek przed portretem jej ojca, gen. Aung Sana, wszyscy już wiedzieli, że zaczyna się nowy etap. Tak naprawdę rozpoczął się 1 kwietnia 2012 r., kiedy zorganizowano wybory uzupełniające do parlamentu i Narodowa Liga na rzecz Demokracji wygrała 43 z 45 mandatów. W lipcu tegoż 2012 r. ku wielkiej uciesze zachodnich mediów i światowej społeczności Aung San Suu Kyi stała się parlamentarzystką, a w roku 2015 wygrała wybory. Od tamtej pory można mówić, że w Birmie nastała pseudodemokracja. Dlaczego pseudo? – Bo to było oparte na bardzo zgniłym kompromisie. Po pierwsze, gdy junta przygotowywała konstytucję, zagwarantowała sobie 25% miejsc dla mundurowych. I zapisała, że to wystarczy, by zablokować możliwość zmian w konstytucji. Czyli nic nie można bez zgody wojskowych zrobić. Po drugie, zagwarantowała sobie trzy resorty siłowe, czyli armię, sprawy wewnętrzne i kluczowe dla tego specyficznego tworu, bo wieloetnicznego, wielonarodowego, tzw. sprawy graniczne, ponieważ tam najwięcej było rewolt. Czyli pani Aung San Suu Kyi wygrała wybory, zdobyła władzę, ale resortów siłowych nie miała. I trzeci zapis konstytucji, dokonany wyraźnie pod nią – że najwyższego stanowiska w państwie, czyli prezydenta, nie może objąć osoba, która ma obcokrajowców w rodzinie. A ona ma. – Mąż był Brytyjczykiem, zmarł w 1999 r., a jej obaj synowie są poza granicami kraju. Tę konstytucję Aung San Suu Kyi zaakceptowała. I to był ten zgniły kompromis. Choć trzeba przyznać, że noblistka okazała się bardzo sprawna taktycznie, bo utworzyła dla siebie nowe stanowisko – radczyni stanu. I z tej pozycji rządziła administracją,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2021, 2021

Kategorie: Świat