Coraz głośniej wyją syreny, słychać strzały i krzyki. Ktoś zaczyna uciekać. – Na ziemię, k…! – krzyczy mężczyzna w stroju amerykańskiego pogranicznika – Idą! – szepcze Alberto, przewodnik grupy meksykańskich uciekinierów. – Na ziemię, nie ruszać się! – Straż graniczna jest już blisko. Słychać policyjne syreny i pomruk samochodowych silników. Przez megafon rozlega się zimny głos: – Wiemy, że tu jesteście. Poddajcie się albo będziemy strzelać. La Migra, znienawidzona przez Meksykanów policja migracyjna, czasem spełnia takie obietnice. – Aby wjechać do tego kraju, trzeba mieć pozwolenie, to nie zabawa! – krzyczy żołnierz. Światło reflektorów rozlewa się po trawie. Przeczesują teren. Zaczyna być naprawdę groźnie. Tym razem to tylko gra. Nietypowa atrakcja turystyczna w samym środku Meksyku, z udziałem turystów i aktorów, w której amerykańska i meksykańska klasa średnia na jedną noc przebiera się za uciekinierów do Stanów Zjednoczonych. Mitycznego El Norte, lepszego świata bogactw i możliwości. Nie ma znaczenia, że w realu te możliwości kończą się na myjni samochodowej lub przesiąkniętej zapachem frytek kuchni fast foodu. Mit ma swoje prawa, no i płacą w verdes (czyli w zielonych, dolarach). Uczestnicy zabawy mają do pokonania kilkanaście kilometrów. Trzeba dojść do „muru”, który tu jest niskim, metalowym płotem. Za noc pełną przemytniczych wrażeń płaci się kilkadziesiąt dolarów. Symulacja jest niepełna. Brakuje brutalnych i chciwych gangsterów, zabójstw, gwałtów, porwań dla okupu. Polleros – władcy kurczaków Jest 22.00. Na tej szerokości geograficznej to już głęboka noc. Choć uczestnicy zabawy nie przypominają wystraszonych emigrantów, emocje są duże. Na pace jedzie 10 osób, w tym przewodnik, tzw. coyote (kojot) lub pollero. To drugie trudno przetłumaczyć na polski. Pochodzi od hiszpańskiego pollos (kurczęta), jak mówi się o przemycanych na północ nielegalnych emigrantach. Nazwa pochodzi od nawoływań w trakcie nocnego przekraczania granicy. Wielokrotnie wykrzykiwane para acá (tutaj, tędy) skraca się do paka, co z kolei przypomina gdakanie kur. Jeżeli dodamy do tego ścisk w półciężarówce, bezbronność oraz przedmiotowe traktowanie przemycanych, to skojarzenie z fermą drobiu jest jak najbardziej na miejscu. Polleros to w najlepszym wypadku cwaniacy, w najgorszym bandziory. Pierwsza opcja oznacza naciąganie na dodatkową kasę i natychmiastową ucieczkę w momencie zagrożenia. Druga niesie niebezpieczeństwo śmierci, szantażu, gwałtu i sprzedania w niewolę. Pewnie zdarzają się uczciwi polleros, ale to gatunek tak rzadki jak chupacabra, popkulturowy wampir z pogranicza Stanów i Meksyku, polujący na zwierzęta domowe oraz dzieci. – Co będzie, jak spotkamy po drodze dzikie zwierzęta? – martwi się meksykańska dziewczyna w żółto-fioletowej bluzie Lakersów. Siedzi na przedzie nabitego ludźmi pick-upa. Ma dość jasną skórę, a bluza upamiętnia tytuły mistrzowskie koszykarskiej drużyny z Los Angeles zdobyte w latach 2009-2010. Gdyby dzisiejsze przekraczanie granicy było prawdziwe, jej skóra zapewne byłaby ciemniejsza, spłowiały i poplamiony strój przypominałby triumfy Lakersów z lat 80., a strach przed zwierzętami ustępował bardziej realnym stresom. – Słyszałam, że w górach są grzechotniki – dodaje po chwili wystraszona. – Tak jak kojoty, pająki i szakale – złośliwie żartuje współpasażer. – Chmury zasłoniły niebo – wtrąca inny – nawet ich nie zobaczymy. Jak na prawdziwej granicy Przewodnik udziela ostatnich rad przed kilkunastokilometrową wędrówką. – Musicie być odważni, ale kiedy usłyszycie strzały, trzeba paść na ziemię – mówi. Niby zabawa, ale powiało grozą. Fikcyjna meksykańsko-amerykańska granica jest w Eco Alberto Park w stanie Hidalgo, prawie 800 km od USA i zaledwie dwie godziny jazdy od Ciudad de México. Wszystko jest jak na prawdziwej granicy: błotniste koryto niemal wyschniętej rzeki, skalne urwiska, zwierzęta i zimny, pustynny wiatr. Jest też odpowiednia aranżacja. Kiedy turyści zostają wysadzeni z pick-upów, zaczyna się właściwa część zabawy – przedstawienie, które jest połączeniem gry terenowej i teatru. Zasady są proste. Uczestnicy muszą pokonać wyznaczoną trasę, a organizatorzy zapewniają efekty specjalne. – Najpierw kobiety, potem mężczyźni! – pokrzykuje Alberto. – Ruchy, ruchy, szybciej! Vamos! Rápido! „Granica” jest już blisko. Policja również. Mężczyźni w mundurach La Migra łamanym angielskim wykrzykują









