Bracia Oleksiakowie występowali razem w kilkudziesięciu spektaklach baletowych i operowych 15 lat temu specjalnie dla tych baletowych bliźniaków wystawiono spektakl „OM”, gdzie jeden z braci grał Ego, a drugi Alter Ego. Sens był taki, że obaj nie mogą znaleźć sposobu na życie, szamocą się, nie wiedzą, czego chcą. Zupełnie inaczej niż prawdziwi Piotr i Paweł. Mała wioska Niegosławice w powiecie pińczowskim, w gminie Złota na Kielecczyźnie. Tu 4 kwietnia 1967 r. przychodzą na świat bliźniacy. Chłopcom rodzice dają imiona apostołów Piotra i Pawła, świętych, których łączy wspólny kult religijny i data imienin. W rodzinie Oleksiaków jest już teraz pięcioro dzieci. Na gospodarstwie tradycyjnie może zostać najstarszy syn. A co z resztą gromadki? Gdy dzieci podrosły, okazało się, że Piotruś i Pawełek są uzdolnieni muzycznie, pięknie śpiewają i tańczą. Jedni w rodzinie radzili to, drudzy tamto, ale siostra mamy zaproponowała, żeby uczyli się w jakiejś szkole artystycznej. Radzono się, dopytywano, aż stanęło na tym, że chłopcy są akurat w wieku wymaganym przy przyjęciu do szkoły baletowej. Wydawało się, że najbliżej jest do Warszawy. Pojechali więc na egzaminy, pokazali, co potrafią, i obu przyjęto. Do domu daleko Ogólnokształcąca Szkoła Baletowa im. Romana Turczynowicza w Warszawie miała program dziewięcioletni, zastępowała szkołę podstawową od IV klasy oraz liceum, dawała maturę i zawód tancerza scenicznego, sprawa zatem wydawała się rozwiązana. Chłopcy musieli jednak wyjechać z domu i zamieszkać w bursie. A że bursa szkoły baletowej była akurat w remoncie, zakwaterowano ich w Dziekance, domu studenckim uczelni artystycznych. Wtedy się zaczęło. Dwóch 10-latków ledwo wyszło spod skrzydeł mamy, a już trafiło na studentów, którzy balowali do białego rana. – Początkowo nie zdawaliśmy sobie sprawy, dokąd się dostaliśmy – śmieje się Paweł. Zapewne rodzice również mieli mgliste pojęcie o tym, co się dzieje z bliźniakami. Jednak tęsknota za domem i to studenckie otoczenie zbratały chłopców jeszcze bardziej. Zrozumieli, że tylko razem mogą pokonać przeszkody, a w pojedynkę zginą. Muszą się wspierać na każdym kroku, nigdy nie rozłączać. – To nas trzymało i pomagało we wszystkim – mówią dziś zgodnie. – A teraz widzimy, że ten sposób na życie doskonale się sprawdził. Razem więc się uczyli, razem snuli plany na przyszłość i razem po skończeniu szkoły zostali przyjęci do pierwszej pracy, w balecie Teatru Wielkiego w Warszawie. To był spory sukces, ale wytrzymali tylko rok. – Mamy po ok. 168 cm wzrostu – mówi Paweł. – Żadnych ciekawych ról nie chcieli nam dać, najwyżej błaznów. Partnerki też trudniej było dla nas dobrać. Okazja pojawiła się wraz z panią pedagog i choreograf Hanną Chojnacką, która właśnie przygotowywała spektakl „Peer Gynt” we Wrocławiu. Ona zaproponowała chłopakom przeniesienie ze stolicy do Wrocławia. Tam w operze potrzebowali tancerzy. – Była większa szansa na ważniejsze role – wspomina Piotr. Razem czy osobno? Jacek Przybyłowicz, wybitny tancerz mający prawie 190 cm wzrostu, choreograf i juror wielu konkursów tanecznych, też zaczynał pracę w warszawskim Teatrze Wielkim, ale Piotra i Pawła poznał jeszcze w szkole baletowej, bo był ich kolegą, choć klasę niżej. Obserwował ich bacznie, widział, jak się wspierają, ale zna też przypadki, kiedy baletowe rodzeństwa w końcu się rozdzielały. Bracia w tańcu, jak nazywano Dawida i Marcina Kupińskich, na początku byli sensacją. Tańczący razem, bardzo podobni do siebie, zdobyli w Konkursie Eurowizji dla Młodych Tancerzy w 2001 r. w Londynie pierwsze miejsca, bo zaprezentowali ciekawy podwójny układ, efektowny i dynamiczny. Potem zostali razem przyjęci do Duńskiego Baletu Królewskiego w Kopenhadze, ale nie mogli znieść, że czasem myli się ich, a sukcesy jednego przypisuje drugiemu. W pewnym momencie Dawid był już solistą, Marcin zaś wciąż jeszcze tańczył w corps de ballet, choć to on zdobył tytuł najlepszego absolwenta szkół baletowych w Polsce. Dziś Dawid robi karierę solistyczną w Béjart Ballet w Lozannie, a Marcin jest w Danii. Uznali, że tylko tak mogą udowodnić sobie i innym, że coś znaczą każdy z osobna. Piotr i Paweł wybrali jednak inną drogę i Jacek Przybyłowicz przyznaje: – Tak też można. – Ani przez chwilę nie pomyśleliśmy,
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









