Bomby na pasterzy

Bomby na pasterzy

W Iraku toczy się zapomniana wojna powietrzna. Jej ofiarą padają cywile Omran Hamri Dżawair, jak co dzień, pasł owce swej rodziny. Chłopiec cieszył się – właśnie skończył piątą klasę. “Teraz będzie więcej czasu, by grać w piłkę nożną”, mówił z zachwytem kolegom. Nie przeczuwał, że nie nacieszy się wakacjami. Pastwisko znajdowało się około 200 metrów od wioski Tok Al Ghazalat w południowym Iraku. Nastoletni pasterze w białych strojach kryli się w cieniu. Nagle rozległ się potworny huk eksplozji. To pocisk, wystrzelony z wysokości 7 tysięcy metrów, rozerwał się w pobliżu zabudowań Tok Al Ghazalat. Szrapnele pomknęły ze świstem we wszystkich kierunkach. Kiedy mieszkańcy wioski przybiegli na miejsce wybuchu, znaleźli czterech wijących się z bólu, ciężko rannych chłopców. Omran leżał bez ruchu, odłamek ściął mu pół głowy. Do podobnych scen dochodzi w Iraku często. Niemal codziennie w tym kraju spadają amerykańskie i brytyjskie bomby i rakiety. Mają razić obiekty wojskowe, lecz niekiedy eksplodują wśród wiosek lub namiotów, oddalonych o dziesiątki kilometrów od najbliższej baterii. Od 18 miesięcy w Iraku toczy się wojna powietrzna, o której zapomniał świat. Według rzecznika sił obrony przeciwlotniczej Bagdadu, generała Dżassina Dżassema, od grudnia 1998 roku w wyniku nalotów zginęło 300 Irakijczyków, w tym 200 cywilów, zaś 800 zostało rannych. Jest w tym z pewnością trochę propagandy, lecz wiele podanych przez Bagdad faktów potwierdzili obserwatorzy ONZ. W kwietniu 1991 roku, w sześć tygodni po zakończeniu wojny o Kuwejt, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania jednostronnie ogłosiły strefę zakazu lotów w północnym Iraku. Chodziło o to, aby lotnictwo Saddama Husajna nie atakowało żyjących w tym regionie zrewoltowanych Kurdów. W sierpniu 1992 roku, również bez mandatu ONZ, ustanowiona została strefa zakazu w południowym Iraku. Miała ona chronić tamtejszych szyitów, którzy również wzniecili powstanie przeciw bagdadzkiemu reżimowi. W 1996 roku Bill Clinton rozszerzył strefę południową w odwecie za to, że Saddam Husajn interweniował zbrojnie na północy Iraku w sporze między dwoma zwaśnionymi ugrupowaniami kurdyjskimi. Od tej pory strefa zakazu lotów przebiega na przedmieściach Bagdadu i obejmuje 60% terytorium Iraku. Urzędnicy Pentagonu i Departamentu Stanu nie ukrywają, że chodzi już nie tylko o ochronę szyitów i Kurdów, lecz o upokorzenie reżimu Husajna. Waszyngton liczył, że w irackiej armii wybuchnie bunt, który zmiecie despotę, przy czym Saddama zastąpi bynajmniej nie demokrata, lecz inny, trochę mniej skompromitowany dyktator, który zdoła utrzymać jedność kraju (Stany Zjednoczone nie chcą rozpadu Iraku, wiedząc, że wzmocni to tylko potęgę Iranu). CIA istotnie pomogła wysokim oficerom armii irackiej zorganizować spisek, lecz zamach stanu przygotowano w sposób niewiarygodnie wprost nieudolny. W 1996 roku 80 puczystów zostało zdemaskowanych i zapewne straconych. Jak pisze amerykańska prasa, od tej pory iraccy wojskowi nie chcą nawet słuchać o kontaktach z CIA. Strefy zakazu lotów jednak pozostały. Bagdad w zasadzie je respektował. Artyleria iracka strzelała do alianckich samolotów bardzo rzadko. Punkt zwrotny nastąpił w grudniu 1998 roku, kiedy to Saddam Husajn przepędził inspektorów ONZ poszukujących ukrytej broni masowej zagłady (przynajmniej kilku z nich było zapewne wywiadowcami Waszyngtonu). W odwecie Bill Clinton nakazał przeprowadzenie operacji “Pustynny Lis” czyli 70-godzinnych nalotów na Irak. Rozwścieczony dyktator z Bagdadu polecił swoim “przeciwlotnikom” zestrzeliwać wrogie maszyny. Armia iracka jest jednak bezsilna wobec nowoczesnej techniki Zachodu. Według danych Waszyngtonu, baterie przeciwlotnicze Saddama 600 razy otwierały ogień do samolotów, patrolujących “strefę zakazu” lub namierzały je radarami, jednak bez żadnych sukcesów. Od grudnia 1998 roku myśliwce bombardujące Londynu i Waszyngtonu odbyły 21 600 lotów bojowych, lecz żaden z nich nie został trafiony. Komentatorów to nie dziwi. Obrona przeciwlotnicza Iraku składa się głównie z działek automatycznych kalibru 23 i 57 mm. Saddam Husajn rozpętał więc konflikt, w którym tylko Irakijczycy ponoszą straty. Po wydaniu przez dyktatora z Bagdadu rozkazu o strzelaniu do samolotów, także Pentagon rozszerzył uprawnienia swych pilotów. Odtąd lotnicy USA mogą nie tylko odpowiadać ogniem na ogień, ale także atakować każdy cel wojskowy. Szybko zaczęły rosnąć

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 26/2000

Kategorie: Świat