Zwiększaj fortunę albo przepadnij

Zwiększaj fortunę albo przepadnij

Globalizacja daje światu wspaniałe możliwości rozwoju. Ale także – niespotykaną w dziejach marginalizację całych narodów „Goldfinger, demoniczny szef światowej korporacji Spectre, zwyciężył, a James Bond, broniący kiedyś narodowego państwa, jest obecnie już tylko zdziecinniałym staruszkiem”, napisał brytyjski „The Independent” przy okazji żywiołowych protestów, jakie w ciągu ostatnich miesięcy organizują przeciwnicy tzw. globalizacji. Kiedy w grudniu ubiegłego roku, w Seattle, demonstranci niemalże sparaliżowali obrady Światowej Organizacji Handlu, gazeta zauważyła, że „ktoś wreszcie tupnął mocno nogą i powiedział: nie pozwalam na zwycięstwo światowych korporacji nad mającym swoje obowiązki państwem socjalnym”. Kilka dni temu, przy okazji szczytu Międzynarodowego Funduszu Walutowego w Waszyngtonie, organizujący kolejny protest zwolennicy „Mobilizacji na rzecz Globalnej Sprawiedliwości” napisali na swoich transparentach m.in. hasło: „Goldfinger, twoja organizacja Spectre pokonała w końcu agenta 007”. Przeciętny człowiek nie zawsze wie, co o tym myśleć. Pojawia się pytanie, ile w tym wszystkich protestach jest zwykłego hałasu, który od lat czynią przy lada okazji grupy (zawodowych niemalże) malkontentów, wywodzących się z lewicowych i ekologicznych kontestatorów, ile zaś autentycznego zatroskania sytuacją, w jakiej znalazł się świat na progu XXI w. i zjawiska nazywanego cywilizacją globalną. Czy zagraża nam – malowana przez pesymistów – wizja świata, w którym rządzący będą narzekać – za filozofem Friedrichem Nietzchem – że „rodzi się zbyt wielu ludzi, a państwo potrzebne jest tylko zbytecznym”? A może globalizacja to wielka szansa, także przed biedniejszymi, tylko trzeba umieć ją wykorzystać? Jedno chyba nie podlega dyskusji. Rozwój świata w ostatnich dziesięcioleciach to Zwycięski pochód Wielkich międzynarodowych korporacji. Wymownie świadczą o tym dane statystyczne. Wynika z nich np., że 300 największych koncernów kontroluje ponad 25% wartości tzw. aktywów produkcyjnych gospodarki światowej. Zaledwie 20 największych gigantów wytwarza więcej niż 80 najuboższych krajów na Ziemi. O tym, że rządzi nami kapitał, a nie politycy, może świadczyć także fakt, że każdego dnia na rynkach walutowych zmienia właściciela ponad 1,5 biliona dolarów. Powiązane ze sobą informatyczną siecią giełdy obracają sumą wyższą niż łączna wielkość rezerw dewizowych wszystkich banków centralnych, głównych potęg przemysłowych świata. Parafrazując ostrzeżenie dziennika „The Independent” można by powiedzieć, że widmo Spectre krąży dzisiaj nad światem. Tym bardziej, że nieskrępowane prawie barierami granicznymi wielkie firmy coraz swobodniej krążą po Ziemi. Hasło: gospodarka nie ma narodowości, ma na uwadze tylko własne zyski, nabiera nowego kształtu. Spółki globalne przestają myśleć o interesach państw, w których zaczynały działalność. Normą jest zgłaszanie zysków w krajach o najniższych podatkach i zakładanie fabryk tam, gdzie ludzie dostają niższe pensje. Slogan „zwiększaj wartość albo przepadnij” oznacza np. przenosiny produkcji worków plastykowych z angielskiego Tellfond do Chin, co przynosi bezrobocie dla 150 Brytyjczyków i 90% mniejsze koszty robocizny, ale także redukcje w gronie menadżerów. „Spectre”, twierdzą przeciwnicy globalizacji, nie ma tutaj żadnej litości. Są jednak i tacy, którzy wyśmiewają strachy związane z globalizacją. Przede wszystkim, wskazują, nie jest to wcale nowe zjawisko. Z przeprowadzonych w Ameryce, przez prof. Joeffreya Wiliamsona z Uniwersytetu Harvarda, badań wynika, że podobne procesy zachodziły na świecie w drugiej połowie XIX wieku. Gigantyczne migracje z Europy do Stanów Zjednoczonych i zmiany w ówczesnej gospodarce stworzyły nie tylko sieć ścisłych powiązań pomiędzy  ekonomikami poszczególnych krajów, ale doprowadziły do znacznego wyrównania poziomu płac. Jeśli około 1850 r. Niemcy zarabiali o 50% więcej od Amerykanów i o 80% od Szwedów, to w przeddzień wybuchu pierwszej wojny światowej te różnice były już bardzo nieznaczne. Zwolennicy dzisiejszej globalizacji chętnie sięgają do tego przykładu. Twierdzą, że właśnie dzięki temu zjawisku w ciągu ostatnich 20 lat świat zanotował wyraźny wzrost bogactwa. Według jednego z raportów Banku Światowego, przeciętny roczny dochód na głowę jednego mieszkańca w krajach rozwijających się wzrósł w tym czasie o około 3,5%, podczas gdy w krajach najbogatszych wskaźnik ten nie przekroczył 2%. Zjawisko to możliwe było, zdaniem ekspertów MFW, właśnie dzięki otwarciu się gospodarek narodowych w krajach biedniejszych na handel światowy oraz napływ kapitału z bogatego Zachodu. Znany amerykański ekonomista, Lester Thurow twierdzi nawet w wywiadzie dla

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2000, 2000

Kategorie: Świat