Bydgoska walka o in vitro

Bydgoska walka o in vitro

Ten wysoki blondyn w garniturze to posel Stasinski. Zdjecia są z 9 czerw2016 r. Spod Sejmu Manifestacja „Naszego Bociana” – wspolautora bydgoskiego projektu in vitro przeciwko ustawie o calkowitym zakazie aborcji. fot. Lukasz Kaminski (do bezplatnego wykorzystania)

Aby zablokować program in vitro, radny ściągnął policję na sesję rady miasta i prezydent musiał dmuchać w balonik W Bydgoszczy projekt programu, który pozwala niepłodnym i niebogatym parom skorzystać z procedury zapłodnienia in vitro, przygotował rok temu bydgoski poseł Michał Stasiński (wtedy Nowoczesna, dziś poseł klubu parlamentarnego PO). – To był projekt obywatelski, bo zależało mi na stworzeniu czegoś ponadpartyjnego. A zająłem się problemem niepłodności dlatego, że PiS właśnie wygaszało rządowy program in vitro. Sam mam córkę i uważam, że ojcostwo to coś najlepszego, co mi się przytrafiło w życiu, i potrafię zrozumieć dramat par, które bardzo pragną dziecka, ale nie mogą go mieć – zapewnia Stasiński. Do współpracy zaprosił znanego bydgoskiego ginekologa prof. Wiesława Szymańskiego oraz Stowarzyszenie na rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian”. Program zakładał, że od połowy 2016 r. do połowy 2019 r. z budżetu miejskiego prezydent Bydgoszczy wyasygnuje ponad 2,4 mln zł na sfinansowanie procedury in vitro dla bydgoszczanek, które nie przekroczyły 40. roku życia. – Ponad tysiąc podpisów poparcia uzbieraliśmy błyskawicznie. A bydgoski dokument stał się podstawą opracowywania podobnych programów w innych miastach: w Szczecinie, Kaliszu, Ostrowie Wielkopolskim, Rzeszowie, Wrocławiu, Krakowie, Płocku, Warszawie, Grudziądzu, Toruniu, Włocławku, Inowrocławiu – nie kryje satysfakcji Stasiński. Ratuszowa arytmetyka – Od początku było wiadomo, że bydgoska prawica wyłącznie z powodów ideologicznych nie chce dosypywać z miejskiej kasy do in vitro – podkreśla Stasiński. Ale też było oczywiste, że jeśli radni PO dogadają się z kolegami z SLD, PiS nie będzie mogło zastopować programu. Bo radnych PO i SLD jest w radzie 18, a PiS tylko 12. I niewiele tu zmieni swoim głosem radny niezrzeszony, lecz sympatyzujący z PiS, Bogdan Dzakanowski. A PO tym razem dogadała się z SLD. Prawica jednak nie odpuszczała. Protestowała głośno. – Jako katolik z czystym sumieniem twierdzę, że zapłodnienie in vitro jest nie do przyjęcia, ponieważ jest zagładą dla tysięcy zarodków – przekonywał radny PiS Rafał Piasecki w „Expressie Bydgoskim”. Ten sam Piasecki, który – jak się okazało niedawno – psychicznie i fizycznie maltretował żonę. Mirosław Jamroży (PiS): – Po ludzku żal mi jest tych, którzy nie mogą zostać rodzicami, ale dla mnie jest ważna społeczna nauka Kościoła. Dlatego nie mogę być za metodą in vitro. I mam prawo do obrony swojego światopoglądu. Ale nigdy nie będę oceniał tych, którzy się zdecydowali na in vitro. To sprawa ich sumienia. Mimo pogłosek, że wojewoda i tak zniszczy projekt, uchylając uchwałę radnych, Nowoczesna wraz z bydgoskim ratuszem cyzelowały „bydgoskie in vitro”, wprowadzając dwie autopoprawki. – Długo czekaliśmy na pozytywną opinię Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji. W rezultacie musieliśmy przesunąć czas trwania programu oraz kwoty pieniędzy przypadające na konkretne terminy – tłumaczy poseł Stasiński. Radny idzie na całość Nic nie zapowiadało, że posiedzenie rady miejskiej, na którym radni rozpatrzą program in vitro, przejdzie do czarnej historii bydgoskiego ratusza. Podczas dyskusji nad uchwałą iskrzyło. – To nie była dyskusja, tylko zwyczajna pyskówka. Nie przyjmowano żadnych naszych argumentów. Wołali do nas: „Mohery!” i „Idźcie do kościoła!” – żali się Mirosław Jamroży. – Radni PiS bardzo starali się nie używać argumentów ideologicznych. I zamiast tego nieprzekonująco dowodzili, że bardziej potrzebne są pieniądze na bieżące potrzeby, np. remonty i budowę dróg. Padło nawet określenie, że in vitro to luksus, na który nas nie stać. Ktoś szybko uświadomił, że jedno 80-procentowe dofinansowanie in vitro kwotą 5 tys. zł to drobiazg w porównaniu z procedurą implantu stawu biodrowego za ok. 20-30 tys. zł – wspomina gorącą sesję Stasiński, który brał udział w obradach jako wnioskodawca. Nagle w trakcie obrad radny Bogdan Dzakanowski wyszedł do kuluarów i tam zadzwonił na policję. Mówił stonowanym, ale stanowczym głosem: – Proszę o przybycie i skontrolowanie alkomatem prezydenta i radnych, którzy obradują (…). Moim zdaniem, niestety, co niektóre osoby są pod wpływem alkoholu lub innych środków odurzających. I jeszcze doprecyzował, o kim mówi: – Pan prezydent miasta Bydgoszczy i prezydium rady miasta Bydgoszczy. Policja przyjechała po ok. 45 minutach. Najpierw w balonik dmuchał prezydent Rafał Bruski, potem przewodniczący rady Zbigniew Sobociński. Alkomat nie wykrył alkoholu. –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 21/2017

Kategorie: Kraj