Byle nie czuć zapachu człowieka

Byle nie czuć zapachu człowieka

Afganistan Fotoreporter wojenny wspomina: przekleństwem są miny przeciwpiechotne, rozrywają brzuch, klatkę piersiową, odejmują nogę Tętent pędzących koni, a ja pomiędzy nimi. Konie są ochocze, spocone. Pędzą tuż obok, ocierając się o mnie swoimi przepoconymi bokami, a ja uskakując, ocieram się o nie. Sędziowie pozwolili mi fotografować ze środka boiska. Wyjątkowo, jak niegdyś na południowym krańcu Afryki. Grozi to wypadkiem, zderzeniem groźnym, choć nieumyślnym, ale nie mam wyjścia. Mam tylko szeroki obiektyw. Muszę tu być, bo fotografować mogę jedynie z bliska. Grają w buzkaszi. Dyscyplinę sportową, choć nie olimpijską. W Afganistanie narodową. Zakazaną przez talibów, tak samo jak puszczanie latawców. Ale talibowie w dolinie Pandższiru nie rządzą. Tu królami życia są Tadżycy. Talibów nie wpuszczają, bo im się nie podobają. A możliwości niewpuszczania na swoje terytorium mają wiele. Przekonała się o tym Armia Czerwona, gdy Afganistan najechała. Przekonał ją o tym Lew Pandższiru Ahmad Szah Masud. Najsłynniejszy z afgańskich mudżahedinów. Bo terytorium Hindukuszu jest zdradzieckie. Góry wysokie, dzikie, wąwozami posiekane. Jak opowiadał nam – dziennikarzowi właściwie, bo ja fotografowałem – Masud, wystarczyło wstrzelić się w pierwszy i ostatni czołg w kolumnie, by przestała istnieć. Zupełnie tak jak wiele lat potem w Czeczenii. BUZKASZI JAK BUZKASZI. Zajebiste. Sport magiczny, jak

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 12/2013, 2013

Kategorie: Książki