Historia Polaka, który został ekspertem od broni palnej policji San Francisco Za namową kolegów, agentów FBI, podczas jednego ze szkoleń złożyłem podanie o pracę w FBI. Chciałem zostać agentem (żeby nim zostać, trzeba było skończyć prawo lub księgowość). Wtedy wprowadzono dwa nowe programy rekrutacji. W jednym przyjmowano osoby z innym wyższym wykształceniem, ale dobór kadr zależał od bieżących potrzeb FBI, a w drugim – osoby ze znajomością obcych języków. Postanowiłem zgłosić się do obu programów i po trudnych egzaminach pisemnych i ustnych – w tym dwóch z języka polskiego – otrzymałem wyniki, i to nawet dosyć niezłe, bo w jednym z tych programów znalazłem się na pozycji siódmej rankingu (z całego kraju było 151 kandydatów). Informacje z wydziału FBI w San Francisco były bardzo skąpe, a o jakichkolwiek wieściach z Waszyngtonu mowy nie było. W końcu otrzymałem telefon, że w ciągu kilku tygodni dostanę pisemne zawiadomienie o stawieniu się na 16-tygodniowe szkolenie w Akademii FBI w Quantico, a wcześniej czeka mnie zaprzysiężenie w biurze FBI w San Francisco. PRZYGOTOWYWAŁEM SIĘ więc do opuszczenia policji, ale tak na wszelki wypadek nie złożyłem rezygnacji. I dobrze zrobiłem, bo po kilku dniach przyszedł list z Waszyngtonu z zawiadomieniem, że bardzo dziękują za moją aplikację, ale nie zaoferują mi pracy. Byłem bardzo i niemile zaskoczony. Wszystkie moje telefony i listy pozostawały bez odpowiedzi. W końcu powołałem się na przepisy prawa, a konkretnie na Ustawę o wolności dostępu do informacji (Freedom of Information Act – FOIA), która pozwalała mi na dostęp do moich akt personalnych zgromadzonych przez FBI. Otrzymanie tych akt zabrało prawie rok, ale w końcu przyszło ok. 200 stron kserokopii. Widać było, że sprawdzano mnie na wszystkie możliwe strony, rozmawiano ze wszystkimi moimi sąsiadami we wszystkich miastach, w których mieszkałem w USA. Na ostatniej stronie znajdował się ciekawy dokument. Była to opinia wydziału kontrwywiadu FBI na temat mojego potencjalnego zatrudnienia w FBI i – jak się okazało – „wyrok śmierci”. JAK WIADOMO, FBI JEST główną agencją kontrwywiadu w służbach USA, ma olbrzymi wydział, który się tymi sprawami zajmuje i opiniuje każdą aplikację przed ostateczną decyzją i zaproponowaniem (lub nie) pracy kandydatowi. Górna połowa strony poświęcona była temu, że od 1968 do 1971 r. pracowałem w trzech miejscach, z których dwa – zakład badań rakietowych i satelitarnych Państwowego Instytutu Hydrologiczno-Meteorologicznego oraz Instytut Ekspertyz Sądowych – są „najprawdopodobniej upaństwowionymi jednostkami pod kontrolą rządu”, w czym nie było nic odkrywczego (zapomniano o krakowskim Motozbycie, który przecież nie był firmą prywatną). Dolna część strony była całkowicie zamazana czarnym pisakiem, dalej więc nie wiedziałem, jakie wnioski wysnuto z tych „faktów”; wiedziałem za to jedno – że były one dla mnie fatalne i nie mam co marzyć o karierze w FBI. Jednak po moich zeznaniach w Santa Barbara w sprawie strzelaniny Pod Złotym Smokiem (patrz zdjęcie na s. 46) podszedł do mnie mężczyzna, przedstawił się jako agent FBI, pokazał legitymację i pogratulował mi ciekawych zeznań. Powiedział, że słuchał mojego „wykładu” na temat balistyki i porównawczych badań pocisków i łusek z dużym zainteresowaniem i że bardzo go ten temat ciekawi. Ja zaś postanowiłem wykorzystać sytuację i zapytałem, czy mógłby pomóc mi w rozwiązaniu zagadki niezatrudnienia mnie w FBI. Natychmiast się zgodził i dwa dni później, ku mojemu ogromnemu zdumieniu, dowiedziałem się, że w opinii FBI w latach 1968-1971, pracując w dwóch wspomnianych instytutach, de facto pracowałem w służbach kontrwywiadu PRL i dlatego moja praca w FBI stanowiłaby ryzyko dla bezpieczeństwa narodowego USA… Oczywiście wtedy FBI nie miało jeszcze swoich agentów w ambasadzie USA w Warszawie (teraz ma ich niemal w każdej europejskiej stolicy), chociaż John Edgar Hoover zabiegał o to, żeby FBI miało agentów na całym świecie. Niemniej jednak smutne i żałosne było to, że taka agencja jak FBI nie wiedziała, jak pracują i czym się zajmują dosyć znane i całkiem jawne instytucje badawcze, jakimi były obydwa krakowskie instytuty. Było to tym bardziej śmieszne, że jako były agent obcego kontrwywiadu byłem zapraszany na szkolenia FBI i w nich uczestniczyłem. Trudno mi było pogodzić ze sobą te sprzeczne stanowiska, ale FBI najwyraźniej nie miało z tym problemu. (…) CHOCIAŻ NIE UDAŁO MI SIĘ zostać agentem FBI, to akademię w Quantico odwiedziłem cztery razy. Byłem na trzech szkoleniach i wziąłem
Tagi:
Richard A. Grzybowski