Byliśmy lepsi niż The Beatles

Byliśmy lepsi niż The Beatles

Eric Burdon, wokalista The Animals Gdyby nie The Animals, Bob Dylan nigdy nie byłby gwiazdą rockową – Eric, występowałeś w Polsce kilkakrotnie, a występ The Animals w 1965 r. w Warszawie był jednym z pierwszych rockowych koncertów u nas. Pamiętasz rozentuzjazmowane tłumy młodych Polaków? – Oczywiście, to jedno z najlepszych wspomnień mojego życia. Przecież to The Animals przywieźli do Polski muzykę rockową. Żałuję, że nie pisałem pamiętnika, dużo pięknych chwil powinno zostać uwiecznionych, np. pierwsza podróż do Polski. Byliśmy bardzo podekscytowani wizytą w kraju za żelazną kurtyną. Mieliśmy świadomość, że The Animals przywieźli rock and rolla do komunistycznego państwa, czego wcześniej u was nie było, a przynajmniej nie było zachodniego rocka. To nie był tylko kolejny koncert rockandrollowy, ale wyjątkowy występ i to się czuło na scenie i wśród publiczności. Pamiętam też, że nie zarobiliśmy na tym koncercie żadnych pieniędzy, ale nie pieniądze były najważniejsze. – Ale wywiozłeś z Polski niezwykły prezent, czapkę czerwonoarmisty, którą dostałeś od fana. W tej samej czapce pozujesz na okładce późniejszej płyty The Animals. Możesz przypomnieć tę historię? – To było dosyć niezwykłe, bo żołnierz, który dał mi charakterystyczną czapkę uszankę, podarował mi też piękną pamiątkę – wspomnienie na całe życie. Po wielu, wielu latach na koncercie w Niemczech jeden z fanów podszedł do mnie i zapytał, czy pamiętam żołnierza z Polski, który podarował mi czapkę czerwonoarmisty, na co odpowiedziałem, że oczywiście pamiętam, dziwiąc się, skąd ten dzieciak wie o tym po ponad 20 latach. Okazało się, że był synem tamtego żołnierza i przywiózł mi prezent od ojca – zieloną plastikową pocztówkę dźwiękową z utworem The Animals „House Of The Rising Sun” i Deana Martina „Memories Are Made Of This”. Przez wiele lat prezent wisiał u mnie w domu w ramkach, niczym złota płyta. To wspomnienie jest jednym z bardziej niezwykłych i pięknych, jakie zgromadziłem w całej karierze. Ropa wyrzuca ze studia – Niezwykłe jest też to, że na twoje koncerty przychodzą kolejne pokolenia fanów. Okazuje się, że fanów The Animals i Erica Burdona wciąż przybywa. Jak to robisz? – W Polsce i w wielu innych miejscach na świecie moją publiczność stanowią głównie młodzi ludzie w wieku ok. 21 lat, ale przychodzi też dużo młodzieży 14-, 15-letniej, która dzięki rodzicom czy dziadkom odkryła stary dobry rock and roll. Te dzieciaki znają teksty piosenek i śpiewają je razem ze mną. Skąd oni znają te kawałki? – myślę w takich momentach. Może ściągają je z internetu? Pamiętam, że gdy narodził się internet i możliwość ściągania muzyki za darmo, pomyślałem, że to zabije rynek muzyczny, ale stało się inaczej. Niestety, nie wszędzie ludzie tak bardzo kochają muzykę jak w Polsce. Gdy byłem niedawno w Newcastle, moim rodzinnym mieście w Anglii, bardzo zaskoczyło mnie to, że scena muzyczna, która przed laty działała bardzo prężnie, dziś jest martwa. Nie powstają już nowe kapele, którym chciałoby się tworzyć świeżą, ekscytującą muzykę rockową. – Inaczej było, kiedy powstawali The Animals, bo wtedy cały świat był zasłuchany w was, w The Beatles, The Rolling Stones i innych zespołach brytyjskiej inwazji rocka. Miałeś wrażenie, że w latach 60. wszystko, co najważniejsze, działo się w Anglii? – W latach 60. muzycznym centrum świata był Londyn. Ja pochodziłem z Newcastle, więc jeśli chciałem być w centrum wydarzeń, musiałem przenieść się do stolicy. W tamtym czasie każdy miał zespół. We wszystkich klubach wieczorami grały za darmo lub za drobne pieniądze jakieś grupy. Muzyka była wszędzie. Była jak tlen. Rockowa rewolucja wisiała w powietrzu, aż w końcu wszystkie te zespoły stały się popularne i świat oszalał na punkcie The Animals, The Beatles, The Kinks, The Rolling Stones, The Who, The Yardbirds, The Troggs itd. Dzisiaj nie ma już tylu porywających, nowatorskich zespołów, co bardzo mnie dziwi. Będąc w Anglii, nie słyszę młodych hałasujących zespołów, które pracują na swoją wielkość. Podoba mi się Calexico, chociaż z tego, co wiem, oni też nie są już tacy młodzi. – A na ile nowatorska będzie twoja nowa płyta? Hałasujesz w studiu i pracujesz już nad nową solową płytą? – Tak, mam muzyków i w Nowym Orleanie opracowujemy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 47/2010

Kategorie: Kultura