Na festiwalowych pokazach powracał regularnie motyw utraconego bądź zranionego dzieciństwa oraz skomplikowanych stosunków ojciec-syn Cannes postawiło w tym roku na wielkie nazwiska. Nie na darmo imprezę otworzył symbolicznie Woody Allen, zresztą bywalec festiwalu. Jego „Północ w Paryżu” („Midnight in Paris”) to lekka, przyjemna wariacja na temat roli sztuki i kreacji artystycznej oraz wyraz tęsknoty za życiem nieredukującym się jedynie do zarabiania pieniędzy. To także hołd złożony Francji, jej savoir-vivre’owi i otwartości na wszelkie trendy, to wreszcie, podobnie jak w przypadku poprzednich filmów amerykańskiego reżysera rozgrywających się w Barcelonie i Londynie, świadomy zlepek klisz i stereotypów, odsyłający widza do określonych archetypów kulturowych. W obrazie Allena zwycięża oczywiście sztuka, na przekór społecznym konwenansom i za sprawą magii pozwalającej na podróż w czasie. „Północ w Paryżu” porównywana jest do „Purpurowej róży z Kairu”, jednak moim zdaniem daleko jej do głębi i technicznej maestrii pierwszego tytułu. – Z wiekiem robię się leniwy – wyznał kokieteryjnie Allen i faktycznie jego film jest przede wszystkim zbitką wizualnych gagów, mniej lub bardziej zabawnych. Wyświetlana poza konkursem „Północ w Paryżu” i kończący festiwal melodramat o upływie czasu i zmarnowanych uczuciach, Francuza Christophe’a Honoré „Ukochani” („Le Bien-Aimés” z Catherine Deneuve i jej córką Chiarą Mastroianni) spinały klamrą pokazy, w których dominowała już zupełnie inna tematyka. Kim jesteśmy? W tegorocznej selekcji oficjalnej i w blokach równoległych, prezentujących rzeczywiście wysoki poziom, powracał regularnie motyw utraconego bądź zranionego dzieciństwa oraz skomplikowany temat stosunków ojciec-syn – wszyscy nosimy przecież w sobie rodzinne traumy, które przekazujemy kolejnym pokoleniom jak mroczne dziedzictwo. W „Musimy porozmawiać o Kevinie” Angielka Lynne Ramsay analizuje pełną drzemiącej przemocy relację matki (świetna Tilda Swinton) z nastoletnim synem mordercą, zastanawiając się, do jakiego stopnia ponosimy odpowiedzialność za losy najbliższych. W łączącym elementy realistycznej opowieści rodzinnej i sekwencje stworzenia świata „Drzewie życia” Terrence’a Malicka (piąty film w 37-letniej karierze reżysera i zasłużona Złota Palma) bohater, słynny nowojorski architekt (Sean Penn), powraca do lat dzieciństwa i wspomnień związanych z tyranicznym ojcem (Brad Pitt), kochającą matką i tragicznie zmarłym bratem, aby dokonać rozrachunku z życiem. W nowym obrazie Paola Sorrentina, „This Must Be the Place”, ten sam, zresztą znakomity, Sean Penn w roli podstarzałej gwiazdy rocka wyrusza po śmierci ojca w inicjacyjną podróż w poszukiwaniu samego siebie. W pokazanym poza konkursem filmie Jodie Foster „Bóbr” ojciec (jedna z najlepszych ról w karierze Mela Gibsona), typ maniakalno-depresyjny, rujnuje życie rodziny. Postać ojca, realistyczna lub symboliczna, prawdziwie freudowska pojawiła się w „Hawrze” Akiego Kaurismäkiego – optymistycznej baśni o braterstwie (ekspisarz pracujący jako pucybut otacza opieką małego afrykańskiego emigranta), w nowym tytule braci Dardenne’ów „Chłopak na rowerze” (grand prix ex aequo z „Pewnego razu w Anatolii” Ceylana), gdzie oznaczała obojętność i odrzucenie. Także w zimnym, analitycznym obrazie debiutanta Markusa Schleinzera „Michael”, w którym antyojciec, maniakalny pedofil, więzi małego chłopca, jednocześnie tworząc mu namiastkę normalnego życia ze wspólnym przygotowywaniem posiłków i grą w puzzle włącznie. Ba, nawet w głośnej „Melancholii” Larsa von Triera (ojcowie odchodzą, pozostawiając świat dzieci i kobiet) czy w „Skórze, w której żyję” („La Piel que habito”) Pedra Almodóvara, gdzie w życiu bohatera psychopaty (Antonio Banderas) ojciec po prostu nie istnieje, został bowiem zastąpiony przez lojalną do bólu matkę, dla niego samego ojcostwo oznacza zaś zanurzenie się w szaleństwie. W „Polisse” Francuzki Ma-wenn (najmłodsza, zaledwie 35-letnia reżyserka zakwalifikowana do konkursu, uhonorowana Nagrodą Jury) – realistycznej, nakręconej w konwencji reportażu opowieści o paryskiej brygadzie policyjnej do spraw nieletnich – pojawiają się przede wszystkim matki. Ojców albo dawno już nie ma, albo lepiej, żeby ich nigdy nie było, figurują bowiem w policyjnych aktach jako gwałciciele i brutale. Wprawdzie zamożni klienci domu publicznego w „Apollonidzie, wspomnieniach z domu publicznego” Bertranda Bonnella – wysmakowanej, barokowej opowieści o wspólnocie kobiet żyjących w lupanarze – bywają dobrotliwymi mecenasami, zamieniając się w odpowiedniki nieobecnych rodzicieli,
Tagi:
Joanna Bonis









