Kino nie może się obejść bez łamania seksualnego tabu Za kilka dni w kinach kolejny „Casanova” (USA reż. Lasse Hallstrom). Z nim pytanie: po co kino sięga do erotycznego ramola sprzed 300 lat? I odpowiedź: bez Casanovy kino może się spokojnie obejść. Nie może się jednak obejść bez łamania seksualnego tabu. Bo po to istnieje. Seks nieletnich Seks na ekranie? Teoretycznie nie ma o co kruszyć kopii – w jednym pornograficznym filmiku, dostępnym na rogu za pięć złotych, jest tyle nagości i kopulacji, ile w całej historii kina razem wziętej. Tyle że w filmowej erotyce zupełnie nie chodzi o seksualny tartak. Tak naprawdę widza interesuje w kinie nie sam seks, ale obrzęd przekraczania tabu. Stróże moralności przez ostatnie sto lat wcale nie obawiali się na ekranie gołych biustów. Oni obawiali się przesłania: ty też możesz pokazywać zawartość stanika i nie stanie się nic strasznego. Kino przekonywało, że seks jest mniej straszny, niż mówią w szkole i z ambony. Walczyło z przekonaniem, że seks leży bardzo blisko deprawacji, upadku moralnego i zbrodni. Poważne problemy z amerykańską cenzurą miał pogodny francuski film „Zielone zboże” (1954), w którym para kuzynów podczas rodzinnych wakacji w Bretanii stawia pierwsze kroki w erotyce. Nie idzie im gładko – przynajmniej do czasu, aż chłopiec nie wpadnie w miłosne sidła kobiety o wiele od niego starszej. Wyedukowany wraca do swej nastoletniej wybranki już jako „pełnowartościowy” mężczyzna. We Francji ta opowieść nie wzbudziła oporów, ale w Stanach uznano ją za zamach na niewinność dziecka. Sprawa oparła się aż o Sąd Najwyższy. Podobnie rzecz się miała z „Lolitą” (1962), do której scenariusz napisał sam Nabokov, proponując na główną bohaterkę piętnastolatkę, podczas gdy w powieści miała ona lat zaledwie 13. Reżyser Stanley Kubrick musiał wprowadzić sporo zmian, łagodząc seksualną wymowę filmu. Tego, że się ugiął, żałował do końca życia. Tabu – małżeństwo „otwarte”. Tu granice tolerancji przesunęła poczciwa „Emmanuelle” (1974). Dziś widzimy w niej tylko niewinne zbliżenia i słodkie widoczki z Bangkoku. W połowie lat 70. widownia dostrzegała jednak coś zupełnie innego. Emmanuelle żyje bowiem w „otwartym” związku z mężem, który jednocześnie jest nauczycielem seksu. Kiedy orientuje się, że swej uczennicy nie może dać więcej, oddaje ją w ręce przyjaciela domu. A ten powoduje, że szanowana żona dyplomaty przeżywa upojny romans z kobietą, jest zgwałcona przez anonimowego mężczyznę w palarni opium, wreszcie staje się nagrodą dla zwycięzcy pokątnego meczu bokserskiego. I nie czuje się skrzywdzona. To właśnie podobało się kobietom całego świata: rozmach lojalnej żony, która współżyje, z kim chce i kiedy chce. I to nie rozbija jej małżeństwa. Tabu – pani domu, która po godzinach zmienia się w prostytutkę. Pokazywano ją dziesiątki razy i za każdym razem prasa grzmiała, że to zamach na rodzinę. Afera wybuchła na przykład wokół „Boccaccia 70” (1962), gdzie w jednej z nowel, wyreżyserowanych przez Luchina Viscontiego, Romy Schneider gra hrabinę znudzoną własnym pożyciem seksualnym. Hrabina wpada na pomysł zostania prostytutką, a jej pierwszym klientem zostaje własny mąż. Ponętne kształty Nie zawsze jednak kino było tak pryncypialne. Zdecydowanie częściej chodziło o to, by zabawić widownię kawałkiem damskiego ciała. Kino odkryło kilkanaście sprytnych sposobów. Przed pierwszą wojną najszerszą widownię ściągał do kin „handel żywym towarem”. Z ogromnym sukcesem finansowym. „Handel duszami” (1913) nakręcono zaledwie za 5,7 tys. dol., a przyniósł dochód w wysokości 450 tys. dol. Kolejną sztuczką było skrzyżowanie seksu i religii. Nic tak nie podniecało publiczności jak dziewica seksualnie napastowana za wiarę. Nagość i pobożność w jednym. Na planach hollywoodzkich filmów obowiązywała zasada: sześć rolek grzechu, jedna rolka morałów. Kiedy D.W. Griffith chciał zwabić jak największą widownię dla swej „Nietolerancji” (1916), nakręcił scenę biblijnej uczty Baltazara z udziałem sporej grupy nagich prostytutek. I to one, a nie biblijna opowieść, robiły widownię. W ekranowym gigancie „W cieniu krzyża” (1932) uwagę widzów przykuwały nie prześladowania chrześcijan za Nerona, lecz ponętne kształty cesarzowej Poppei, kąpiącej się w oślim mleku. No i „serie instruktażowe” – filmy, które niby to miały pokazywać palący problem społeczny, a streszczały się do eksponowania zalotnej nagości.
Tagi:
Wiesław Kot









