Jan Widacki

Powrót na stronę główną
Felietony Jan Widacki

Z dala od wielkiej polityki

Ostatnie dni upłynęły pod znakiem wielkiej polityki. Ameryka wymusiła na Ukrainie zgodę na 30-dniowy rozejm. Poszło jej dość łatwo mimo stosowania odrażających metod. Teraz próbuje wymusić rozejm na Rosji. Tu już chyba tak łatwo nie będzie. Co ma dać 30-dniowy rozejm? Ten zawarty w Korei w 1953 r. też chyba miał być 30-dniowy. Być może innego wyjścia nie było. Musimy mieć świadomość, że świat zachodni poniósł klęskę. Dlatego Trump tak gwałtownie chce się z tego świata wypisać, udaje teraz arbitra między tym światem a Rosją.

Bo co naprawdę ma dać taki rozejm (choćby przedłużany przez następnych kilkadziesiąt lat)? Utrwalenie podziału Ukrainy, zaakceptowanie de facto zdobyczy terytorialnych Rosji z jawnym pogwałceniem Karty Narodów Zjednoczonych. A także ośmieszenie europejskich trybunałów chcących postawić Putina przed sądem jako zbrodniarza wojennego. Nikt już nie ma wątpliwości, że Putin przed żadnym trybunałem nie stanie i dzięki Trumpowi wraca właśnie na międzynarodowe salony.

Musimy też przyjąć do wiadomości, że chociaż udajemy poważnego gracza, nie mamy realnego wpływu na politykę, którą kreują mocarstwa, realizując swoje egoistyczne, globalne interesy. Nie zmienią tego ani polemiki Sikorskiego z Muskiem, ani miny strojone przez prezydenta Dudę pod drzwiami Trumpa, ani jego przyklęki przed kantem Trumpowskiego biurka. A swoją drogą, nie podejrzewam, aby Musk odważył się nazwać „małym człowieczkiem” Ławrowa. I to nie dlatego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Bójcie się obcych?

Niedawno TVN 24 podała wieść hiobową. Od początku tego roku prokuratura postawiła zarzuty popełnienia przestępstwa ok. 2,6 tys. cudzoziemców! Tę wieść bezkrytycznie powtórzyły inne media, co ambitniejsze dodawały od siebie komentarz. Przywoływano przy okazji przypadki groźnych przestępstw popełnianych przez imigrantów w różnych krajach Zachodu. Stworzyło to szczególną atmosferę. Przeciętny Polak zrozumiał, jak groźni są imigranci, którzy tylko się rozglądają, kogo by tu zgwałcić, zamordować albo rozjechać autem. W tej atmosferze pojawiły się wypowiedzi polityków. Ostre, pryncypialne, antyimigranckie. Deportować! Trzeba chronić przed zbrodniczymi imigrantami nasze kobiety i dzieci, zanim zostaną zgwałcone lub zamordowane! Już nie mówiąc o tym, że nasze kościoły zostaną zamienione w meczety.

Żadna z osób powtarzających bezmyślnie informację o postawieniu zarzutów popełnienia przestępstw 2,6 tys. cudzoziemców nie podjęła trudu rozważenia, czy to dużo, czy mało. Zapewne dlatego, że sama liczba przerażała swoim ogromem i było oczywiste, że to nie tylko dużo, ale wręcz bardzo dużo. Co tam bardzo dużo, przerażająco dużo!

Otóż podejmujących temat dziennikarzy i polityków chciałem zmartwić. Sama liczba (choćby to było nawet 2,6 tys.) o niczym nie świadczy. Aby wiedzieć, czy to dużo, czy mało, trzeba by wiedzieć coś więcej. Na początek trzeba by się zorientować, ile zarzutów popełnienia przestępstw w tym samym okresie usłyszeli Polacy. Wiecie to? Sprawdzaliście? No chyba nie. Ale informacja o liczbie przestępstw popełnionych przez Polaków to i tak za mało, aby coś sensownego powiedzieć. Trzeba by jeszcze wiedzieć, ilu w Polsce

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Różne porządki świata

Plus ratio quam vis, rozum przed siłą – napisano na nadprożu drzwi w Auli Jagiellońskiej w Collegium Maius UJ. Nieważne, czy dewizę tę wymyślił dla uniwersytetu już w XX w. prof. Karol Estreicher, czy jeszcze starożytni. Dość, że wpisywała się ona w pewną filozofię funkcjonowania zachodniego świata po II wojnie. Siła to nie wszystko. Porządek międzynarodowy cywilizowanego świata chroniły rozliczne pakty i konwencje, które zabraniały siłą dokonywać zmian granic, a silniejszym państwom podbijać państwa słabsze i czynić z nich nowe kolonie.

Tak do niedawna wyglądał świat stabilnych po II wojnie granic, z gwarancjami poszanowania praw człowieka, demokratycznie wybraną władzą. Na straży tego ładu stanęły Organizacja Narodów Zjednoczonych i jej organ Rada Bezpieczeństwa. Powie ktoś, że to ideał, w praktyce nigdy tak nie było, a zapewne nawet być nie może. Oczywiście zdarzały się konflikty, czasem bardzo krwawe, ale zawsze lokalne. Europa, która w pierwszej połowie XX w. przeżyła dwie wojny światowe, zaznała kilkudziesięcioletniego okresu pokoju. Najwięksi antagoniści potrafili się pojednać, wybaczyć sobie krzywdy i zgodnie współpracować w ramach najpierw Wspólnoty Węgla i Stali, z której później wyewoluowała Unia Europejska. Upadek ZSRR i transformacje ustrojowe w Europie Środkowej i Wschodniej poszerzyły tę sferę bezpieczeństwa na całą Europę.

Trwało to aż do 2014 r., kiedy Rosja dokonała aneksji Krymu. Świat zachodni zareagował na to niemrawo. Po ośmiu latach Rosja napadła na Ukrainę. Wydawałoby się, że w tej sytuacji po stronie Ukrainy stanie cały wolny świat. Nie stanął. W pomoc zaangażowały się Europa i Stany Zjednoczone. Takie potęgi jak Chiny czy Indie pozostały formalnie neutralne. To w dużej mierze osłabiło skuteczność sankcji gospodarczych, które w efekcie bardziej bodaj dotkliwie odczuły państwa europejskie, pozbawione dostępu do rosyjskiej ropy czy gazu, niż Rosja. Wywołany tym kryzys wzmocnił w Europie Zachodniej partie populistyczne, mniej lub bardziej jawnie prorosyjskie. Sytuacja na froncie po trzech latach walk nie pozostawia złudzeń. Ukraina nawet przy gigantycznym wsparciu Zachodu nie jest zdolna do militarnego odbicia zajętych przez Rosję terenów. Wojska lądowe utknęły w wojnie pozycyjnej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Polska pomoc dla Polaków na Wschodzie wedle strategii Alicji z Krainy Czarów

O żyjących w ZSRR Polakach przeciętny mieszkaniec Polski w czasach PRL nie miał pojęcia. Sytuacja zmieniła się radykalnie, gdy na początku lat 90. ZSRR się rozpadł, a u jego schyłku w ramach pierestrojki pozwolono na tworzenie pierwszych organizacji polskich. Uświadomienie sobie, że za wschodnią granicą żyją rodacy, wywołało w Polsce zarówno ogromne zainteresowanie nimi, jak i chęć wynagrodzenia im krzywd, których zaznali w ZSRR. W tym czasie, o czym warto pamiętać, różnica poziomów życia w Polsce i w powstałych po rozpadzie Związku Radzieckiego niepodległych republikach Litewskiej, Białoruskiej czy Ukraińskiej była ogromna. Wtedy powołana została Wspólnota Polska, formalnie stowarzyszenie, faktycznie w całości finansowane z budżetu państwa. Powstała też rządowa fundacja Pomoc Polakom na Wschodzie oraz dziesiątki rozmaitych małych stowarzyszeń i fundacji, których celem była pomoc rodakom żyjącym za wschodnią granicą. Tam też zaroiło się od rozmaitych organizacji społecznych gotowych tę pomoc z Polski przyjmować i nią gospodarować.

Tak przed ponad 30 laty zaczął płynąć z Polski strumień pieniędzy… I płynie nieprzerwanie. Szacuje się, że rocznie same państwowe instytucje wydają na pomoc Polakom poza granicami kilkaset milionów złotych! Większość funduszy kierowana jest na Wschód. Pomijam już to, że nikt tej „pomocy” nie koordynuje ani nie kontroluje. Na własną rękę działają Wspólnota Polska, Fundacja Pomoc Polakom na Wschodzie, Ministerstwo Edukacji Narodowej, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Ważniejsze jest to, że nikt tak naprawdę przez te 30 lat ani nie zdefiniował politycznych celów wspierania społeczności polskiej na Litwie, Białorusi, Ukrainie czy Łotwie, ani nawet nie określił potrzeb tych społeczności. Mówiąc o celach politycznych, mam na myśli to, że nikt de facto nie postawił pytania, jakiej przyszłości chcemy dla tych społeczności. Czy chcemy, aby integrowały się z większością

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Polityka wschodnia a mit Kresów

O Kresach Wschodnich nasłuchałem się od dziecka. Moi rodzice przyjechali pod koniec wojny do Krakowa z Tarnopola, w którym mieszkali przed wojną i w którym urodziła się jeszcze moja starsza siostra. W Krakowie zostali na resztę życia. Ja urodziłem się już w tym mieście. Po wojnie do rodziców dołączyli dziadek z babcią jako repatrianci. Przed wyjazdem dziadek zdążył posiedzieć parę tygodni w NKWD-owskim więzieniu, z którego szczęśliwie go wypuszczono.

Po wojnie kolonia lwowiaków (jak się okazuje, kategoria dość pojemna, obejmująca mieszkańców całej dawnej Galicji Wschodniej) nie była zbyt duża. Większość repatriowała się na Śląsk, szczególnie do Bytomia, ale najwięcej do Wrocławia i na cały Dolny Śląsk. Ta krakowska kolonia lwowiaków trzymała się razem. Mieli swoje stałe miejsca spotkań, nawet zęby wszyscy leczyli u dentystki lwowianki, która otworzyła gabinet w Krakowie przy ulicy Karmelickiej. Poczekalnia tego gabinetu to był istny klub kresowian! Nawiasem mówiąc, prawdziwego klubu założyć nie było wolno. W tej poczekalni wymieniano się wiadomościami o znajomych sprzed wojny, wspominano Lwów, Tarnopol i inne miasta wschodniej Galicji, informowano się, kto umarł, a kto odezwał gdzieś z zagranicy.

Przez nasze mieszkanie też przewinęło się wielu lwowiaków. Różni wujkowie, ciotki, znajomi… Wszyscy żyli wspomnieniami, tęsknotą, nadzieją na powrót. Czasem nawiązywano do wielkiej polityki. Wojna koreańska budziła nadzieję, a gdy prezydentem USA został gen. Eisenhower, zapamiętałem, że moja babcia, nieinteresująca się polityką, mówiła do kuzynki z nadzieją: „Jak prezydentem Ameryki został generał, to już na pewno będzie wojna z bolszewikami”. Nie chodziłem jeszcze do szkoły, nie bardzo rozumiałem, co tak babcię cieszy, więc zapytałem, czy to dobrze, jeśli będzie wojna. Babcia zapewniła mnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Grzech rozrzutności

Gdyby ktoś chciał spisywać grzechy główne nauki polskiej, a jest ich niemało, na pewno więcej niż siedem, to wśród pierwszych siedmiu z pewnością znalazłby się grzech rozrzutności. Ten grzech wobec nauki popełnia państwo, popełniają go też poszczególne uczelnie publiczne. Państwo, bo utrzymuje gigantyczną jak na polskie warunki liczbę uczelni publicznych, w tym wiele marnych, z kiepską kadrą naukową, słabym poziomem kształcenia, marnym, ale własnym czasopismem, w którym publikowane są na ogół bardzo niskiej wartości artykuły, których nikt nie czyta ani nie cytuje. Na tych uczelniach zatrudniona jest cała rzesza pracowników administracji i obsługi. Kosztowna, nawet tylko w fazie utrzymania, nie mówiąc o inwestycjach, jest również infrastruktura tych uczelni. Twierdzenie, że umożliwiają one studiowanie młodzieży z tzw. prowincji, jest z gruntu nieprawdziwe. Dużo mniejszym kosztem można by zapewnić zdolnej i chcącej studiować młodzieży „z prowincji” stypendia pozwalające na prawdziwe studiowanie na prawdziwych uniwersytetach, a resztę pieniędzy przeznaczyć na te właśnie uniwersytety.

Rozrzutność państwa polega też na tym, że jeden i ten sam kierunek można studiować w tym samym mieście na kilku publicznych uczelniach, na bardzo różnym poziomie, ale uzyskując na zakończenie identyczny dyplom i tytuł. Na przykład w Krakowie socjologię można studiować bodajże na czterech uczelniach publicznych, w tym jednej technicznej. Prawo na trzech. Czekam, kiedy AWF uruchomi u siebie polonistykę, a ASP prawo i kosmetologię. Nie wiem, ilu z tych absolwentów znajduje później zatrudnienie w wyuczonym zawodzie. Czy aby za państwowe (czyli nasze wspólne) pieniądze nie produkujemy niekiedy bezrobotnych albo co gorsza absolwentów niedouczonych?

Rozrzutnością państwa jest także stworzenie na uczelniach takich procedur

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Prawdziwy bohater pierwszych dni „złotego wieku” Ameryki

Donald Trump objął urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych i zapowiedział początek „złotego wieku” Ameryki.

To smutne, wręcz tragiczne, że na czele największej potęgi demokratycznego świata, państwa uważanego dotąd przez miliony ludzi na całym globie za gwaranta wolności i bezpieczeństwa, stanął niewyobrażalny bufon, arogant i demagog. W dodatku człowiek bezwzględny, o wstecznych poglądach, mający w jawnej pogardzie największe wartości demokratycznego Zachodu: poszanowanie godności ludzkiej, praw człowieka i prawa międzynarodowego. Jego wyrażony w inauguracyjnym przemówieniu stosunek do imigrantów, mniejszości seksualnych, osób niebinarnych i do kary śmierci, przy równoczesnym przekonaniu, że Ameryce wolno wszystko, że ma prawo do czynienia wszystkiego, co w jego przekonaniu służy interesowi Stanów Zjednoczonych, bez liczenia się z prawami i interesami innych państw i narodów, musi budzić grozę. To imperializm w najczystszej postaci.

Wypowiedzi i gesty Trumpa, obrażanie ludzi, a wkrótce zapewne też działania, będą przedmiotem analiz polityków i komentatorów. Opisy jego wyczynów i projektów na długi czas zajmą czołówki gazet, portali internetowych oraz programów telewizyjnych. Wszyscy to widzą i wszyscy już chyba czują przesyt. Nie będę zatem nic więcej pisał o Trumpie.

Chcę jednak zwrócić uwagę na prawdziwie bohaterską postać tych pierwszych dni „złotego wieku”. Nie jest nią bynajmniej głodny uwagi świata Donald Trump – mimo wysiłków specjalistów od wizerunku, reżyserów telewizyjnych show politycznych i własnych usilnych starań. Bohaterką bez wątpienia jest szczupła, niepozorna, starsza kobieta, reprezentująca inną, mam nadzieję prawdziwą, Amerykę. Nazywa się Mariann Edgar Budde. Jest biskupką Kościoła episkopalnego w USA. Na uroczystym nabożeństwie w katedrze w Waszyngtonie miała odwagę stanąć w obronie tych wszystkich, których Trump w inauguracyjnym przemówieniu odarł z czci i godności. Zwłaszcza w obronie imigrantów – tych Trump zbiorowo uznał za przestępców i zapowiedział ich masową oraz bezwzględną deportację. Biskupka Budde stanęła też w obronie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Nie tylko „wyższe szkoły zarabiania pieniędzy”

W felietonie „Wyższe szkoły zarabiania pieniędzy” („Przegląd” nr 2) prof. Andrzej Szahaj zwrócił uwagę na zjawiska patologiczne towarzyszące funkcjonowaniu niepublicznych (czytaj: prywatnych) wyższych uczelni. Absolutnie ze wszystkim, co napisał profesor, się zgadzam. Co więcej, uważam, że zjawisk patologicznych w tej sferze jest znacznie więcej, niż przedstawionych we wspomnianym tekście. Mało tego, obawiam się, że zjawiska patologiczne w tej dziedzinie będą z czasem narastać. Trzeba jednak pamiętać, że prywatne (skończmy z eufemizmem: niepubliczne) uczelnie są jedynie elementem systemu nauki i szkolnictwa wyższego. Patologie występujące w tym segmencie są z zasady pochodną patologii systemu jako całości.

Należy zacząć od ustawy, wszak to ona wyznacza ramy wspomnianego systemu i tworzy jego wewnętrzne mechanizmy. Fatalna ustawa, nazwana megalomańsko i przewrotnie Konstytucją dla nauki, zrywa z akceptowaną w całym cywilizowanym świecie i w całej polskiej tradycji zasadą, że istotą nauczania akademickiego jest to, że nauczający sam czynnie uprawia dyscyplinę, której naucza. Dziś można być profesorem na etacie dydaktycznym, nie prowadzić badań, nie publikować prac naukowych i nie tylko wykładać studentom. Można być jeszcze promotorem lub recenzentem prac magisterskich i doktorskich, recenzentem w habilitacjach i w przewodach profesorskich.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Co przyniesie nowy rok?

Wszyscy chcieliby wiedzieć, a niektórzy nawet udają, że wiedzą. Tak czy inaczej, kilka spraw jest pewnych. Na przykład ta, że za mniej więcej miesiąc Donald Trump obejmie po raz drugi, choć po przerwie, urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Będzie „czynił Amerykę znów wielką”. Jak to będzie robił? Gdyby traktować poważnie wszystkie jego publiczne zapowiedzi, byłby z tym mały kłopot, bo wiele z nich jest wzajemnie sprzecznych. Na pewno jednak nie kupi Grenlandii, bo nikt mu jej nie sprzeda, na pewno też nie dojdzie do inkorporacji Kanady. Czy zakończy wojnę na Ukrainie? W to akurat wierzę. Jednak sama zapowiedź prezydenta, że zakończy wojnę, w której Stany Zjednoczone nie są oficjalnie stroną, powinna brzmieć dziwnie, ale nie brzmi. Podświadomie czujemy, że coś jest na rzeczy.

Putin rozpoczął wojnę, nazywając ją „specjalną operacją wojskową”. Rzeczywiście tak chyba miało być. Kreml liczył na to, że wojsko ukraińskie i ludność cywilna przejdą bez walki na stronę Rosji, tak jak w 2014 r. przeszły na Krymie. Sądził, że wystarczy demonstracja siły, desant na Kijów i zmiana rządu. Popełnił błąd, nie docenił komika w roli prezydenta Ukrainy, nie docenił Ukraińców, którym – mimo bliskości kulturowej i religijnej z Rosją – cywilizacyjnie zaimponowała Europa. Jej bogactwo i liberalna demokracja, jak się okazało, były bezkonkurencyjne wobec rosyjskiego dziadostwa i zamordyzmu. Nie docenił też Zachodu, który w czasie aneksji Krymu czy Donbasu wydał tylko kilka pomruków niezadowolenia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Gdzie pojechać na bezpieczne wakacje?

Ministerstwo Spraw Zagranicznych każdego roku publikuje listy krajów, które są w jakimś stopniu niebezpieczne. To niebezpieczeństwo jest bowiem stopniowalne. Kategoria pierwsza to kraje, w których turyści muszą zachować „zwykłą ostrożność”. W tej kategorii znajduje się np. Gruzja i częściowo Meksyk. Kategoria druga dotyczy krajów, w których trzeba zachować „ostrożność”. Do takich zaliczane są m.in. Angola i Bangladesz. Kategoria trzecia obejmuje kraje, do których MSZ odradza podróże. Jest w niej Palestyna, bez Strefy Gazy, bo ta została zaliczona do miejsc najbardziej niebezpiecznych, czyli do kategorii czwartej, do której „odradza się wszelkie podróże”. W tej samej kategorii umieszczone zostały Syria, Rosja, a także Gwinea. Rosja, wiadomo, jest w stanie brutalnej wojny napastniczej, Polskę uznała za kraj nieprzyjazny. Poza tym jest państwem rządzonym dyktatorsko, nieszanującym prawa międzynarodowego, niepraworządnym i lekceważącym prawa człowieka. Czeczenia jest częścią składową Federacji Rosyjskiej i niewątpliwie należy do jej najniebezpieczniejszych rejonów. W wykazie nie jest wymieniana osobno, bo już całą Rosję uznano za niebezpieczną w najwyższym, czwartym stopniu. Gwinea do tej najbardziej niebezpiecznej kategorii została zaliczona, bo, jak wyjaśnia ministerstwo, panuje tam „napięta sytuacja polityczna po zamachu stanu z 5 września 2021 r. Zamknięte są granice kraju, możliwe demonstracje i rozruchy, protesty z użyciem broni palnej, panuje wysokie zagrożenie przestępczością kryminalną”.

Dodajmy, że we wspomnianym zamachu stanu w Gwinei stracił władzę prezydent Alpha Condé, mimo że wygrał ostatnie wybory i cieszył się poparciem ok. 50% społeczeństwa. Władzę przejął płk Mamady Doumbouya, który rozwiązał parlament, uznając go za oczywiście zbędny. Stan państwa jest taki, jak opisało w swojej informacji MSZ.

Zupełnie inną ocenę sytuacji w Gwinei ma nasz Urząd do Spraw Cudzoziemców. Wedle niego mimo wszystko „brak doniesień, aby którakolwiek ze stron walczyła o władzę, albo żeby strona rządząca represjonowała zwolenników byłego prezydenta”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.