Psychologia
Co nam daje nostalgia?
Tęsknimy do czasów, gdy wszystko było prostsze
Julian Kutyła – socjolog, doktor nauk humanistycznych, specjalność filozofia; były redaktor naczelny kwartalnika „Krytyka Polityczna” i dyrektor Wydawnictwa KP, obecnie redaktor działu non-fiction w miesięczniku „Nowe Książki”, śledzi psychoanalityczne wątki w kulturze współczesnej.
Zdaje się, że nostalgia jest dziś jedną z najchętniej kapitalizowanych emocji. Dlaczego żerują na niej przemysł filmowy, muzyczny, rozrywkowy, design, a przede wszystkim marketing?
– Wszyscy kojarzymy piosenkę „Yesterday” Beatlesów. To też tytuł książki Tobiasa Beckera o nostalgii („Yesterday. A New History of Nostalgia”, 2023). Autor zaczyna od przyjrzenia się tekstowi tego przeboju. Trudno sobie wyobrazić, że zrobiłby podobną karierę, gdyby nie śpiewane przez McCartneya nostalgiczne słowa o czasach, gdy kłopoty wydawały się tak odległe. Becker proponuje prosty eksperyment: podstawmy sobie w zamian pierwszą wersję, którą śpiewał „na rybkę”: „Scrambled eggs / Oh my baby how I love your legs”. Już nie chwyta tak bardzo za serce, prawda?
Faktycznie. A czy zassanie nostalgii przez rynek zmieniło w jakiś sposób jej istotę?
– Oczywiście można powiedzieć, że dziś nostalgia – podobnie jak w zasadzie wszystko – została wprzęgnięta w funkcjonowanie kapitalizmu. Akurat jednak w jej przypadku zastanowiłbym się, czy nie jest z nim jakoś związana od samego początku. Samo słowo nostalgia składa się z dwóch greckich słów: nostos (powrót do domu) i algia (tęsknota), ale nie pochodzi ze starożytnej Grecji. Pojawia się dopiero w 1688 r. Wymyślił je szwajcarski lekarz Johannes Hofer w tytule rozprawy „Dissertatio Medica De Nostalgia, Oder Heimwehe”. To specyficzny moment w historii Europy, która po okresie wojen religijnych wchodzi w zupełnie nową epokę, czas wielkiego zamętu. Zmienia się wtedy percepcja świata i czasu, a przy okazji rodzi się przemysł i kapitalizm.
Nostalgię traktowano wtedy jako chorobę.
– Było to po prostu mające pozór uczoności określenie tęsknoty za domem. W czasach, gdy po całej Europie krążyły zaciężne armie, to był spory problem. Na tę przypadłość zalecano zresztą dość ciekawe lekarstwa, choćby wycieczkę w góry czy zażywanie opium. Czasem stosowano radykalniejsze metody leczenia. Szwajcarski filozof Jean Starobinski w studium pojęcia nostalgii przywołuje przypadek rosyjskich żołnierzy stacjonujących w Prusach, którzy zaczęli zdradzać jej symptomy. Dowódca dla przykładu rozstrzelał kilku chorych i reszta oddziału od razu ozdrowiała.
Obecnie postrzegamy nostalgię niekoniecznie jako tęsknotę za ojczyzną, raczej za minionymi czasami.
– To ciekawa sprawa, jak tęsknota za domem stała się dość szybko tęsknotą za wyimaginowaną bezpieczną przeszłością. Można powiedzieć, że łatwość, z jaką ta zmiana zaszła w XIX w., była pierwszym przeczuciem tego, co później wymyślił Albert Einstein – że czas i przestrzeń są w zasadzie tylko innymi wymiarami jednej czasoprzestrzeni.
Dlaczego tęsknimy za bezpieczną przeszłością?
– Połączenie nostalgii z poczuciem bezpieczeństwa umieszczonym gdzieś w przeszłości wiązałbym z czymś, co niemiecki badacz Reinhart Koselleck nazwał kiedyś upadkiem toposu „historia nauczycielką życia”. W słynnym eseju na ten temat przywołuje on epizod z 1811 r. Prusy rozważały dodrukowanie dużych ilości pieniędzy, żeby spłacić długi. Doradca w tamtejszym ministerstwie finansów za wszelką cenę próbował odwieść ministerstwo od tego pomysłu. Wreszcie użył ostatecznej broni, czyli… argumentu ze starożytności, a konkretnie przykładu Tukidydesa, który rzekomo opowiadał o niedogodnościach, jakie pojawiły się w Grecji w związku z nadmiarem papierowego pieniądza. I dopiero to przekonało rozmówcę. Tymczasem Alexis de Tocqueville w „O demokracji w Ameryce” nie zauważa w historii niczego, co może dostarczyć jakichkolwiek wskazówek do działania dziś czy jutro.
Historia zaczyna tracić na znaczeniu?
– Można powiedzieć, że radykalne przyśpieszenie historii – przemysł, handel, kapitalizm – sprawiło, że przestajemy ją postrzegać jako skarbnicę mądrości, w tak szybkich czasach przestaje być przydatna. Przestaje być zasobem narzędzi do radzenia sobie ze współczesnością, a staje się miejscem ucieczki przed jej problemami. Do tego dochodzi cała przenikająca XIX w. ideologia postępu. Badaczka nostalgii, zwłaszcza w obszarze postsowieckim, Svetlana Boym, uważa wręcz, że nostalgia i postęp są jak dr Jekyll i pan Hyde – to dwie strony tej samej monety.
W nostalgię nieodzownie wpisane jest zakłamywanie rzeczywistości?
– To zasadniczo fantazja na temat przeszłości. Gdyby z punktu widzenia psychoanalizy zastanowić się nad taką fantazją, podstawowe pytanie brzmi: jakie pęknięcie w teraźniejszości ma ona zakryć? Kiedy postrzegamy świat wokół nas jako chaotyczny i niezrozumiały, szukamy bezpiecznej przystani. To poczucie, że przecież kiedyś świat był bardziej zrozumiały i czuliśmy się w nim bardziej bezpiecznie, jest oczywiście starsze niż pojęcie nostalgii. Jednak w XX w. staje się w zasadzie przezroczyste, jesteśmy odtąd jak Molierowski pan Jourdain, który ze zdumieniem dowiaduje się
Nie musisz się zgadzać na przemoc
W ośrodkach wsparcia ofiary odzyskują siłę, sprawczość i wiarę w człowieka
Osoby doświadczające przemocy lub będące jej świadkiem mogą poszukiwać wsparcia m.in. w Ogólnopolskim Pogotowiu dla Ofiar Przemocy w Rodzinie Niebieska Linia, tel.: 22 824 25 01 (do fundacji), 800 12 00 02 (bezpłatny, dostępny całodobowo numer do konsultanta Niebieskiej Linii), www.niebieskalinia.pl, www.niebieskalinia.info.
Inne przydatne witryny dla ofiar przemocy:
cpk.org.pl – strona internetowa Centrum Praw Kobiet,
fundacja-fortior.org (tel.: 48 795 631 614).
Paweł Jankowski
Według policyjnych danych w 2024 r. w Polsce wypełniono łącznie 59 174 formularze niebieskich kart. To nieco mniej niż w roku 2023 (62 170). Co ciekawe, trzy lata temu, gdy do Polski napłynęła fala uchodźców z Ukrainy, liczba niebieskich kart wynosiła 61 645, podczas gdy dwa lata wcześniej – 72 601. Mogłoby to sugerować do pewnego stopnia, że spowodowana obostrzeniami pandemicznymi izolacja społeczna była jednym z największych zapalników przemocy, skoro dochodziło do niej częściej niż w kolejnych latach, i to mimo napływu ludności. Pamiętać należy jednak, że niebieskie karty są tylko częściowym odzwierciedleniem zjawiska przemocy, które nie zawsze jest oficjalnie zgłaszane i ujmowane w statystykach.
W oficjalnych danych odnoszących się do przemocy domowej kobiety są wskazywane jako ofiary kilkakrotnie częściej niż mężczyźni. Inaczej sprawa wygląda w przypadku najbrutalniejszych form przemocy fizycznej, których następstwem jest pośrednio (pobicie ze skutkiem śmiertelnym) lub bezpośrednio (zabójstwo) utrata życia. W takich przypadkach – co pokazują dane z raportu „Czarna księga ofiar przemocy domowej w Polsce w 2021” – mężczyźni kilkakrotnie częściej niż kobiety byli ofiarami śmiertelnymi rodzinnych porachunków z przemocą w tle.
Punktem wyjścia każdej przemocy jest toksyczna relacja, cementem tej toksyczności natomiast przewaga sprawcy nad ofiarą. Przewaga, która – tak jak sama przemoc – może być fizyczna, psychiczna i systemowa. Czasami sprawca jest po prostu większy i silniejszy – ma warunki, by zadać fizyczny ból. Innym razem ofiarą przemocy, np. psychicznej, pada osoba, której brakuje asertywności i innych zasobów społecznych, takich jak wysoka pozycja socjoekonomiczna czy wsparcie rodziny.
Ofiary każdego rodzaju przemocy domowej mogą korzystać m.in. z pomocy w ramach specjalistycznych ośrodków wsparcia. Z ostatnich danych ze strony Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, pochodzących z 2022 r., wynika, że w każdym województwie znajduje się przynajmniej jeden ośrodek tego typu. W niektórych częściach kraju jest ich po kilka. Najwięcej, bo aż cztery, w Podkarpackiem.
Wielotorowa praca w takim ośrodku oznacza objęcie podopiecznego pomocą psychologiczną, pracą socjalną i poradnictwem prawnym. Pomoc przeznaczona jest dla osób przebywających tymczasowo w hostelu ośrodka, ale można też uczęszczać na zajęcia ambulatoryjne. Z pomocy tej korzystali lub nadal korzystają Łucja, Olena i Marek – klienci ośrodka wsparcia, w którym sam pracuję. Noszą inne imiona, jednak ich przeżycia to autentyczne historie i traumy będące doświadczeniem wielu ofiar przemocy.
Brak świadków wśród świadków Jehowy
Łucja wspomina dom rodzinny pozytywnie, jednak czuje, że czegoś mogło w nim brakować, choć nie umie wskazać, czego dokładnie. Rodzice żyli w zgodzie, ale jakby obok siebie. Być może dlatego jej mama zdecydowała się szukać wyższej formy duchowości i poczucia wspólnoty poza domem rodzinnym. Świadkowie Jehowy jawili się jako społeczność, która pomoże zapełnić bliżej niesprecyzowaną pustkę. Łucja i jej mama zaczęły regularnie uczęszczać na spotkania zboru.
Mijały lata, przyszła dorosłość. Na życiowej ścieżce Łucji pojawił się Tomek, również członek wspólnoty. Po jakimś czasie kobieta wiedziała już, komu ofiaruje serce i z kim podzieli się intymnością. Noc poślubna przyniosła jednak kilka rozczarowań. Pierwsze miało miejsce wtedy, gdy Łucja poczuła ból, którego nie
Gody w rytmie softu
Aplikacje randkowe są swego rodzaju lekiem na bolączki współczesności
Między 2010 a 2020 r. na Zachodzie z osób używających aplikacji randkowych zdjęto piętno nieudaczników. Wcześniej uznawano, że korzystają z nich ludzie, którzy mają problemy z „normalnym” nawiązaniem relacji lub są pod względem atrakcyjności jakoś „wybrakowani”.
Dzisiaj coraz rzadziej tak się uważa, a świadczą o tym liczby. Na świecie mieszka obecnie 320 mln użytkowników aplikacji randkowych. Sam Tinder gromadzi 50 mln użytkowników i ma silną konkurencję. W 2017 r. z wszelkiego typu aplikacji randkowych korzystało 15% Amerykanów i Amerykanek. Trzy lata później użytkowało je już 32% mężczyzn i 28% kobiet, a 23% mieszkańców Stanów Zjednoczonych przyznało się, że kiedykolwiek poszło na randkę z osobą poznaną za pomocą aplikacji. Z kolei 12% całej populacji wzięło z taką osobą ślub albo weszło w długotrwały związek.
Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej tylko tej części amerykańskich respondentów, która zadeklarowała, że stale używa aplikacji randkowych, to dostrzeżemy, że 77% spośród nich poszło z kimś poznanym w ten sposób na randkę, 39% zaś było z kimś poznanym za pomocą aplikacji w dłuższym związku.
Korzystający z aplikacji randkowych to przede wszystkim osoby między 18. a 44. rokiem życia. Apek randkowych używa 70% amerykańskich studentów. Ludzie w wieku 20-35 lat tinderują w autobusach, w metrze, w kawiarniach. Pojawił się w związku z tym specyficzny savoir-vivre, np. nie tinderuje się z kimś, z kim chodzi się na wykłady, by uniknąć sytuacji wprawiających w zakłopotanie.
Jak łatwo się domyślić, powszechność korzystania z aplikacji randkowych maleje z wiekiem, nie spada jednak do zera. W Stanach Zjednoczonych z Tindera i podobnych narzędzi korzysta 19% osób w wieku 50-64 lat i 13% osób, które ukończyły 65. rok życia. Również w Europie na Tinderze jest już „przekrój społeczeństwa”, także 60-letni mężczyźni deklarujący, że poszukują miłości. Co równie istotne, aplikacje randkowe są przyjaznym środowiskiem służącym aktywowaniu życia romantycznego osób LGBTQ+. Z aplikacji tego typu korzysta aż 55% amerykańskich gejów, lesbijek i osób biseksualnych (dla porównania – 28% osób heteroseksualnych). (…)
Nie bez powodu można więc odnieść wrażenie, że w powszechnym przekonaniu aplikacje randkowe stają się jedynymi skutecznymi narzędziami do nawigowania po wzburzonych morzach intymności. Są oprzyrządowaniem, bez którego poznanie kogoś interesującego do pary staje się praktycznie niemożliwe, co prowadzi do powszechnej platformizacji intymności, bliskości, romansu.
Apki randkowe – tak jak niegdyś swatka czy rodzice – stają się kluczową dla rynków seksualnych i matrymonialnych instytucją społeczną, czyli społecznym wzorcem postępowania, który zabezpiecza pewną określoną ludzką potrzebę. Oczekuje się, że z jednej strony algorytm dokona racjonalizacji wyboru partnera na podstawie najważniejszych parametrów (tak jak niegdyś swatka), a jednocześnie z drugiej strony sprawi, że połączeni użytkownicy poczują chemię, która odwróci ich uwagę od ewentualnej niekompatybilności.
W świecie, w którym ludzie bezustannie przemieszczają się z miejsca na miejsce i w żadnym nie osiadają na tyle, aby bez pomocy specjalnego oprogramowania znaleźć w nim kogoś do pary, aplikacje stały się podstawowym narzędziem swatania. Nic dziwnego, że namierzenie i zarazem prześwietlenie kogoś w sieci jest dla kolejnych roczników wychowywanych ze smartfonem w ręku czymś znacznie bardziej naturalnym niż zapoznanie się z obcą osobą w świecie fizycznym. W sieci ma się również większy potencjalny wybór niż dosłownie obok – w sąsiedztwie, pracy czy w szkole. Nawiązanie z kimś pierwszego kontaktu online jest mniej bolesne i pozwala zaaranżować kontekst spotkania w świecie realnym, a zakończenie relacji, która istniała tylko wirtualnie, jest znacznie mniej kosztowne niż porzucenie toczącej się w realu konwersacji z kimś, kto przed chwilą – owszem – całkiem się podobał, ale po chwili przestał. Grzeczność wymaga przemęczenia się, kurtuazyjnego kontynuowania small talku, krygowania się i – ewentualnie – trudnego zakończenia spotkania. W znajomości zapośredniczonej przez smartfon nie istnieje już taki towarzyski obowiązek. Można ją porzucić szybko, bez emocji i dramy. Ludzie socjalizowani w środowisku nowych mediów, którym aplikacje randkowe służą jako narzędzia
Fragmenty książki Tomasza Szlendaka Miłość nie istnieje, Znak Literanova, Kraków 2025
Uzależnieni gonią za mirażem
Nikt nie siada do picia z myślą: o fajnie, teraz zostanę sobie alkoholikiem
Dr Ewa Woydyłło–Osiatyńska – doktor psychologii i terapeutka uzależnień. Od 1987 r. związana z Ośrodkiem Terapii Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Pracuje w Fundacji im. Stefana Batorego, gdzie koordynuje Regionalny Program Przeciwdziałania Uzależnieniom.
Zajmuje się pani kwestią uzależnień od ponad 30 lat, edukowała się pani m.in. na Antioch University w Los Angeles.
– To właśnie ze Stanów Zjednoczonych przywiozłam wiedzę o leczeniu uzależnień, zwłaszcza alkoholizmu. I przez całą karierę zawodową prowadzę ludzi uzależnionych. Alkoholicy to najinteligentniejsi ludzie jakich znam. Mają mnóstwo usprawiedliwień dla swojego nałogu i przy tym ogromną kreatywność. Niestety, to trudna choroba, która dotyka coraz większą liczbę osób. Naraża na straty materialne, wypadki, ciężkie choroby. Ale uzależnieniem jest też obsesja władzy, kłamanie. Mogę zaryzykować twierdzenie, że kłamca niczym nie różni się od narkomana – ma taką samą słabość i takie samo przyzwyczajenie do czegoś, co jest dla niego destrukcyjne, co mu szkodzi. O ile daliśmy się przekonać, że depresja jest chorobą, która dopada człowieka bez jego winy, o tyle nałogowe picie, surfowanie po internecie czy patologiczny hazard lub zakupoholizm wciąż uważa się za wynik samowoli.
Na ile genetyka wpływa na nasze uzależnienie? Czy w przypadku, gdy któryś z rodziców był pijący, jesteśmy bardziej podatni?
– Tak, ze względu na to, że każde uzależnienie ma polietiologiczną naturę. Czyli jest kilka przyczyn, które składają się na chorobę alkoholową. Jedną z trzech przyczyn, chociaż obecnie mówi się już o czterech, jest kwestia genetyczna. (…) Chemia naszego orgazmu jest warunkowana poprzez nasze wewnętrzne predyspozycje. Genetyka odgrywa pewną rolę, ale nie decyduje o uzależnieniu.
Co w takim razie decyduje o naszym uzależnieniu?
– Czynnik społeczny – rodzina, przyjaciele, kraj, w którym żyjemy, sklepy, do których uczęszczamy, reklamy, które oglądamy. A jak wiadomo, żyjemy w kulturze alkoholu, dlaczego więc dziwimy się, że ludzie piją? W Polsce kto nie pije, jest dziwolągiem. Picie jest dla nas formą spędzania wolnego czasu, a nie jak kiedyś, świętowania jakichś okoliczności. Teraz świętem jest dla nas butelka trunku. Drugim czynnikiem jest uczestniczenie w piciu. Jestem, przyglądam się, a ostatecznie dołączam do reszty. Trzeci czynnik odpowiada naszej psychologii, wyobraźmy sobie teraz, że mamy skłonności do dwóch pierwszych, czyli np. żyjemy w rodzinie alkoholowej, ale w naszym życiu pojawia się jakaś postać, babci, trenera czy sąsiadki, która ma na nas autorytarny wpływ.
Spróbujmy to prześledzić na przykładzie.
– Dziecko uderza się w kolano, normalnie usłyszałoby: „Przestań, nie płacz, nic ci nie jest”. Więc taki chłopczyk dusi w sobie te emocje, bo nie wypada ich uzewnętrzniać. A teraz w domu obok rozgrywa się podobna sytuacja, w której mama mówi: „Ojej, chodź tutaj szybko, pochuchamy, zrobimy opatrunek”. Takie dziecko zostaje prawidłowo zabezpieczone, wie, co musi zrobić, gdy stłucze kolanko, że jeśli boli, to musi o tym powiedzieć czy też się wypłakać. Okazanie troski i przyzwolenie dziecku na prawdziwe emocje przyniesie zbawienny wpływ na jego psychikę i przyszłość. Takie dziecko, a w przyszłości mężczyzna, nie będzie musiało szukać ujścia dla swoich emocji, nie będzie zmuszone do próby ich przełknięcia. Reasumując, tłumienie jakichkolwiek emocji, zwłaszcza w momencie ich rozwoju i nauki ich nazewnictwa w przypadku dziecka, sprawi, że w przyszłości nie będzie ono wiedziało, co czuje.
Większość mężczyzn ma z tym problemy.
– Dokładnie, moi pacjenci nie potrafili spisywać dzienniczka uczuć, a to ważny element wychodzenia z nałogu. Siedzieli nad białą kartką i nie potrafili nazwać swoich emocji. Bo mężczyzna ma dwa uczucia – dobre i złe. Dlatego niezbędnym ćwiczeniem jest spisywanie uczuć i rozmowa o nich, nauka ich nazewnictwa. A mamy ponad 100 stanów emocjonalnych. Niesamowicie patrzy się na to, jak w trakcie terapii ludzie łapią, o co chodzi, a kiedy wiedzą, co się z nimi dzieje, leczenie przychodzi im szybciej i łatwiej.
Pomyślałam sobie, o ile więcej byłoby uratowanych związków i małżeństw, gdyby każdy mężczyzna podjął podobną naukę.
– Zdecydowanie więcej. Nazywanie uczuć jest niezbędnym elementem
Fragmenty rozmowy z książki Moniki Sławeckiej Alkohol. Piekło kobiet, Prószyński i S-ka, Warszawa 2025
Każda rozmowa jest niewiadomą
W telefonie zaufania nie ma scenariuszy
Lucyna Kicińska – koordynatorka strefy pomocy serwisu Życie Warte Jest Rozmowy (www.zwjr.pl), ekspertka Biura ds. Zapobiegania Zachowaniom Samobójczym działającego w Instytucie Psychiatrii i Neurologii
Ile rozmów w telefonie zaufania ma pani za sobą?
– Nigdy nie liczyłam, ale pewnie kilkanaście tysięcy, może nawet kilkadziesiąt. Przez większą część doby telefony się urywają. Cisza zdarza się tylko w nocy.
Zauważyła pani jakieś schematy?
– W telefonie zaufania nie ma scenariuszy. Scenariusze są tylko w filmach. Wyobraźmy sobie, że dzwoni do mnie dziewczyna, która rozstała się z chłopakiem. Nie mogę z góry założyć, jaki ona ma cel. Muszę dowiedzieć się, czego konkretnie oczekuje od naszej rozmowy, np. ustalić, że dzwoni, by poradzić sobie w nowej, trudnej dla niej sytuacji. I będę rozmawiać z nią w taki sposób, by znaleźć rozwiązanie. Potem może zadzwonić druga dziewczyna, która też rozstała się z chłopakiem. Nie mogę przecież poprowadzić tej rozmowy w taki sam sposób jak poprzedniej, bo nie wiem, jaki jest jej cel, rozmawiam przecież z kimś zupełnie innym. Może być tak, że kolejna dzwoniąca będzie chciała zniszczyć swojego chłopaka.
Co wtedy może zrobić pracownik telefonu zaufania?
– Znaleźć rozwiązanie problemu akceptowane w cywilizowanych warunkach, czyli tak poprowadzić rozmowę, by pomogła dzwoniącej, sprawiła, że poczuje się lepiej bez opracowywania i wcielania w życie planu niszczenia drugiej osoby. Konsultant nie może wspierać zagrażających komuś działań, a dzwoniący niestety czasami zmierzają w tę stronę.
Na przykład?
– Ktoś dzwoni i mówi: „Palę marihuanę, bo to najlepszy sposób na rozładowanie emocji”. Rolą konsultanta jest rozszerzenie tej perspektywy, pokazanie jej minusów i bezpiecznych alternatyw, które prowadzą do rozładowania emocji. A przede wszystkim zrozumienie, co wywołuje te emocje, i tym się zająć. Nie zawsze musimy iść za komunikowanym celem, ale cel trzeba rozpoznać, żeby wspólnie odkryć, czego potrzebuje rozmówca. Jeżeli ktoś mówi o autodestrukcji, pyta, jak odebrać sobie życie, to jesteśmy od tego, by go lepiej poznać i rozszerzyć jego perspektywę o bezpieczne sposoby przezwyciężania trudności. Każda rozmowa o autodestrukcji będzie inna. Dziesiątki tysięcy rozmów, na pierwszy rzut oka o tym samym problemie, mają dziesiątki tysięcy rozwiązań.
A co z uniwersalnymi sposobami i metodami?
– Nie ma gotowych formułek. Nie mogę powiedzieć: „Idź do mamy. Ona ci na pewno pomoże”. Przecież spaliłabym się ze wstydu przed dzieckiem i przed sobą, jeśli ono odpowiedziałoby: „Moja mama nie żyje” albo „Mama mnie bije i mówi, że żałuje, że mnie urodziła”. Zamiast doradzania czy wyświechtanych formułek, które tak często słyszą osoby w trudnych sytuacjach, konsultanci powinni pytać, czy dzwoniący ma obok siebie kogoś, komu ufa, a nie założyć, że mama czy tata na pewno pomogą, bo mamy może nie być albo wcale dziecka nie wspiera. Nie można działać schematycznie. Każda rozmowa to inny człowiek i wobec tego inny świat przeżyć. Trzeba pytać, a nie dawać sobie prawo do prowadzenia rozmowy zgodnie z własnymi założeniami.
Czy jest jeszcze coś, czego nie należy mówić?
– Nie należy mówić, że coś się wydarzy na pewno. Nie mogę dać gwarancji. Nie wiem, czy mama zrozumie, gdy usłyszy, z czym mierzy się jej dziecko. Jeśli ktoś zdecyduje się na rozmowę z mamą, to mogę pomóc się do niej przygotować i zaproponować, żeby ta osoba zadzwoniła jeszcze raz, jeśli mama nie zrozumie problemu, i wtedy wspólnie poszukamy innego rozwiązania. Nie należy mówić: „zawsze”, „wszyscy”, „każdy”, „na pewno”, a takie sformułowania niestety często goszczą w codziennym języku. To wielkie kwantyfikatory, błędy komunikacyjne,
Fragmenty książki Lucyny Kicińskiej i Roberta Dobrołowicza Słucham. Rozmowy o telefonie zaufania, Prószyński i S-ka, Warszawa 2025
Cichy kryzys mężczyzny
Depresja to poważna choroba i nie można jej umniejszać
Jacek Masłowski – psychoterapeuta, prezes Fundacji Masculinum
Czym jest męska depresja?
– Depresja to poważne przewlekłe obniżenie nastroju, które wpływa na zdolność funkcjonowania w codziennym życiu. Charakteryzuje się utratą zainteresowań, problemami z koncentracją, bezsennością lub nadmierną sennością, a także brakiem energii. Według Światowej Organizacji Zdrowia Psychicznego depresja dotyka ponad 280 mln ludzi na całym świecie. Przez długi czas uważano, że jest rzadsza u mężczyzn niż u kobiet, ale współczesne badania pokazują, że faktyczna liczba mężczyzn cierpiących na to schorzenie może być niedoszacowana. W Polsce objawy depresji występują u 7-12% mężczyzn, ale ich skłonność do unikania diagnozy i szukania pomocy sprawia, że dane mogą być zaniżone.
Statystyki dotyczące samobójstw są alarmujące: 85% skutecznych prób samobójczych w Polsce podjęli mężczyźni. Podobne tendencje obserwuje się w skali globalnej, mężczyźni czterokrotnie częściej niż kobiety podejmują próby samobójcze zakończone śmiercią.
W krajach o wysokim poziomie egalitaryzmu społecznego dysproporcja między próbami samobójczymi kobiet i mężczyzn jest jeszcze większa. Co ciekawe, badania wskazują, że na rozwój objawów depresyjno-lękowych u mężczyzn w młodym wieku mają wpływ stresory z okresu prenatalnego, podczas gdy u kobiet większe znaczenie mają stresory z wczesnego dzieciństwa.
Czy w kryzysie wieku średniego łatwiej o zachorowanie na depresję?
– To jest trochę skomplikowane. Z jednej strony łatwiej, bo kryzysy osłabiają, ale trzeba bardzo uważać z diagnozą. Mężczyzna przychodzi i mówi, że ma depresję, a często wcale jej nie ma, nie została zdiagnozowana przez lekarza. On nazywa tak swój obniżony nastrój wywołany np. niskim poziomem testosteronu. Przyglądam się i widzę, że po prostu trochę przytył i jest niewyspany, zmęczony. Pierwsze moje pytanie brzmi: „Kiedy robiłeś badanie testosteronu?”. I słyszę odpowiedź: „Nigdy”. Wtedy zalecam, żeby zrobił to badanie, i bardzo często okazuje się, że to nie jest kłopot psychologiczny albo psychiatryczny, tylko fizjologiczny. Bardziej niż psychiatra pomoże tutaj lekarz o innej specjalizacji.
Problem polega na tym, że dzisiaj używamy określenia „depresja” w języku potocznym w zupełnie niekliniczny sposób. I jeśli będziemy tak robić, to możemy powiedzieć, że depresję ma co drugi człowiek. Pada deszcz – masz depresję, nie wyspałeś się – masz depresję. Tak naprawdę wcale jej nie masz. Depresja to poważna choroba i nie można jej w ten sposób umniejszać. Ale jeśli stan smutku, przygnębienia nie jest chwilowy, tylko utrzymuje się dłużej i pogłębia, trzeba iść do psychiatry, by postawił diagnozę. Do mnie na terapię często przychodzą mężczyźni, którzy zostali skierowani właśnie przez psychiatrę.
Jakie są źródła depresji u mężczyzn?
– Jest ich sporo. Jednym z nich są stresory zawodowe i ekonomiczne. Mężczyźni często utożsamiają swoją wartość z zaradnością finansową i pozycją zawodową. Słyszą dokoła, że miarą ich wartości jest to, ile zarabiają, czy potrafią utrzymać rodzinę, jakimi jeżdżą samochodami. Utrata pracy lub niepowodzenia finansowe mogą prowadzić do załamania psychicznego. Społeczno-kulturowe oczekiwania stawiają przed mężczyznami wyzwania, którym nie są oni w stanie sprostać. Wymagania takie jak siła, zaradność, zdolność do walki mogą powodować, że mężczyźni tłumią emocje, co z kolei utrudnia radzenie sobie z problemami. Źródłem stanów depresyjnych mogą być też wypalenie w związku, pustka i samotność, deprecjonowanie przez partnerkę. To często nasila się, kiedy dzieci wyprowadzają się z domu i zostawiają za sobą puste gniazdo. Mężczyzna nie wie, jak się w tym odnaleźć, bo jego życie skupiało się na dzieciach.
Źródłem depresji są też traumy z dzieciństwa. Wszystkie badania pokazują, że mężczyźni, którzy doświadczyli kiedyś przemocy ze strony rodziców, są bardziej podatni na rozwój depresji niż kobiety, których przeżycia są podobne. Kolejna ważna przyczyna to
Fragmenty książki Magdaleny Adaszewskiej i Jacka Masłowskiego Mężczyzna na zakręcie, Prószyński i S-ka, Warszawa 2025
Snusy, saszetki i używki w polityce
Związki używek z władzą są tak stare, jak stara jest historia ludzkich społeczności
Dr Jacek Dębiec – amerykański psychiatra, neurobiolog i filozof. Jego prace ukazały się w czołowych pismach naukowych: „Nature”, „Nature Neuroscience”, „Proceedings of the National Academy of Sciences of the USA”, „Trends in Cognitive Sciences”, „Biological Psychiatry” i innych. Jest naukowym i klinicznym konsultantem społecznej Rady ds. Bezpiecznego Odstawiania Leków Psychotropowych (Psychotropic Deprescribing Council).
Podczas tegorocznej kampanii prezydenckiej większość Polaków dowiedziała się o istnieniu snusa. Wyjaśni pan dokładnie, co to za produkt?
– Nazwa snus wywodzi się ze Szwecji i pochodzi od „zaciągać się” czy „wdychać”. Bo pierwotnie mieliśmy do czynienia właśnie z wdychaną formą nikotyny. Dopiero później zmieniła się ona w zażywanie doustne. Chodzi o wkładanie produktu nikotynowego pod górną wargę, by absorpcja tej substancji mogła zachodzić bezpośrednio poprzez śluzówkę jamy ustnej.
Tak naprawdę mamy do czynienia z dwoma pojęciami: snusem i saszetkami nikotynowymi.
– Snus to po prostu sproszkowany tytoń, który ma zapach i smak nikotyny. Natomiast w saszetkach nikotynowych znajduje się już sam ekstrakt nikotyny, bez tytoniu. One mogą mieć różne smaki, różne zapachy.
W trakcie najważniejszej przedwyborczej debaty Karol Nawrocki włożył do ust taką saszetkę. W pierwszej chwili pomyślałam, że to nieprawdopodobne, aby człowiek, który nie jest w stanie wytrzymać paru godzin bez nikotyny, mógł zostać reprezentantem Polski na arenie międzynarodowej. Dopiero później przyszło mi do głowy, że może to być jakiś rodzaj politycznej gry.
– Niewątpliwie zażycie snusa czy saszetki nikotynowej (bo nie wiemy dokładnie, co przyjął Karol Nawrocki) było elementem gry politycznej. W czasie kluczowej debaty prezydenckiej nie ma miejsca na przypadkowe gesty. To był bardzo dobrze wykalkulowany manewr – skierowany do określonej grupy wyborców. A media czy widzowie, którzy zareagowali na ten gest oburzeniem, tylko ten przekaz wzmocnili.
Pomogli Nawrockiemu wygrać wybory?
– Pomogli zdobyć głosy młodych, konserwatywnych mężczyzn, którzy w pierwszej turze poparli Sławomira Mentzena. Proszę zwrócić uwagę, że Rafał Trzaskowski po rozmowie u Mentzena udał się wprost do jego pubu, miejsca, gdzie chodzą na piwo głównie młodzi mężczyźni o prawicowych poglądach. A co w takich barach się ogląda? Najczęściej sport. W Stanach Zjednoczonych futbol czy bejsbol, w Europie – piłkę nożną.
Co ma piernik do wiatraka?
– To, że badania przeprowadzone w zeszłym roku przez badaczy z Uniwersytetu Loughborough w Wielkiej Brytanii pokazały, że co piąty zawodnik Premier League bierze te snusy. Bardzo prawdopodobne, że ci młodzi wyborcy Mentzena, jeżeli sami nie zażywają nikotyny, to przynajmniej oglądają swoich idoli, sportowców, którzy to robią. A także widzą reklamy produktów nikotynowych w trakcie transmisji sportowych.
Czyli snus to taki ich emblemat…
– Przekaz kandydata na prezydenta był następujący: „Jestem jednym z was – młodych, będących częścią tej kultury męskości, w której zażywa się produkty nikotynowe”. Oburzenie „świętej” części opinii publicznej na Karola Nawrockiego tylko wzmogło poczucie przynależności grupowej, której snus jest istotnym symbolem.
Snusy są niejako odpowiedzią na kryzys męskości?
– W Stanach Zjednoczonych stały się istotnym elementem odradzania się „kultury męskości”. Pojawił się nowy, współczesny „Marlboro Man”. To mężczyzna, który chodzi na siłownię, ma bardzo konserwatywne poglądy i oczywiście zażywa snusy.
W pakiecie z innymi substancjami: kofeiną, kreatyną i różnymi proteinami.
– Jak najbardziej, to jest pakiet. Kreatyna i proteiny są na wzrost masy mięśniowej, a snusy czy kofeina mają wyzwalać energię, ułatwiać podjęcie większego wysiłku.
Jak nikotyna działa na nasz mózg?
– Pobudza zarówno ośrodkowy układ nerwowy, jak również autonomiczny układ nerwowy. Przez co – przede wszystkim – zwiększa pracę serca i ciśnienie krwi oraz zdolność do wysiłku, koncentracji, jednocześnie podwyższając próg bólu. Za sprawą wzmożonego wydzielania dopaminy pojawia się też pewne uczucie przyjemności. O nikotynie mówi się nawet, że to taki mind enhancer – dopalacz naszych czynności poznawczych.
Czy snusy są zdrowsze niż papierosy?
– Z pewnością zażywanie nikotyny w formie snusów pozwala uniknąć dymu papierosowego i jego niszczącego działania na płuca. Ale badania wpływu na zdrowie współczesnych doustnych form nikotyny są względnie nowe. Wciąż potrzebujemy czasu, żeby się przekonać, jakie są rzeczywiste długofalowe efekty zdrowotne.
Choć nie jest to substancja neutralna dla naszego zdrowia.
– Wcześniejsze badania nad tradycyjnym zażywanym doustnie tytoniem pokazały, że zwiększa on ryzyko raka jamy ustnej. Jeśli chodzi o zdrowie psychiczne, to wiadomo, że nikotyna wzmaga wydzielanie naszych endogennych opioidów: endorfin, enkefalin, dynorfin. A ich wyzwalanie – oraz dopaminy, która jest związana z poczuciem przyjemności i zaspokojenia – ma silny potencjał uzależniający. Co ciekawe, szwedzkie badania pokazały, że snusy mogą być nawet bardziej uzależniające od papierosów. Może dlatego, że poprzez śluzówkę jamy ustnej nikotyna jest wchłaniana szybko i w znacznych ilościach.
Promowanie snusów przez Nawrockiego podbija sprzedaż wielkim zagranicznym korporacjom?
– Tak. Według Market Research Future w 2023 r. amerykański
Wszystko, o czym nie mówimy
Rodzinne sekrety bywają wyjątkowo uciążliwe
(…) Jednym z najczęstszych powodów, dla których rodziny tworzą sekrety, jest lęk przed oceną społeczną. Dawniej, gdy status rodziny był związany z jej reputacją, każdy jej członek miał obowiązek podtrzymywania wizerunku nieskazitelnego rodu. Choroby psychiczne, uzależnienia, rozwody, nieślubne dzieci – wszystko to mogło splamić honor, więc należało to ukryć, zaprzeczyć istnieniu, wyprzeć z pamięci.
Dziś coraz więcej z tych tematów jest normalizowanych, ale nie znaczy to, że sekrety rodzinne zniknęły. Wciąż istnieją tematy, których ludzie wolą nie poruszać, by nie nadszarpnąć wizerunku rodziny. Klienci często mówią o lęku przed przyznaniem się do problemów takich jak uzależnienia, kłopoty finansowe czy choroby.
Sekrety pojawiają się także w imię ochrony członków rodziny przed bólem. Nie mówimy dzieciom, że jesteśmy w separacji, bo chcemy je oszczędzić. Nie informujemy rodziców o naszych problemach, bo nie chcemy ich martwić. Nie wyjaśniamy adoptowanemu dziecku jego pochodzenia, bo boimy się, że nie uniesie tej wiedzy. W rzeczywistości takie milczenie zazwyczaj nie chroni przed bólem, lecz jedynie go odracza i sprawia, że gdy prawda wychodzi na jaw – a zwykle prędzej czy później wychodzi – rani jeszcze bardziej.
Niektóre sekrety służą utrzymaniu władzy i kontroli w rodzinie. Zatajona zdrada, ukrywane długi, nieujawnione konflikty to sposoby na to, by zachować dotychczasową strukturę rodzinną i uniknąć zmian. Bo każda prawda, która wytrąca rodzinę ze status quo, wymaga przeorganizowania relacji, wypracowania nowych zasad, a to oznacza wysiłek i konieczność zmierzenia się z niewygodnymi emocjami. Łatwiej więc czasem wybrać milczenie i pozory spokoju, niż podjąć trud transformacji.
Rodzinne sekrety można podzielić na trzy typy. Pierwsze to sekrety wewnątrzrodzinne, czyli takie, które są znane tylko części domowników. Na przykład matka ukrywa przed dziećmi swoje problemy zdrowotne albo jedno z rodzeństwa wie o romansie ojca, a drugie nie. Naturalnie sekrety wewnątrzrodzinne będą dużym obciążeniem, szczególnie gdy uniemożliwiają nawiązywanie współpracy horyzontalnej – między rodzeństwem, między małżeństwem – i prowadzą do zawiązywania koalicji. Czasem obciążając nieadekwatnie do wieku dzieci.
Drugą kategorię stanowią sekrety międzypokoleniowe – tajemnice, które przechowywane są przez lata i nigdy nie są przekazywane kolejnym pokoleniom. Często są to historie o nieślubnych dzieciach, skomplikowanych rodzinnych relacjach, trudnej przeszłości przodków. Tego rodzaju sekrety często wzmacniają rodzinne tabu, podtrzymując mit i tożsamość rodziny, które się wokół niego kształtują. Służą także zachowaniu poczucia bezpieczeństwa, jakie daje trzymanie się ustalonej narracji.
Trzeci rodzaj to sekrety ukrywane przed światem zewnętrznym – takie, które rodzina trzyma w czterech ścianach, by nie splamić swojego wizerunku. Nikt nie może się dowiedzieć, że ojciec pije, że matka ma problemy psychiczne, że brat był w więzieniu. Obciążają one członków rodziny, którzy nie mogą sięgać po wsparcie z zewnątrz spętani wewnątrzrodzinną niezdrową koalicją.
Każdy sekret wpływa na dynamikę rodziny. Tworzą się podziały między tymi, którzy wiedzą, a tymi, którzy nie mają pojęcia. Pojawiają się gry rodzinne, w których wszyscy nauczyli się nie zadawać pytań, nie drążyć, nie prowokować.
„Nie bądź taki ciekawy, uszy cię palą”, „Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy” – takie zdania to jasny sygnał, że w rodzinie funkcjonuje sekret i że obowiązuje niepisana umowa, by go nie naruszać. Milczenie przenosi się z pokolenia na pokolenie, a napięcie, które wokół niego narasta, choć niewidzialne, wpływa na emocje i relacje w rodzinie.
Sekrety wymagają strażników – osób odpowiedzialnych za ich pilnowanie, by prawda nie wyszła na jaw. To mogą być ciotki, babcie, rodzice, ale czasem rolę strażnika otrzymuje dziecko, wtajemniczone w sprawy dorosłych i obarczone
Joanna Flis, Gry rodzinne, Znak, Kraków 2025
Czy relacja matki i córki musi być trudna?
Matkom, które rodziły w latach 70. i 80. XX w., trudno zrozumieć, że ich córki wybierają samodzielne życie
Magdalena Śniegulska – psycholożka, psychoterapeutka, autorka tekstów popularyzujących wiedzę psychologiczną z obszaru wychowania dzieci i problemów rozwojowych. Prowadzi terapię indywidualną i grupy terapeutyczne dla dzieci i młodzieży. Współpracuje z organizacjami zajmującymi się wspieraniem rozwoju i edukacji dzieci i młodzieży.
Można uchwycić moment, w którym relacja matka-córka zaczyna być trudna? Od czego zależy, czy taka właśnie jest?
– Jakość relacji zależy od osób w nią zaangażowanych, a więc i od córki, i od matki. Jednak specyfika relacji rodzicielskich polega na tym, że odpowiedzialność ponosi rodzic – w tym przypadku matka. Zanim zaczniemy szukać początków trudności, warto powiedzieć, co wiemy o relacjach między rodzicami a dziećmi. Wiemy, że bardzo ważne są rozmowy, ale nieoceniające, dające przestrzeń na wyrażanie swoich poglądów. Kiedy pojawiają się jakieś problemy, wiadomo, że można je bezpiecznie omówić. Córki zachęcane do samodzielnego poszukiwania rozwiązań nabierają pewności siebie. I ufają, że matka w nie wierzy, że dadzą radę, potrafią. Dlatego tak ważne jest poczucie kompetencji rodzica. Są kobiety, które świetnie czują się jako matki małych dzieci, mają z nimi dobrą relację, potrafią stworzyć bliskość. I to dla córki niesamowity kapitał, bo nawet jeśli w wieku nastoletnim ta relacja się zepsuje albo skomplikuje, to jest duża szansa, że po okresie adolescencji kontakt między nimi się poprawi
Jest do czego wracać.
– Ale zdarza się też, że początek jest trudny i dopiero kiedy córka ma kilkanaście lat, udaje się nawiązać relację. Nagle okazuje się, że matka jest córce bardzo potrzebna i ma z nią dobry kontakt. Pamiętam kobietę, która pojawiała się w moim gabinecie na różnych etapach macierzyństwa. Na początku mówiła, że bardzo nie lubi bycia matką, że ta rola jest dla niej obciążająca i budzi w niej duży niepokój, krótko mówiąc: nie czerpie z niej żadnej satysfakcji. Jednocześnie była odpowiedzialna i chciała być w tej roli jak najlepsza, ale podkreślała, że i tak się nie sprawdza. Takie miała poczucie.
Bardzo smutne.
– Towarzyszyłam jej przez te wszystkie lata i w pewnym momencie ona powiedziała: „Chyba wreszcie odnalazłam się w tej roli, teraz jest właściwie w moim życiu najważniejsza. I sprawia mi przyjemność!”. Okazało się, że z córką nastolatką łatwiej jej złapać kontakt, wreszcie różne rzeczy zrozumiała i zobaczyła, że wcześniej miała na nią konkretny plan. Mówiła: „Chciałam, żeby była taka jak ja – silna, niezależna i samodzielna. Ale okazało się, że ona potrzebuje czegoś innego. Dużej rodziny, rozbudowanych relacji i bycia w nich w zupełnie innym stylu niż ja”.
Fajnie, że to zobaczyła.
– No właśnie! Pomyślałam, że z jednej strony to bardzo trudne doświadczenie: skonfrontować się z tym, że nasze wartości są inne niż te, które ma dorastająca córka. A z drugiej wspaniale, że można w takiej sytuacji odczuwać satysfakcję. Przyznaję jednak, że to rzadsze przypadki, zwykle jest na odwrót, czyli statystycznie częściej trudny moment nadchodzi, kiedy córka dojrzewa. Wiele córek mówi wtedy „sprawdzam” i punktuje matki, robi wszystko, żeby wyciągnąć ich negatywne cechy. Jakiś czas temu jedna z matek opowiadała mi, jak udzielała swojej córce rad dotyczących relacji romantycznych. A sama była po dwóch rozwodach. Jej córka powiedziała: „Z całym szacunkiem, ale nie jesteś mistrzynią relacji!”.
Trafiony zatopiony.
– Matka na to: „Faktycznie, to prawda”. Ale zarazem miała poczucie, że mimo wszystko dłużej żyje, więcej na ten temat wie i że patrzenie z zewnątrz na relację córki daje jej inną perspektywę. Jednak córka stwierdziła, że woli porozmawiać z babcią, ponieważ to ona była w długotrwałym związku. Myślę, że to trudny moment również dlatego, że oddzielenie matki od dziecka, galopująca samodzielność są same w sobie bardzo ciężkie, a co dopiero brutalność w ocenianiu wyborów rodzica? Nielubienie matki w tym czasie jest często bardzo silne, pojawiają się emocje i słowa dla obu stron przykre. Przy czym oczywiście nie jest tak, że nastolatki czerpią przyjemność z ranienia rodzica, raczej mają poczucie, że muszą to robić, że tak trzeba.
Poza tym w symbolicznym sensie trzeba chyba uśmiercić rodzica, żeby wybić się na niepodległość.
– I doświadczyć takiej pewności, że bez rodzica sobie poradzę. Jestem odrębna. A świat mi nie zagraża, nie jest niebezpieczny. Często sposobem poradzenia sobie z budowaniem siebie na nowo i przeformułowaniem relacji jest znielubienie matki. Nastolatki robią to, żeby odciąć pępowinę, a potem budować się w nowym kontekście. To, co mnie ostatnio zaskakuje, to obserwacja, że dla młodych dziewczyn bardzo duże znaczenie mają relacje pozarodzinne.
Czym jest dla nich rodzina?
– Bardzo podobała mi się wypowiedź 17-latki, która stwierdziła, że dla niej to jest stado. Czyli osoby, które wybrała i w relacjach z którymi naprawdę może być sobą. Nie ma znaczenia, czy są tam więzy krwi. Powiedziała: „Przecież od tego zaczyna się rodzina, że spotykają się osoby,
Fragment książki Marty Szarejko Masz to po mnie. Jakie przekonania dostałyśmy od naszych matek i babek? Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025.
Siła strachu
Po zamachach 11 września 2001 r., kryzysie z 2008 r. i pandemii COVID-19 jesteśmy bardziej lękliwi niż kiedykolwiek wcześniej
Mieszkańcy Marshall Heights, dzielnicy położonej w południowo-wschodniej części Waszyngtonu, żyją ze świadomością wszechobecnej groźby przemocy z użyciem broni. Jak oznajmiono w dotyczącym tej dzielnicy reportażu, który ukazał się w gazecie „The Washington Post” w 2021 r., „Strach jest częścią życia”.
W Hongkongu w czerwcu 2020 r. przyjęto ustawę o bezpieczeństwie narodowym w celu stłumienia antyrządowych protestów. Wymijająco zdefiniowane czynności, od „sabotażu” aż po „zmowę z zagranicznymi siłami”, sklasyfikowane są jako przestępstwa, za które można spędzić w więzieniu całe życie. „Zdolność wywołania u kogoś strachu to najtańszy i najefektywniejszy sposób, aby go kontrolować”, powiedział BBC Jimmy Lai, wydawca prasowy i prodemokratyczny aktywista, zanim wtrącono go do więzienia, a Ai Weiwei, chiński artysta i aktywista żyjący obecnie jako dobrowolny emigrant w Portugalii, stwierdził: „Życie w strachu jest gorsze niż utrata wolności”.
W tym czasie rosyjskie czołgi T-64 i myśliwce SU-27 wkraczały na terytorium Ukrainy. „Jestem w Kijowie i sytuacja jest przerażająca”, przekazała światu ukraińska dziennikarka po tym, jak obudziła się przy hałasie bomb i syren. Napisała również: „Czuję, jak strach wkrada się w moje trzewia, tak jakby może sam pan Putin złapał moje serce i je ścisnął”. „Nie boimy się niczego i nikogo”, oznajmił ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski podczas konferencji prasowej nadawanej z jego bunkra w obleganej stolicy, podczas gdy w Ukrainie zaczynała się wojna.
Natomiast od marca 2020 r. kiedy Światowa Organizacja Zdrowia oświadczyła, że gwałtownie rozprzestrzeniający się koronawirus wywołał pandemię, ogromna część świata została ogarnięta koronafobią, czyli „nowo powstałą fobią charakterystyczną dla wirusa COVID-19”.
Strach wywołują jednak nie tylko przestępstwa z bronią w ręku, autokratyczne rządy i choroby wirusowe, ale również terroryzm, cyberataki, rządowe spiski, imigranci, bankructwo, zmiany klimatu i wiele innych. Przeprowadzony w 2022 r. w Stanach Zjednoczonych sondaż wykazał, że wśród dziesięciu rzeczy, które w Amerykanach wzbudzają największy lęk, znajdują się: korupcja polityków, śmierć lub choroba bliskich osób, nuklearny atak ze strony Rosji, udział USA w wojnie światowej, finansowy i ekonomiczny krach, zanieczyszczenia i wojna biologiczna.
Jak napisał filozof Brian Massumi, „znaturalizowany strach, wszechogarniający strach czy nieodłączna klimatyczna trwoga” stały się powszechnym, „konsternująco emotywnym muzakiem”, który być może zostanie zapamiętany jako „znak rozpoznawczy” naszych czasów. Uważa się, że nowoczesne technologie, a przede wszystkim rozwój internetu wraz z wiadomościami nadawanymi 24 godziny na dobę, umożliwiły odległym zagrożeniom przekraczać granice z niespotykaną wcześniej prędkością. Po zamachach 11 września 2001 r., finansowym kryzysie z 2008 r. i pandemii COVID-19 jesteśmy bardziej lękliwi niż kiedykolwiek wcześniej.
Być może powinniśmy przypisać część tych obaw „ignorowaniu prawdopodobieństwa” zachodzącemu wtedy, gdy potencjalne ryzyko wywołuje w nas tak intensywną reakcję emocjonalną, że ignorujemy prawdopodobieństwo wystąpienia danych zdarzeń. Zgodnie z hipotezą „niechęci do straty”, opracowaną w ekonomii behawioralnej w celu wyjaśnienia procesu podejmowania decyzji oraz ryzyka, przejawiamy większą tendencję do zamartwiania się o uniknięcie strat niż o osiąganie zysków i nasze obawy o to, że coś potoczy się źle, są większe niż nasze nadzieje, że sprawy mogą się poukładać.
Niektóre lęki wynikają, co prawda, z realnych zagrożeń, lecz inne wydają się wyolbrzymione, a nawet wyimaginowane. Można by zatem zaobserwować dysonans między mnożącymi się obawami a dowodami, że początek XXI w. jest prawdopodobnie najbezpieczniejszym okresem w historii, biorąc pod uwagę średnią długość życia i znaczące ograniczenie skrajnego ubóstwa oraz wojen, nawet jeżeli w wielu miejscach na świecie nadal istnieją rażące nierówności i szerzy się przemoc. Jednak w 2022 r. Bank Światowy oświadczył, że globalny proces zwalczania ubóstwa zatrzymał się, a w skrajnej biedzie żyje ponad 700 mln ludzi – większość z nich w Afryce Subsaharyjskiej. (…)
Strach jest środkiem pozyskiwania władzy
Fragmenty książki Roberta Peckhama Strach. Inna historia świata, przeł. Aleksandra Ożarowska, Znak Horyzont, Kraków 2024









