Uśmiech, bukiet, bomboniera w kształcie serca, a może krajalnica? Jak wyrazić wdzięczność za nauczycielski trud? Temat dziękowania nauczycielowi upominkiem wraca przed każdym końcem roku. Obyczaj jest już zinstytucjonalizowaną tradycją. – W początku lat 50. – wspomina starszy pan – na koniec roku kupowaliśmy wychowawczyni indyka, gęś lub koguta. Dzieci prowadziły gdaczące ptaszę za lejce zrobione ze wstążek, śpiewając „Gąski do domu”. Mimo powojennej biedy czasy były piękne. Rodzice dawali, co kto miał, myśląc: „A niech coś sobie zje ta nasza pani”. – Mama dała mi pieniądze na średni bukiet – opowiada inna „starsza uczennica”. – Wzdłuż drogi do szkoły było pełno straganów z „pańską skórką”. Gdy dotarłam, starczyło tylko na ruskie mydełko o intensywnym zapachu. Do dziś się czerwienię, gdy myślę, jak wręczałam je nauczycielce. – Dostawałam jajeczka, kawałek schabu, to, co Bozia pozwoliła uchować w gospodarstwie – wylicza emerytowana wychowawczyni. – Sama mówiłam: „Są truskawki, nie wydawajcie na kwiatki. Łubianka wystarczy”. Czasy się zmieniały. Wyrabiały się gusty, a wraz z nimi prezenty. Przyszły enerdowskie kompleciki bielizny z milanezu, które rodzice załatwiali prawie spod ziemi (ciekawe, jak trafiali w rozmiar?), skórzane ścienne zegary, a nawet tureckie dywany. – Na początku lat 80. moja mama przynosiła tyle kwiatów, że trzymaliśmy je w wannie, bo nie starczało dzbanków. Co roku na regałach przybywało kryształów. Od bogatszych i średnio grzecznych dzieci dostawała różne rzeczy z komisów – tak zapamiętała swój dom córka nauczycielki. Co etap to obyczaj Na jeden klasowy bukiet składają się wszyscy uczniowie. Wręcza go wydelegowany dyżurny. Im młodsze dzieciaki, tym więcej płaczu, kto ma iść do pani z podziękowaniem. Poczciwy goździk, szlachetna róża czy skromniutka frezja to przeżytek. Zastąpiły je egzotyczne wiązanki i kalie w doniczkach, które w czerwcu znikają z hipermarketów i są jedynie skromnym uzupełnieniem reszty. Upominki „dojrzewają” wraz z dziećmi. W młodszych klasach przeważa rękodzieło: wyszywane serwetki, łapki na gorące garnki, broszki z modeliny. Tam jeszcze nie ma dylematu ceny i tego, czy już pani ma w domu podobną ściereczkę. Z wiekiem drobiazgi drożeją. Sprzyja temu liczba edukacyjnych etapów. Jeszcze niedawno pierwszy szczyt prezentów miał miejsce na zakończenie ósmych klas. Gdy reforma szkolnictwa wprowadziła gimnazja, poważne upominkowe dylematy przeżywają już rodzice szóstoklasistów. „Dziękuję” poważniejszych gabarytów otrzymują wychowawcy maturzystów: sześciotomowa encyklopedia w skórzanej oprawie (przeceniona z 1600 zł na 700 zł), srebrny zegarek (600 zł), puchar z dedykacją (1000 zł), srebrna łyżka wazowa z wygrawerowanym podziękowaniem, aparat fotograficzny. Na studiach poprzeczka się podnosi. Tu prezent ma zapewnić przychylność profesora dla grupy. Koledzy ze starszych roczników doradzą, co jest najskuteczniejsze. – Normalka, im wyższy szczebel, tym fanty bardziej wartościowe. Zwykle niesie się jakąś butelkę, najlepiej Johnny’ego Walkera – wzrusza ramionami student AWF. – To nie jest żadne dziękczynienie, tylko zwykłe załatwianie spraw. Od pióra do… huśtawki Pani Krystyna w małej szkółce w jednej z nadbużańskich wiosek przepracowała 33 lata. Raz dostała wielkiego pluszowego misia. Czasem bombonierę w kształcie serca. W wiejskich placówkach takie okazywanie wdzięczności jest powszechne. – Nigdy nikt nie dał koperty – mówi nauczycielka klas I-III w Białobrzegach. – W klasach młodszych symboliczny kwiatek naprawdę odbieramy jako spontaniczną wdzięczność. Na prowincji wciąż jeszcze dominują prezenty praktyczne: kuchenka mikrofalowa, krajalnica, tostery, patelnia dobrej klasy, żelazko, sokowirówka. – Jak pani włączy, będzie nas sobie przypominać – wzdycha uczennica z Konstancina-Jeziornej. W Warszawie kończy się moda na kupowanie prezentów „elektrycznych”. Bo czego jeszcze po tylu latach może komuś brakować? Najpierw rodzice robią „burzę mózgów”, zbierają pieniądze i pomysły. Potem podpytują nauczyciela. – W zeszłym roku kupiliśmy wychowawcy grilla i huśtawkę na działkę – mówi uczennica liceum na warszawskim Grochowie. – Po co kupować zbędne rzeczy? W jednym z techników nauczyciel dostawał pompkę do samochodu, na drugi rok odkurzacz. A gdy wszystko skompletował, powiedział: „Dajcie po prostu pieniądze, a ja przyniosę rachunek”. Do dobrego tonu należy bardzo elegancki









