Zadłużone gospodarstwo komornik sprzedał za 151 tys. zł, choć był kupiec dający za nie ponad 3 mln zł Moja strata, wziąłem kredyty, zadłużyłem się, przeinwestowałem, rozhuśtałem się i nie wyszło. Ale żeby całe gospodarstwo za bezcen sprzedać, tak aby moich długów nawet nie pokryć? Żeby starego, zniszczonego człowieka w ten sposób oszwabić, a potem jeszcze wytoczyć mu sprawę z kodeksu karnego o pomówienie i przestępcę z niego zrobić? Zabrać mu wszystko, nawet dobre imię, i to w majestacie prawa – z tym to nigdy się nie pogodzę – denerwuje się Stanisław Szamborowski, rolnik ze wsi Tymnikowo pod Mrągowem. Spotykamy się w jednej z olsztyńskich kancelarii, której klientem jest pan Stanisław. Mężczyzna jest tak przybity, że trudno mu zebrać słowa. Na starość został właściwie bez środków do życia. Połowa niewielkiej rolniczej emerytury jego i żony idzie na spłatę długów, ale to za mało. Teraz może również stracić dom, ostatnią rzecz, jaka mu została z gospodarstwa. 70-letni Szamborowski całe swoje życie związał z rolnictwem. Przez 54 lata pracował na różnych stanowiskach. Był agronomem, magazynierem, brygadzistą, a następnie dyrektorem PGR. W 1982 r. kupił z żoną pierwszą działkę ziemi i zrezygnował z bezpiecznej, państwowej posady. – Chciałem spróbować sił na swoim, sprawdzić się. Całą duszą byłem za transformacją, przemianami, prywatyzacją. Powoli dorabialiśmy się, aż w końcu udało nam się stworzyć nowoczesne, 20-hektarowe gospodarstwo nastawione na tucz trzody chlewnej, w najlepszym okresie hodowaliśmy 400 sztuk – opowiada. W zaświadczeniu Urzędu Gminy Mrągowo z 1993 r. czytam, że Szamborowski rolnikiem był dobrym, dużo inwestował; w ciągu dziesięciu lat wybudował dom mieszkalny, chlewnię, magazyn, zmodernizował stodołę, przystosowując ją do produkcji trzody metodami ekologicznymi, doprowadził wodę do gospodarstwa, chciał otworzyć również sklep mięsny w Mrągowie. W planach miał także ubojnię z masarnią i zakład przetwórstwa owoców i warzyw metodami ekologicznymi. W 1986 r. jako pierwszy rolnik w województwie olsztyńskim otrzymał atest Ekolandu. Pierwsze problemy zaczęły się w połowie lat 90. – Najpierw upadły dwa banki, które mnie kredytowały. Z obiecanych 45 tys. zł na ubojnię dostałem tylko pierwszą transzę, czyli 25 tys. Budynek już stał, ale zabrakło środków na wyposażenie. Do tego jedna z kancelarii prawniczych wytoczyła mi sprawę egzekucyjną… o 1500 zł. Od tego się właściwie zaczęło. Aby się ratować, otworzyłem działalność gospodarczą – handel materiałami budowlanymi. Gdy długi nadal rosły, a wierzyciele nie chcieli już czekać, zdecydowałem się gospodarstwo sprzedać. Aby podnieść jego wartość, rozpocząłem procedurę przekształcania gruntów z ornych na rekreacyjne, bo moja ziemia leży blisko jeziora. Dzięki temu wartość gospodarstwa wzrosła do ponad 3 mln zł. Na taką kwotę wycenił nieruchomość rzeczoznawca z Mrągowa, Marian Sierpiński, powołany przez Przemysława Wawrzyniaka, biznesmena z Wielkopolski, który zamierzał kupić moją ziemię. – Wyceniłem gospodarstwo na taką kwotę przy założeniu, że zostanie zrealizowana uchwała rady gminy o przystąpieniu do opracowania planu zagospodarowania przestrzennego – wyjaśnia Sierpiński. – To jest powszechnie stosowana praktyka w takich sytuacjach, aby przyciągnąć inwestora. Bo przecież nikt rozsądny nie kupi nieruchomości w ciemno, bez obiecującej perspektywy. Licytacja z wypadkiem w tle Pierwsza transza pieniędzy od Przemysława Wawrzyniaka miała wpłynąć 28 lutego 2005 r. Wystarczyłaby na pokrycie wszystkich długów Szamborowskiego z okładem. Niestety na ten dzień właśnie komornik wyznaczył licytację. – Na nic nie zdały się moje tłumaczenia i błagania, komornik ani sędzia nie chcieli zmienić terminu nawet po pokazaniu umowy przedwstępnej – wspomina Szamborowski. – Licytacja się więc odbyła. Wawrzyniak jechał na nią, ale utknął w drodze z powodu wypadku w Borkach pod Mrągowem. Miałem z nim kontakt telefoniczny, prosiłem o zwłokę, lecz nikt nie chciał mnie słuchać. Nieruchomość nabył za cenę wywoławczą syn wicewójta gminy Mrągowo, zresztą mój dobry sąsiad. – Spóźniłem się 20 minut, najwyżej pół godziny – wspomina Przemysław Wawrzyniak. – Rozumiem, że są pewne procedury, ale przy odrobinie dobrych chęci sprawę można było załatwić. Byłem gotów zapłacić te 3 mln. Planowaliśmy z panem Szamborowskim wspólne gospodarowanie na tej ziemi, on miał nią zarządzać, całkowicie mu ufałem, choć poznaliśmy się niedawno.
Tagi:
Helena Leman