Tu chcę się zestarzeć

Tu chcę się zestarzeć

Czego Polacy szukają w Czechach

W Czechach pracuje ponad 44 tys. Polaków. Według najnowszego raportu ONZ kraj ten zajmuje wysokie, 20. miejsce w rankingu najszczęśliwszych na świecie (Polska – 40.). Zarobki nie są tu jednak dużo wyższe niż u nas, mieszkania nie są już tańsze. Co więc przyciąga rodaków?

Marta Czapla od dwóch lat mieszka z synkiem w Ostrawie. Początkowo zajmowała się rekrutacją pracowników z Polski dla czeskich firm, teraz ma własny biznes – wspiera polskich przedsiębiorców, którzy chcą tu ulokować swoje firmy. Prowadzi facebookową grupę „Biznes w Czechach”.

Jakie są zalety prowadzenia firmy za południową granicą? Marta wymienia niższy podatek od osób fizycznych (w Polsce – 18 i 32%, w Czechach – 15%, ale w praktyce samozatrudnieni drobni przedsiębiorcy o niskich dochodach często w ogóle nie płacą podatków) i niższe składki ubezpieczeniowe. Czesi chwalą się też uproszczoną ewidencją księgową, rozmaitymi korzystnymi odliczeniami VAT, tańszym leasingiem czy wygodną elektroniczną komunikacją firm z urzędami.

Czechy jak kobieta – coś muszą w sobie mieć

Ale Polacy przenoszą się do Czech nie tylko na papierze. Powodów jest wiele. Przede wszystkim świetnie działa tu rynek pracy, co daje większą możliwość negocjacji warunków, szczególnie w przypadku wykwalifikowanych pracowników. Stopa bezrobocia to 3,5%, nieco niższa niż w Polsce. Jak twierdzi Marta Czapla, do Czech przyjeżdżają również polscy imigranci mieszkający dotychczas w Wielkiej Brytanii i innych krajach Europy Zachodniej.

Czy przyciągają ich zarobki? Mediana wynagrodzeń w 2017 r. w Czechach wynosiła 24 896 koron czeskich (ok. 4141 zł). W Polsce było to ok. 3500 zł. Jednak polscy pracownicy w Czechach nie wymieniają pieniędzy jako głównego powodu zamieszkania w tym kraju.

Maciej Mucha, specjalista ds. planowania produkcji w branży motoryzacyjnej, mieszka w Písku, ok. 100 km od Pragi. 12 lat temu jego firma dała mu wybór – Czechy lub Niemcy. Wybrali z żoną Czechy, ponieważ „żona nie chciała jechać do Niemiec”. On sam też wolał Czechy, bo tu powstawała zupełnie nowa fabryka: – Płace są ciut lepsze niż w Polsce, ale ta różnica się zaciera. Za to nieco wyższe są ceny żywności czy chemii. Ubrania natomiast kosztują bardzo podobnie, mamy te same sklepy, co w Polsce.

Pieniędzy jako głównego powodu przeprowadzki do Czech nie wskazuje także Paweł, pracujący przy produkcji telewizorów w fabryce w Pilznie. – Zarobki zarobkami, ważne, że starcza nam na wszystko i dajemy radę jeszcze odłożyć – stwierdza. – Przyznaję jednak, że w Polsce, w Lublinie, zarabiałem dwa razy mniej, a tu, gdzie mieszkam z narzeczoną, jest naprawdę super. Warunki mieszkaniowe – prawie luksus.

Dlaczego przeprowadził się do Czech? – Czechy po prostu coś takiego mają w sobie. To jak z kobietą – musi mieć w sobie coś wyjątkowego, by się w niej zakochać. Ja mam podobnie z tym krajem – wyjaśnia. Pawłowi podoba się mentalność ludzi i piękno czeskich miast. – Tu chcemy z moją przyszłą żoną się zestarzeć. Ważne, że znalazłem swoje miejsce na ziemi i nie zamieniłbym go na żaden inny kraj.

Paweł pokazuje mi zdjęcia swojego mieszkania pracowniczego. To estetycznie urządzone wnętrze po remoncie, idealne dla pary. Jako powód pozostania w Czechach wymienia również dobre warunki pracy: – Są normalne, takie jak powinny być. Praca nie jest ciężka, zmiany po osiem godzin.

On i jego narzeczona wcześniej pracowali w Niemczech i Wielkiej Brytanii. U zachodnich sąsiadów przeszkadzało mu traktowanie pracowników z góry. Z kolei w Anglii – beznadziejna pogoda. W Czechach nie ma żadnego z tych problemów.

Justyna Ziemak, w Pradze od trzech lat, menedżer globalnego zespołu HR, podkreśla: – Tu o pracownika się walczy. W Polsce, gdzie pracowałam przez osiem lat, za bardzo tego nie doświadczyłam. Ponadto dużo osób jest zmęczonych chwiejną sytuacją polityczną w naszym kraju, a w Czechach mają to z głowy, choć pozostają blisko domów rodzinnych. Trudno generalizować, dlaczego się przenoszą, bo ilu ludzi, tyle motywacji. Wielu przyjechało do Czech z rekomendacji znajomych, którzy czują się tu jak w domu. Bo rzeczywiście – jakoś tu swojsko.

Mieszkaniowy bum

Marta Czapla mówi o finansowych realiach życia w Ostrawie: – Można zarobić tu od 16 tys. koron (ok. 2660 zł). Tyle mniej więcej dostają osoby sprzątające czy inni pracownicy o najniższych kwalifikacjach. Na produkcji w fabrykach – ok. 20 tys. (ok. 3200 zł) i więcej. Wynajem mieszkania – 8,5 tys. koron za dwupokojowe mieszkanie. Zarabiając więc już te 20 tys. koron, można spokojnie żyć.

Zaznacza jednak, że Czesi, podobnie jak Polacy, wolą kupować mieszkania. Dwupokojowe lokum o powierzchni 48 m kw. w Ostrawie, mieście wielkości Katowic, kosztuje ok. 900 tys. koron (150 tys. zł). Większe, po remoncie, ok. 65 m kw. – 1,8 mln koron (300 tys. zł).

Polacy dłużej mieszkający w Czechach pamiętają jednak znacznie lepsze czasy. – Teraz w rejonie Ostrawy jest bum mieszkaniowy – tłumaczy Marta. – W ciągu ostatnich dwóch-trzech lat ceny poszły w górę o jakieś 50%. Znajomi, którzy mieli tu cztery mieszkania, sprzedali wszystkie, niektóre ze 100-procentowym zyskiem.

Zdecydowanie drożej jest w Pradze. Trzypokojowe mieszkanie o powierzchni 60-70 m kw. kosztuje już ok. 5-6 mln koron, czyli ponad 800 tys. zł.

Także koszty kredytów w Polsce i Czechach raczej się wyrównały, choć stopa oprocentowania (RRSO) jest w Czechach trochę niższa i wynosi ok. 2,5-3% (w Polsce ok. 3,5-3,7%). Nie jest to więc różnica na tyle duża, by skłaniać do natychmiastowego pakowania walizek. Może o przeprowadzce decyduje coś innego?

Niebo a ziemia, czyli służba zdrowia

Marta Czapla sądzi, że Polaków często przyciąga dobra służba zdrowia. – Mój synek chorował na epilepsję. Miał jej najcięższą odmianę – padaczkę lekooporną. A tu większa jest m.in. dostępność medycznej marihuany, choć w przypadku mojego synka pomogło inne leczenie. Niebo a ziemia w porównaniu z Polską.

Mówi poza tym, że często widuje polskojęzyczne reklamy ośrodków leczących zaćmę. I oczywiście gabinetów ginekologicznych. Dodaje, że chodzi tu nie tylko o tzw. kliniki aborcyjne, którymi straszą prawicowe media, ale również o zwykłe kliniki, gdzie wiele par, nie tylko z Polski i Czech, ale też np. z Austrii, leczy bezpłodność.

Za najważniejsze jednak Marta uznaje to, że w Czechach za wizyty w niepublicznych placówkach płacą ubezpieczalnie. Działa ich tu siedem i wszystkie są prywatne, a jakość i dostępność leczenia refundowanego równa jest tej, jaką u nas znajdziemy poza NFZ. – Kiedyś straciłam przytomność, poszłam więc do lekarza rodzinnego – opowiada. – Dostałam od razu skierowanie do neurologa i kardiologa. Po dwóch tygodniach miałam rezonans magnetyczny, EEG i EKG. Na wizytę u neurologa czekałam trzy tygodnie. Zresztą gdy idzie się do lekarza na podstawową wizytę, od razu można zrobić wszystkie podstawowe badania bez dodatkowych skierowań. Zniżki na leki też są o wiele, wiele większe.

Prywatne ubezpieczalnie zachęcają do aktywnego stylu życia, w ramach wspierania profilaktyki zdrowotnej. – Syn ma basen w przedszkolu. Płaciłam 1000 koron za 20 lekcji, zwrócili mi z tego połowę – mówi Marta. Wylicza także możliwość opłacania niedrogiego indywidualnego ubezpieczenia zdrowotnego, nawet jeśli się nie pracuje. Standardowy pakiet to 1400 koron, czyli niecałe 200 zł.

Dobre doświadczenia z opieką medyczną ma również Monika Pintér. Dwa lata temu wyszła za Czecha i z Krakowa przeniosła się do Ostrawy. Teraz jest na urlopie rodzicielskim (jeszcze u polskiego pracodawcy). – Korzystałam tu z usług ginekologa, dermatologa, dentysty – zazwyczaj terminy były maksymalnie do tygodnia. Wszystko oczywiście w ramach ubezpieczenia. Mam dwóch synków, obaj urodzeni w Czechach. Pierwszy w wieku trzech tygodni musiał spędzić kilka dni na oddziale dziecięcym. Dostaliśmy pokój wyposażony w wygodne łóżko, fotel do karmienia, podgrzewacz do mleka, zlew, wodę do sterylizacji. Tuż obok była kuchnia, gdzie były do dyspozycji elektryczne laktatory, lodówka, czajnik. Śmialiśmy się z mężem, że warunki lepsze niż w domu, bo dopiero urządzaliśmy kuchnię.

Marta Czapla wyjaśnia różnicę w zwolnieniach lekarskich. – Dostajemy dokument, który rozpoczyna nasze zwolnienie. Aby je zakończyć, musimy iść na kontrolę. Pielęgniarka wypisująca zwolnienie pyta, kiedy chcemy mieć vyhazki, czyli godziny, kiedy możemy wychodzić z domu. Jest to ustalane na wypadek kontroli.

Czeską służbę zdrowia chwali też Gosia Horáková. Mieszka w Czechach od 10 lat (wcześniej w Pradze, teraz na wsi, blisko polskiej granicy), pracuje jako trener/ka rozwoju osobistego i coach. Przyjechała tu po studiach, na staż, w ramach programu Erasmus. Pracowała przy projektach i kampaniach w praskiej organizacji pozarządowej zajmującej się promocją wielokulturowości. Została.

Gosia ma dobre szpitalne doświadczenia: – Leżałam z synkiem na chirurgii. Dostałam dwuosobowy pokój, były tam dwa łóżka dla dzieci i dwa dla mamy czy taty. W Czechach do szóstego roku życia dziecka rodzic może być z nim w szpitalu w ramach ubezpieczenia. Standardem jest pełne wyżywienie zarówno dla rodzica, jak i dziecka. Matki lub ojcowie starszych dzieci mogą wynająć odpłatnie osobny pokój w szpitalu.

Jakie świadczenia systemowe otrzymują rodzice? Gosia Horáková: – Przez pierwsze pół roku dostaje się tu zasiłek macierzyński, który wynosi 70% pensji (w uproszczeniu, bo w pewnym stopniu zależy to też od wysokości zarobków). Potem jest wychowawczy, taki sam dla wszystkich kobiet – 220 tys. koron, a od przyszłego roku ma być 300 tys. Tę sumę można sobie rozłożyć dowolnie, na maksymalnie cztery lata. Jest wtedy dzielona na odpowiednią liczbę miesięcy i każda ubezpieczona mama co miesiąc dostaje pieniądze, niezależnie od tego, ile wcześniej zarabiała.

Przeliczam. Nawet 220 tys. koron to znacznie więcej niż polskie „kosiniakowe” – równowartość 1,5 tys. zł miesięcznie, jeśli rozłożymy sumę na dwa lata. Po zmianie będzie jeszcze lepiej – 2 tys. zł miesięcznie przy dwuletnim wychowawczym.

Co więcej, jak wyjaśnia Gosia, na wychowawczym mamom wolno pracować, np. w ramach umowy-zlecenia lub własnej działalności.

Fizyka zamiast religii

W Czechach jest jeszcze coś, co oprócz służby zdrowia może się podobać Polakom. Zamiast wszechobecnej religii – tolerancja i szacunek dla spraw sąsiadów. – To ateistyczny kraj, co najmniej 80% mieszkańców nie przyznaje się do żadnego wyznania – wyjaśnia Marta. – W kościołach organizuje się koncerty czy wystawy. W niedziele i święta są oczywiście msze, ale odkąd tu mieszkam, tylko raz widziałam siostrę zakonną. Moja koleżanka Czeszka mówi, że na palcach jednej ręki może policzyć, ile razy przez całe swoje życie widziała księdza.

Marta dodaje, że popularnym hobby jest za to… fizyka kwantowa. Czesi chodzą na jej kursy, mają związane z nią zebrania. Potocznie nazywa się ich kwanciakami.

Inaczej wyglądają też pogrzeby. – Nie schodzą się na nie tłumy. To bardziej kameralna ceremonia wspominająca zmarłego: co robił, jakim był człowiekiem. Pogrzeby bardzo rzadko są obrządkiem religijnym. O wiele popularniejsza niż w Polsce jest tu kremacja. Prochy można zabrać na cmentarz, ale można je rozsypać na działce – wyjaśnia.

Monika Pintér: – Myślę, że wielu Polaków jest niewierzących, lecz praktykujących. W kraju chodzą do kościoła, bo wypada. Tu nikt nikogo nie zmusza, dlatego ci, którzy już w kościele są, to ludzie prawdziwie wierzący. Religii uczy się oczywiście w kościele, nie w szkole. Kościół jest totalnie oddzielony od polityki i nie miesza się do niej.

Monika jest tego świadkiem, bo sama jest wierząca. Dodaje, że za kilka dni będzie chrzcić w Czechach już drugiego syna.

Z brakiem religii wiąże się również większe wyzwolenie seksualne. Marta: – Ach, ta ich bezpośredniość… Dla nas może być nieco szokująca. Nie mogę spać, bo jak nie w bloku naprzeciwko, to na górze coś się dzieje – śmieje się. – Kiedyś wychodzę na główny rynek w Ostrawie, a tam z otwartego okna słychać jęki. Nie dało się obok przejść obojętnie. Ale dla nich to normalne. Od znajomego słyszałam też historię, jak jego znajomi zostali zaproszeni na urodziny. Na miejscu okazało się, że to rozbierana impreza!

Jak twierdzi Marta, ta czeska „rozwiązłość” ma jednak drugą stronę, bo wśród nastolatków panuje większa świadomość seksualna. W sklepach widać, jak kupują prezerwatywy, nie jest też niczym nadzwyczajnym, że dziewczyny regularnie chodzą do ginekologa.

Pytam innych o rozbierane imprezy, o których mówiła Marta. Nikt się z tym nie spotkał, ale ogólnie mają podobne wrażenia na temat czeskiej obyczajowości. – Parę razy byłam w saunie w różnych hotelach – opowiada Monika Pintér. – Jestem przyzwyczajona, że jakiś ręcznik trzeba mieć. Czesi? Golutcy. Nie wstydzą się niczego. Jedynie byłam zdziwiona, że to niezależne od wieku.

Gosia Horáková: – Wśród czeskich znajomych widzę dużo luźniejsze podejście do związków, szukanie partnerów bez założenia, że zostaniemy z nimi do śmierci. Jest też bardzo dużo rozwodów.

Gosia podkreśla większą niż w Polsce tolerancję dla osób LGBT+ (choć zastrzega, że w tej kwestii ma doświadczenia głównie z Pragi) i otwartość na różne układy rodzinne, które u nas wykraczają już poza „normę”. – Widać to nawet w przedszkolach. Osób przyprowadzających dzieci nikt nie pyta, czy przyjdzie mąż, ale czy przyjdzie partner.

Marta dodaje, że powszechnym rozwiązaniem jest opieka naprzemienna nad dziećmi w przypadku par po rozstaniu. Wszystkie te zjawiska są widoczne również na wsi. Maciej Mucha przyświadcza: – Tak, nawet w takich miastach jak Písek nikogo nie razi widok osób jednej płci trzymających się za ręce. A to miasto z ok. 30 tys. mieszkańców, więc żadna metropolia. W Polsce w takim miasteczku pary jednopłciowe na pewno nie czułyby się tak swobodnie.

Marta Czapla zwraca jednak uwagę, że choć Czesi cenią sobie wolność, wierne i rodzinne Polki są tu stawiane za wzór partnerki.

Czy oni nas lubią?

W kwestii stosunku do Polaków opinie są podzielone. Gosia Horáková: – Tutaj ludzie nie zajmują się czyimiś poglądami. Każdy pilnuje swojego nosa i pozwala drugiemu żyć. To coś pomiędzy tolerancją a ignorancją bardzo mi się spodobało. Jako Polka spotkałam się z zainteresowaniem i życzliwością, ale nigdy z dyskryminacją.

Maciej Mucha: – Kiedyś miałem rozmowę z Czechem na temat 1968 r., kiedy czołgi Układu Warszawskiego, m.in. polskie, wjechały na terytorium Czechosłowacji. Pytałem, czy przez tamte wydarzenia są do nas uprzedzeni. Stwierdził, że nie. Z tego, co zauważyłem, są do nas nastawieni sceptycznie raczej przez takie afery jak ta mięsna. Widzę, jak czytają etykietki. Jeżeli produkty są z Polski, szukają zamienników z Czech.

Maciej zaznacza jednak, że nie przeszkadza to Czechom z regionów przygranicznych jeździć do Polski i hurtowo robić tam zakupy. Tu przywiązanie do dobrej ceny zwycięża nad dbaniem o jakość.

Monika: – Myślę, że darzymy Czechów większą sympatią niż oni nas. Zwłaszcza teraz, po różnych aferach z polską żywnością. Polacy traktowani są tu troszkę pobłażliwie jako wykonujący pracę, której Czesi nie chcą się podejmować.

Monika zastrzega, że nie jest to przejaw dyskryminacji, ponieważ Czesi równie często śmieją się sami z siebie: – Mają specyficzne poczucie humoru. Zdarza się, że obrażają inne narody, lecz w tych żartach zawierają cząstkę prawdy. Dla mnie ich prześmiewcze reklamy czy filmiki są zabawne. Była tu też afera z czeskim alkoholem metylowym. Gdy tu przyjechałam po raz pierwszy, Czesi sami mnie ostrzegali, bym nie piła ich wódki, bo oślepnę.

Justyna Ziemak tolerancję wobec Polaków uzależnia od takich czynników jak wiek czy miejsce pracy: – Nie za bardzo lubią obcokrajowców, zwłaszcza starsze pokolenie. Widać to szczególnie przy wynajmie mieszkania. Wielu Czechów mówi wprost: żadnych cudzoziemców. Jednak w pracy jesteśmy traktowani raczej na równi. Zresztą dominujące tu wielkie korporacje same wymuszają pewną etykę pracy.

15.50 – mycie kubeczków

Co do pracy – tu już jednomyślność. Wszyscy sobie chwalą wolniejsze tempo życia. Gosia Horáková: – Lepiej tu się żyje, spokojniej, bez napięcia czy presji. Czesi pracują po prostu wolniej. Mają ustawową przerwę na obiad (30 minut przy ośmioipółgodzinnym czasie pracy), ale już godzinę wcześniej sprawdzają, co jest do zjedzenia w okolicznych restauracjach. O 15.50 zaczynają myć kubeczki, bo o godz. 16 wychodzą do domu. Po pracy zajmują się sobą, mają liczne hobby, uprawiają sporty. Wszyscy moi znajomi chodzą na różne zajęcia – strzelanie z łuku, garncarstwo, kaligrafia, basen. Nie żyją tylko pracą.

Jako coach Gosia zwraca uwagę na jeszcze jeden ważny szczegół w czeskim podejściu do życia zawodowego. – Są bardzo racjonalni, nie dają się pociągać ideom i wzniosłym słowom. Trudno tu wprowadzić system motywacyjny oparty na wizji wspólnej pracy czy hasłach typu „damy radę”. Czechów to absolutnie nie rusza – śmieje się. – Oni przyszli tu popracować, a potem mają swoje sprawy. Jeśli dasz im premię motywacyjną w postaci kasy, to OK. Jednak żeby pociągnąć ich wizją udowodnienia czegoś wspólnie? To w ogóle nie działa. Ale pracuje się z nimi fajnie. Potrzebują argumentów, konkretnych narzędzi, którymi można coś poprawić w ich pracy. Są pragmatyczni. To oczywiście generalizowanie, ale wynika z mojego doświadczenia.

Marta Czapla potwierdza, że czeski pragmatyzm jest widoczny także w życiu społecznym: – Dla nich to fascynujące, że tak się jednoczymy, organizujemy jakieś marsze, jak ten po zamordowaniu Pawła Adamowicza. Tutaj nie ma tego rodzaju zrywów. Uważają nas nie tylko za walecznych, ale też sprytnych. Sami nie wychodzą poza schematy.

Kolejne ukłucie zazdrości czuję, gdy Monika opowiada mi o transporcie publicznym: – Świetna komunikacja, dużo lepszy tabor kolejowy. Jeśli chodzi o połączenie Praga-Ostrawa, mogę wybierać spośród wielu różnych prywatnych i publicznych przewoźników. Ceny są bardzo konkurencyjne.

Warunki podróżowania określa jako rewelacyjne. – Pamiętam, jak pierwszy raz jechałam z czeskiego Cieszyna do Ostrawy. Musiałam pytać, czy to na pewno druga klasa. Było jakby luksusowo.

– To może chociaż pociągi się spóźniają? – pytam z nadzieją.

– Zdarza się, aczkolwiek w przypadku jednego z przewoźników zawsze przy większym spóźnieniu dostawałam mejl lub SMS z informacją, o ile minut spóźni się pociąg. W przypadku większych opóźnień można było liczyć na zwrot kosztów dojazdu.

Są też minusy

Co Polacy zmieniliby w Czechach? Marta i Gosia narzekają na biurokrację i niski poziom informatyzacji. Gosia podkreśla jednak, że nie jest beznadziejnie. W Nachodzie, miejscowości, w której teraz mieszka, można rezerwować wizytę w urzędzie przez internet – potem przychodzi się na konkretną godzinę.

Według niej Czesi są także mało otwarci na wyrażanie swojego zdania. – Jeśli w pracy coś się dzieje i trzeba zająć stanowisko na forum, „robią podziemie”. Wcześniej mówią, że wszystko OK, potakują, a potem skarżą się potajemnie przy piwie czy na papierosie.

Marta: – Są przyjaźni, ale potem zdarza się, że podkładają świnię. Bywają wredni i uszczypliwi, choć z uśmiechem na twarzy, przez co można mieć w pierwszej chwili wrażenie, że chcą powiedzieć coś miłego. Jest też np. problem z odzyskaniem kaucji za mieszkanie. Pokazują jakieś ryski na ścianie i liczą sobie za nie 2 tys. koron.

Krążą poza tym złe opinie na temat agencji pracy, zwanych tu agenturami. Na facebookowej grupie „Polacy w Czechach” można znaleźć opowieści o nieuczciwych firmach niepłacących składek za pracowników. Narzeka się również na drożejące mieszkania.

Zanim więc spakujemy walizki, by uciekać od wojen politycznych, presji w pracy i coraz gorzej działającej służby zdrowia, zasięgnijmy języka i uważnie wybierajmy cel podróży.

Fot. Mariusz Gaczyński/East News

Wydanie: 15/2019, 2019

Kategorie: Reportaż

Komentarze

  1. amelie2
    amelie2 9 kwietnia, 2019, 08:55

    Polacy szukają w Czechach normalności. I ją znajdują.Chcą uciec od chaosu tworzonego w Polsce przez niekompetentnych, a może nawet psychicznych polskich polityków z jarosławowej i bożej łaski.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Olaf Swolkien
    Olaf Swolkien 11 kwietnia, 2019, 22:18

    Tam wszystko działa: koleje, PKSy, służba zdrowia, policja, sądy, edukacja, pomoc ludziom starszym itp. itd. bez tej obłudy, zadęcia pod którymi kryje się polska podłość.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy