Pociągnęła za sobą brata…

Pociągnęła za sobą brata…

Na 25 lat sąd skazał Pawła Rozumeckiego, ostatniego z oskarżonych o zabójstwo w 1997 roku dilerów Ery. Surowy wyrok, ale czy sprawiedliwy?

Na salę sądową wchodził szybko, nie rozglądając się na boki. Wśród publiczności nie było nikogo z jego rodziny czy znajomych. Mało rozmawiał ze swoim adwokatem; jeśli nie składał wyjaśnień, z bolesnym wyrazem twarzy nieruchomo patrzył przed siebie. Ale tak, aby ominąć wzrokiem siedzące po przekątnej trzy kobiety: żonę i matki ofiar.
Jego los nie budził już medialnego szumu. Ponad dziesięć lat temu, gdy sądzona była jego siostra, prowadzono ją skutą w szpalerze uzbrojonych antyterrorystów. Na rozprawy została wyznaczona największa sala sądowa, a i tak trudno było domknąć drzwi.

Zaskoczenie w ambasadzie

W 1998 r. była to bardzo spektakularna w Warszawie sprawa. Przed gmachem sądu rodziny ofiar wywiesiły transparent: „Polska stała się krajem mordu i bezprawia, żądamy kary śmierci dla zbrodniarzy…”. Obok stały, zrobione ze styropianu, jakby tablice nagrobne dwóch ofiar: 31-letniego Pawła Sulikowskiego i 25-letniego Piotra Aniołkiewicza, dilerów PTC Era GSM. Tłustym drukiem biło w oczy nazwisko głównej oskarżonej Małgorzaty Rozumeckiej. (Sąd zgodził się na ujawnienie wizerunku jej i innych oskarżonych oraz danych osobowych).
Rozumecka została skazana na dożywocie i ten wyrok podtrzymały sądy kolejnych instancji, do najwyższego włącznie. Kary więzienia dla pozostałych oskarżonych zmniejszały się w miarę składanych apelacji. Przez cały proces prokurator twierdził, że na ławie oskarżonych brakuje jeszcze jednego sprawcy ( brata Małgorzaty Rozumeckiej, Pawła.
Kilka miesięcy po ujawnieniu zbrodni wyleciał on legalnie do Meksyku. Wcześniej był dwukrotnie przesłuchiwany w prokuraturze, ale został wypuszczony bez postawienia zarzutów. Listy gończe rozesłano za nim znacznie później, gdy jeden oskarżonych, Marcin T., powiedział, w śledztwie, że „to chyba strzelał Paweł”. Rozumecki twierdzi dziś, że nic o listach gończych nie wiedział.
Razem z matką osiadł w Nowym Jorku. Pracował legalnie jako hydraulik, udzielał się w parafialnym środowisku miejscowej Polonii. Mijały lata. Gdy poszedł do ambasady polskiej po wizę na wjazd do Polski (w Białymstoku czekała na niego narzeczona, matka ich małego synka), dowiedział się, że jest poszukiwany. I czeka go deportacja.
Jego proces, który zaczął się w roku 2007, wymagał szczegółowego odtworzenia tragicznych wydarzeń z 18 czerwca 1997 r. w podwarszawskim Komorowie.

Broni nigdy nie znaleziono

Piotr Aniołkiewicz znał Małgorzatę Rozumecką z Pruszkowa, z miejsca pracy. Przez krótki czas była zatrudniona w PTC Era GSM. Aniołkiewicz właśnie wrócił ze służbowego stażu w Ameryce, rozsadzała go potrzeba bycia przedsiębiorczym. W tym stanie euforii spadła na niego niecodzienna propozycja Małgorzaty ( Dyskusyjny Klub Filmowy, któremu patronuje mieszkający w Komorowie aktor Bogusław Linda, chce kupić dla swych członków 32 telefony komórkowe. Jeśli Aniołkiewicz wystąpi w tej transakcji w roli dilera, może liczyć na dużą prowizję. Aparaty były warte ponad 513 tys. zł (w 1997 r. posiadanie w Polsce telefonu komórkowego jest jeszcze luksusem).
Aniołkiewicz wciąga do interesu kolegę z pracy, Pawła Sulikowskiego. Biorą z magazynu firmy kartony z komórkami, jadą do zalesionego Komorowa, do wilii Lindy. Nigdy do niej nie trafią. Aktor o niczym nie wie, taki klub w ogóle nie istnieje. Mężczyźni wpadają w zasadzkę zastawioną przez Małgorzatę Rozumecką. Czeka już na nich dół wykopany na skraju lasu. Zostają zastrzeleni. Prosto z miejsca zbrodni przestępcy jadą pod Pałac Kultury, gdzie sprzedają komórki za 36 tys. zł. O wszystkim decyduje Rozumecka.
Zabójstwo zostało odkryte już kilka godzin później dzięki przypadkowemu świadkowi. W procesie będzie występował jako incognito. Zawiadomił on policję i na drodze do zakopanego dołu z ciałami ofiar ułożył strzałkę z patyków. Na miejscu zbrodni widać było ślady krwi. Kilka metrów dalej leżały okulary i kluczyki od samochodu. Broni nigdy mnie znaleziono.
W 2007 r. na procesie Pawła Rozumeckiego świadkowie niewiele pamiętają z tych wydarzeń. Gdy sąd odczytuje ich zeznania w śledztwie, zazwyczaj mówią: – Możliwe, że tak powiedziałem, ale dziś nie wiem dlaczego.
Niegdyś skazani (poza Rozumecką wszyscy już wyszli na wolność), a dziś występujący w roli świadków, odnoszą się do pytań sądu z wyraźną niechęcią. Całym swym zachowaniem zdają się mówić: – Dosyć się nacierpiałem, nie będę sądowi pomagał w rozstrzygnięciu wątpliwości, to już nie moja sprawa.

Powrót Rozumeckiej

Wszyscy czekają, co powie Małgorzata Rozumecka. Gdy rozpoczął się jej proces, uparcie twierdziła: – Ja na pewno nikogo nie zabiłam. Chcieliśmy tylko przewalić Aniołkiewicza.
„Przewalić” – znaczy w złodziejskim żargonie obrabować. Jako zabójcę wskazała niespełna 17-letniego wówczas Krystiana M.: – Usłyszałam dwa strzały, a potem jeszcze jeden, gdy podbiegłam, Piotrek i Paweł leżeli twarzą do ziemi. Krystian miał w ręku broń.
W połowie 1999 r., tuż przed zakończeniem procesu, nieoczekiwanie złożyła sensacyjne oświadczenie: – Krystiana M. w ogóle nie było z nami.
Wszyscy śledzący proces znieruchomieli.
– A kto był zamiast niego? – zapytała szybko sędzia Anna Pakulska-Jabłońska.
– Nie będę odpowiadała na to pytanie. Dilerów zabito na zlecenie, na miejscu zabójstwa był ktoś trzeci.
Trzy lata później (proces wrócił z sądu apelacyjnego do okręgowego), oskarżona nawet nie chciała się odnieść do swoich wcześniejszych zeznań ( Niczego nie potwierdzam, niczemu nie zaprzeczam, nie zamierzam brać udziału w tym procesie. Nawet nie mam ochoty tego słuchać ( powiedziała i zrobiła w tył zwrot, w kierunku drzwi. Antyterroryści zagrodzili jej drogę.
Zamieszanie wykorzystał adwokat Krystiana M. – Apeluję do pani sumienia – krzyknął – jaka jest prawda?!
– Nie można apelować do mojego sumienia, bo ktoś stwierdził, że go nie mam – odparowała.
Pytanie, kto strzelał, pozostało otwarte.
Do Pawła Rozumeckiego docierały informacje z procesu siostry. Prokurator w mowie końcowej charakteryzował oskarżoną jako „władczą, egocentryczną, nieliczącą się z innymi, predestynowaną do przewodzenia przestępczej grupie”.
Od ciężko pracujących rodziców dostała pieniądze na zaoczne, prywatne studia o kierunku resocjalizacja. Ale ona szukała znajomości ze światem przestępców o grubych portfelach. Lubiła prowokować skandaliczne sytuacje, aby o niej mówiono. Miała niespełna 19 lat, gdy oskarżyła o próbę gwałtu jednego z szefów mafii pruszkowskiej. 40-letni P., dobrze znany policji, ale zawsze cało wychodzący z opresji, na skutek doniesienia Małgorzaty trafił do aresztu. Rozumecka przez miesiąc chodziła triumfująco z obstawą policyjną. Ale na procesie odwołała swoje zeznania. Dwa lata później, gdy jako oskarżona była na obserwacji psychiatrycznej w szpitalu w Tworkach, brawurowo usiłowała stamtąd uciec. Namówiła ojca, aby się skontaktował z mieszkańcem Ożarowa, który podrabiał paszporty. Gdy dokumenty były gotowe i bilet na samolot do Meksyku wykupiony, wcześnie rano wyszła ze strzeżonego oddziału przez drzwi ewakuacyjne, do których poprzedniego dnia ów tajemniczy znajomy dostarczył jej klucz. Patrolujący okolice policjanci złapali ją przy dziurze w parkanie…
Sprawozdawcy sądowi okrzyknęli tę 22-letnią wówczas kobietę królową zbrodni. Chyba jej to wtedy pochlebiało ( na rozprawy wchodziła majestatycznie (mimo skucia rąk kajdankami), wachlując się aktem oskarżenia. Posągowo zbudowana, w dniu ogłoszenia wyroku zarzuciła na ramiona koronkową czarną chustę. Żegnając się z płaczącym ojcem (wkrótce zmarł na zawał), po matczynemu głaskała go po policzku.
Osiem lat później na procesie jej brata już nie ułatwiała fotoreporterom zadania. Pochylała głowę tak, że fala gęstych, ciemnych włosów zasłaniała prawie całą jej twarz.
– Mój brat – powiedziała, nie patrząc na Pawła – nie jest winien tamtej śmierci. Do dziś nie wiadomo, kto strzelał, ja tego nie wyjawię.
Prokurator naciskał: – Czy pani brat był na miejscu, gdy padły strzały? Kto tam był?
Rozumecka: – Trzy osoby. Dwie wymienię – ja i Marcin T. Osoba, która strzelała, miała na twarzy kominiarkę, więc nie ma możliwości, aby została rozpoznana. Mój brat przyjechał, gdy Paweł i Piotrek już nie żyli.
Gdy wyprowadzali ją z sali, jej oczy zatrzymały się na kredowobiałej twarzy brata. On też utkwił w niej nieruchome spojrzenie. Nie widział jej 10 lat. Ale po chwili zrobił taki ruch ramionami, jakby ciążyła mu marynarka. Nerwowo tarł czoło ręką.
Różnie komentowano na korytarzu sądowym to zeznanie. Przeważał pogląd, że siostra postanowiła osłonić brata. Adwokat Jacek Brydak, pełnomocnik Pawła Rozumeckiego, uważał jednak, że tylko zaszkodziła oskarżonemu. Uchylając się od odpowiedzi, kto zabił, wmawiając sądowi, że na miejscu zbrodni był tajemniczy ktoś trzeci, dała do zrozumienia, że nie może jej przejść przez gardło imię brata, ale właściwie to o niego chodzi. Pomówiła go ( uważał mec. Brydak.
Trudno odmówić racji wytrawnemu adwokatowi. Na sali sądowej odnosiło się wrażenie, że Rozumecka skazana na niebyt, po 10 latach więzienia chciała jeszcze raz wystąpić w roli rozdającej karty. A przy okazji pociągnęła za sobą brata…

Nic nie pamiętam

Równie ważnym świadkiem na procesie Pawła Rozumeckiego był Marcin T. Gdy zginęli dilerzy, miał 20 lat. W 1998 r., gdy doszło do procesu, rozdygotany, nie mógł wykrztusić jednego całego zdania. Z ulgą przyjął decyzję sędzi, że będzie czytała na głos jego zeznania ze śledztwa, a on potwierdzi lub zaprzeczy. Po każdym fragmencie automatycznie kiwał potakująco głową. W pewnej jednak chwili ( było to już po konfrontacji z podejrzanymi Adamem B. i Krystianem M. – zdecydowanie zaprzeczył temu, co mówił w śledztwie. Teraz twierdził, że „ten drugi nie brał w całej sprawie udziału”, a to, co on powiedział na początku śledztwa, wymusiła na nim policja. – Zmieniłem zeznania – wyznał – bo miałem wyrzuty sumienia.
To wywołało poruszenie na sali sądowej, bo oskarżenie opierało się głównie na jego wyjaśnieniach. Zdenerwowany prokurator nazwał go wówczas „człowiekiem słabym, ulegającym wpływom”. Dodał, że gdyby Marcin T. wytrwał przy pierwszej, oskarżycielskiej wersji, mógłby liczyć na nadzwyczajne złagodzenie kary. W nowej sytuacji prokuratura żądała dożywocia. Sąd wymierzył T. karę 12 lat więzienia.
Na procesie Pawła Rozumeckiego świadek Marcin T. nie krył niezadowolenia, że wezwano go do sądu. – Odsiedziałem pod celą osiem lat z zasądzonego mi wyroku, chciałem już to wszystko wymazać z pamięci, a tu każą mi przypominać sobie wszystko od początku.
Sędzia: – Czy był pan obecny przy strzelaniu do Aniołkiewicza i Sulikowskiego?
Świadek: – To bodajże będą ci zastrzeleni, tak? Byłem na miejscu zbrodni, bo później zawiozła mnie tam policja. Z tego, co sobie przypominam, to wcześniej nie.
W odpowiedzi na kolejne pytania też zasłania się niepamięcią: – Do dziś nie wiem, kto strzelał. Nie pamiętam, kogo wtedy wskazałem jako uczestnika zajścia. Skoro tak jest napisane, to możliwe, że Pawła. Nie chcę tu mówić o jego roli. Prawdopodobnie strzelał. Jeszcze raz powtarzam, nie wiem, kto strzelał. Nie chcę odpowiadać na pytania sądu.
Sędzia: – Czy pan brał dziś jakieś środki farmakologiczne?
– Nie.

Niewinnie skazany

Kolejny świadek na procesie Pawła Rozumeckiego jest najstarszym spośród stających przed barierką. To były taksówkarz z Pruszkowa, dziś 40-letni Adam B. On również całą swą postawą protestuje przeciwko pytaniu go o „tamte sprawy”. W pewnej chwili wyrzuca z siebie gorycz: przez Marcina T., który go obciążył kłamliwymi sugestiami, niewinnie odsiedział za kratami pięć lat. Został wmanewrowany. Do dziś jako karany, nie może znaleźć pracy w swoim zawodzie.
Nie chce odpowiadać na pytania prokuratora, oskarżyciela posiłkowego, sądu. Wszystko wymazał z pamięci.
Sędzia: – Nic pan nie pamięta?
-Nic – upiera się świadek.
Odczytano wyjaśnienia Adama B. z akt sądowych sprzed dziesięciu lat. Pada rutynowe pytanie, czy świadek potwierdza to, co kiedyś zeznał.
– Ja mam dosyć tego – niemal krzyczy B. Chce wyjść z sali rozpraw, ale sędzia jeszcze nie rezygnuje. Odczytuje kolejne strony ze starych akt. Jest widoczne, że w miarę rozwoju śledztwa taksówkarz zmieniał wersję swych zeznań. W jednym był konsekwentny: gdy sugerował, że zamordowany Piotr Aniołkiewicz robił w Erze przekręty, a zabójstwo odbyło się na zlecenie. B. potwierdził tę informację na rozprawie sądowej w 1998 r. ku oburzeniu rodzin ofiar.
Krystian M., w czasie pierwszego procesu niespełna 17-latek, od początku nie przyznawał się do niczego. Małgorzatę poznał półtora miesiąca przed zbrodnią w Komorowie. Właśnie rzucił szkołę, całymi dniami wałęsał się po mieście i z nudów czasem wpadał do niej na trawkę. Gdy na osiedlu rozniosło się o aresztowaniu Rozumeckiej i Tomczaka, uciekł z domu. Ze strachu, że po niego też przyjdą, przez cztery miesiące się ukrywał.
Wytropiony, z uwagi na młodociany wiek, zamiast do aresztu trafił na prawie rok do schroniska dla nieletnich. Objęty ścisłym dozorem nie mógł się tam ani uczyć, ani pracować. („Bardzo butny wychowanek”, napisano mu w opinii na odchodnym).
– Jak oskarżony wytłumaczy, że zebrano w aucie Ery jego ślad zapachowy? – napierał w czasie poprzedniego procesu prokurator.
– Nie znam się na wytłumaczeniach, wiem tylko, że mnie tam nie było – usłyszał odpowiedź.
Obrońca nastolatka kwestionował wyniki ekspertyz osmologicznych. Sąd nie uznał tych argumentów. Sugerował się zeznaniami świadków incognito. Od jednego z nich M. miał pożyczyć łopatę do wykopania dołu. Drugi świadek – nazwany „nr 5” – widział i rozpoznał Krystiana jako uczestnika egzekucji. Sąd skazał 19-letniego wówczas Krystiana na 15 lat więzienia. Sąd apelacyjny zdecydował o zwróceniu sprawy do I instancji. Wtedy w kluczowej kwestii śladów zapachowych w samochodzie starli się wybitni biegli: Gwidon Sutowski, ekspert policyjny, autor ekspertyzy „na psi nos”, i profesor kryminologii Tadeusz Tomaszewski, dziekan Wydziału Prawa UW. Profesor zdecydowanie podważył opinię Sutowskiego. W drugim procesie sąd uniewinnił Krystiana M.
Za cztery lata za kratami niewinnie skazany dostał 180 tys. zł odszkodowania. Ale dorastanie w celi wśród zdemoralizowanych przestępców nie minęło bez echa. W 2008 r. Krystian M. wezwany na proces Pawła Rozumeckiego jako świadek został wprowadzony na salę w kajdankach. Odsiadywał dwa lata wyroku w innej sprawie.
– Chciałbym Rozumeckich wymazać z pamięci – zeznał. – Małgorzata zniszczyła moje życie.

Ja ich nie zakopię

Wersja Rozumeckiego w wyjaśnieniach złożonych na sali sądowej wyglądała następująco:
Marcin T. przyszedł rano do Małgorzaty, zamknęli się w pokoju. Gdzieś telefonowali. Potem odezwał się domofon, oboje wyszli przed blok. Paweł Rozumecki widział przez okno, że siostra z Marcinem wsiadają do białego samochodu.
– Wcześniej Małgorzata pytała mnie – wyjaśnił oskarżony – czy bym jej nie pomógł w sprzedaniu większej partii telefonów komórkowych. Powiedziała, że gdy zakończy jakieś transakcje, pojedziemy do Warszawy, aby sprzedać ten towar. Godzinę po jej wyjściu mam wziąć taksówkę i przyjechać w okolice działek pracowniczych w Komorowie, tam gdzie się urządza grilla. Na miejscu zobaczyłem znajomego B. w jego taxi. Powiedział mi, że czeka na moją siostrę, są umówieni. Widział ją, jak jechała samochodem Ery. Wysiadłem z wozu, bo taksówkarz zapalił papierosa, a ja jestem uczulony. Przespacerowałem się w stronę do lasu i gdy wychodziłem, zobaczyłem siostrę przejeżdżającą tym samochodem, którym odjechała spod domu. Za chwilę B. dostał telefon, że siostra chce, abym na nią poczekał. Niedługo potem padły dwa strzały, a następnie jeszcze jeden z kierunku, w którym jechała siostra. Pobiegliśmy z kierowcą w tamtą stronę. Małgorzata w pośpiechu wsiadła do tego białego samochodu, nie mogła zapalić, a zza trawy widać było Marcina T. Podszedłem do wozu. Nie widziałem żadnej broni.
– Stało się nieszczęście – powiedziała mi – pomóż Marcinowi. Nie wiedziałem, w czym mam pomóc. Ale gdy wyszedłem na polanę, zobaczyłem leżących na trawie dwóch nieżywych mężczyzn. Zrozumiałem, że mam ich zakopać razem z T. Podbiegłem do siostry, niemal z płaczem, że nie chcę, nie mógłbym dotknąć zmarłego. Wtedy oni oboje zabrali się za zakopywanie ciał. Ja roztrzęsiony od razu odjechałem w kierunku, gdzie stał Adam B. Przeładowałem te telefony do bagażnika taksówki. Potem Małgorzata kazała taksówkarzowi wziąć kurs na Pałac Kultury w Warszawie. W czasie jazdy wykonała kilka telefonów. Komórki kupili umówieni handlarze z bazaru.
Trzy tygodnie później Paweł Rozumecki został o świcie zatrzymany. Na początek dostał w twarz, potem wsadzono go na kilka godzin do metalowej szafy, śledczy czekali, aż zmięknie. Nazajutrz został wypuszczony bez postawienia zarzutu. 9 października 1997 r. legalnie wyleciał razem z matką do Stanów. Zamieszkali w Nowym Jorku. Nie ukrywał się. Wielokrotnie dzwonił do najbliższej rodziny w Pruszkowie. Małgorzata, gdy została zatrzymana podczas nieudanej ucieczki z Tworek, miała przy sobie amerykański adres matki i brata.
– To, co teraz mówiła moja siostra na temat jakiegoś tajemniczego zabójcy, to bzdury – powiedział na rozprawie Paweł Rozumecki.

Kto strzelał?

Mowa obrończa mec. Jacka Brydaka była wnikliwą analizą całego procesu rodzeństwa Rozumeckich.
-Akt oskarżenia jest nieporozumieniem, zawiera niedopuszczalne domniemania, domysły – powiedział. – Potwierdza klęskę wymiaru sprawiedliwości w tej sprawie. Choć od zdarzenia minęło prawie 11 lat, nadal niewiele wiemy. Sprawa była dwa razy w sądzie okręgowym, dwa razy w apelacyjnym, raz w najwyższym. Obecny sąd nie miał szans dojścia do prawdy.
Pełnomocnik Pawła Rozumeckiego przypomniał, że również na poprzednim procesie obrońcy kwestionowali logikę wywodu prokuratora, podkreślali ten sam słaby punkt oskarżenia – nie ustalono, jak przebiegało zabójstwo. Na sali sądowej upadały kolejne wersje śledczych. Oskarżeni pomawiali się nawzajem, przedstawiali fałszywe alibi, zmieniali zeznania bądź korzystali z prawa do odmowy ich składania.
Nie udało się ustalić, czy z premedytacją zamierzali zabić swe ofiary. Może chcieli je tylko postraszyć wykopanym dołem? Może na skutek kłótni na polanie, którą ponoć widział jeden ze świadków incognito, doszło do popełnienia czynu nieobjętego wcześniejszym zamiarem?
Mec. Jacek Brydak skłania się do tej ostatniej wersji. (Na pytanie adwokata, czy mógł paść przypadkowy strzał, biegły odpowiedział: – Często w swojej praktyce spotykam się z takimi przypadkami. Prawdopodobnie miał to być rabunek, sprawcy wpadli w panikę. Przy zmarłym pozostawiono kilkaset złotych w portfelu (na nowe pieniądze) i drogi zegarek, wartości jednej piątej tego, co zarobili, sprzedając zrabowane komórki.
Nie wyjaśniono, kto miał broń i jaką – wywodził adwokat – w jakich okolicznościach oddano strzały. Z ekspertyzy biegłych wiadomo, że nie padły z bliskiej odległości, bo na ciałach zabitych nie znaleziono śladu prochu. Łuska, która zazwyczaj wylatuje na odległość 1,2 m, leżała 150 m od dołu, do którego wrzucono ofiary. Skąd się tam wzięła? Po śladach krwi na trawie wiadomo było, w jakiej odległości od dołu znajdowały się ofiary w ostatniej sekundzie życia. Czy tak daleko leżąca łuska w ogóle miała coś wspólnego ze strzałem do dilerów? Prokurator takich wątpliwości nie miał. A sąd? Odnosiło się wrażenie, że swoją wiedzę na temat strzelania opiera na westernach.
Mecenas wyliczył inne, poważne zastrzeżenia do prowadzonego śledztwa:
Na miejscu zbrodni znaleziono niedopałki papierosów, ale nie badano ich DNA.
Małgorzata Rozumecka została zatrzymana po kilku godzinach od przestępstwa i choć jak się mówi w policyjnym slangu, przez 16 godzin kruszała, nie posłużono się w tym czasie nawet najprostszym sprawdzianem stosowanym w kryminalistyce (dłoń włożona do parafiny), w celu uzyskania odpowiedzi, czy podejrzana miała w ręku broń. Zamiast zadbać o dowody pomocnicze, sięgnięto po tzw. chwyt niekonwencjonalny. Pod zarzutem zabójstwa zatrzymanych zostało dziewięć osób. Nieletni Paweł Rozumecki był dwukrotnie przesłuchiwany bez rodziców i psychologa. Marcin T. zeznał, że policja mówiła mu, co ma mówić. Aby na 17-letnim Krystianie M. wymóc przyznanie się do morderstwa, policjanci wrzucili go do dołu, gdzie leżały zwłoki. Był bity i poniżany.
Rzekomo zabezpieczono ślady zapachowe, jednakże te badania to fałszywy trop. Znalazł się tam zapach Krystiana M., którego, co zostało udowodnione, nie był wśród sprawców. Ktoś w ten słoik włożył jego zapach. Kto?
Mecenas podważył też wiarygodność świadków incognito. Jeden z nich, twierdził, że obserwował zabójstwo z odległości 500 m i dostrzegł tam Rozumeckiego oraz… Krystiana M.
Zdaniem obrony, żadne ze składanych obecnie zeznań T. nie są wiarygodne. Nie pamięta, czy zakopywał zwłoki, nie słyszał strzału, nie widział zabitych. – Czy to są dowody – pytał mec. Jacek Brydak, na których można opierać wyrok? Akt oskarżenia jest grubymi nićmi szyty, nic nie wskazuje na Pawła Rozumeckiego, jako współsprawcę morderstwa. Nawet nie ma poszlak.
Prokurator od początku miał tego świadomość i dlatego nie wystąpił o deportację Rozumeckiego, gdy w kieszeni Małgorzaty znaleziono kartkę z adresem brata w Nowym Jorku.
– Prokuratura oparła się na pomówieniach Marcina T. i skazanej siostry wobec brata. A sąd zastępował fakty interpretacjami nieznajdującymi odzwierciedlenia w przeprowadzonych dowodach. Wszelkie wątpliwości natomiast rozstrzygał na niekorzyść oskarżonego ( podsumował mecenas, domagając się uniewinnienia Pawła Rozumeckiego.
Sędzia Krystyna Polak odczytała wyrok: 25 lat więzienia.
Z oskarżonym działo się coś dziwnego: gwałtownym ruchem zdjął marynarkę, rozpiął kołnierzyk od koszuli, jakby mu brakowało powietrza. Poruszał barkami, jakby opadło go coś gryzącego. Bardzo zbladł.
Sędzia ogłosiła, że wbrew ocenie procesu przez obronę sąd poradził sobie z ustaleniem stanu faktycznego. Zeznania świadków incognito są wiarygodne, choć trzeba było potraktować je wybiórczo. Chwilę potem, Rozumecki zerwał się ze swego miejsca z okrzykiem do sędzi: – Powiedz, k… kto strzelał? Kto?
Natychmiast został wyprowadzony w kajdankach. Za niewłaściwe zachowanie otrzymał dodatkową karę: siedem dni karceru.
Mec. Jacek Brydak zapowiedział apelację.

 

Wydanie: 2008, 37/2008

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy