Tu też jest dom

Tu też jest dom

Warszawa 24.10.2017 r. Hospicjum Onkologiczne sw. Krzysztofa. N/z: Katarzyna Lutkiewicz - pacjentka. fot.Krzysztof Zuczkowski

W hospicjum rodzą się przyjaźnie i buzują emocje Budynek zatopiony w warszawskim osiedlu. Z przestronnym ogrodem, w którym wiosną zakwitają tysiące żonkili, a w ciepłe dni można delektować się słońcem. Wydaje się, że jest luksusowym hotelem. W pewnym sensie. Bo po łacinie hospitium to schronisko, gospoda, stancja. Tu mieści się Hospicjum Onkologiczne św. Krzysztofa. Dobry duch W świetlicy wygodne kanapy i kominek buzujący ogniem z gazowej butli. W holu antyki: fotele, sofa, stolik. Na stoliku ogromny bukiet cudnych lilii. To znak, że niedawno ktoś odszedł. Zwykle, kiedy tak się dzieje, rodzina przynosi kwiaty, ciasto, słodycze, by podziękować za opiekę nad najbliższym. Za towarzyszenie aż do końca. Od świtu czas pacjentów jest wypełniony: śniadanie, zabiegi higieniczne, ćwiczenia, spacery po korytarzu, po ogrodzie. Po obiedzie czas wolny, co nie oznacza, że każdy robi, co chce. Bo większość pensjonariuszy nie wstaje samodzielnie z łóżka. W hospicjum jest 38 miejsc i wszystkie przez cały rok są zajęte. Kiedy któreś się zwalnia, natychmiast zjawia się następna osoba z długiej kolejki oczekujących. Katarzyna Lutkiewicz kończy jeść pomidorówkę, kiedy do pokoju wjeżdża wózek z fotelem. Kobieta robi zdziwione oczy, bo kiedy usłyszała hasło: fotel z Ikei, spodziewała się lekkiego mebla na nogach z giętego drewna. A tu pojawiła się landara. Katarzyna się zasępia, bo mebla w żaden sposób nie da się wcisnąć do niezbyt dużego pokoju. Córce pacjentki z sąsiedniego pokoju, która przywiozła ten prezent, też jest przykro. Liczyła, że spełni marzenie Katarzyny o fotelu, w którym mogłaby czytać książki albo w którym mógłby przysiąść gość, żeby czuł się jak u niej w domu. Za to narożna szafka jest w sam raz. Katarzyna schowa w niej część rzeczy zapełniających teraz torby na podłodze. Na przykład siedem choinek z szyszek, które zrobiła wspólnie z córką pacjentki z sąsiedniego pokoju. – Ma talent plastyczny – chwali ją Katarzyna. – Będziemy jeszcze robić choinki z piórek. Przed Bożym Narodzeniem podarujemy je znajomym. A jedną może zlicytujemy, żeby zasilić konto Fundacji Hospicjum Onkologiczne. Kilka lat temu Katarzyna miała raka piesi, przeszła operację, wróciła do zdrowia, świetnie się czuła. Aż nagle w ubiegłym roku w domu straciła przytomność. Na szczęście w porę ją znaleziono i trafiła do szpitala. Lekarze stwierdzili, że była odwodniona, w bardzo złym stanie. Jedna nerka już nie pracowała. Na dodatek zaczęły się kłopoty z krążeniem limfy w prawej ręce, która spuchła i stała się dwa razy grubsza od lewej. Katarzyna marzyła, by jak najszybciej wyjść ze szpitala i znaleźć się w hospicjum. Znała je, bo jako PR-owiec współpracowała z Fundacją Hospicjum Onkologiczne. Jak się okazało, stała się dobrym duchem tego miejsca. Jest tak samo pogodna jak jej nieżyjący tata – znany aktor Gustaw Lutkiewicz. Nazywają ją „Lutkiem”. I dodają, że „Lutka” trzeba by przepisywać na receptę. Bo potrafi zarazić dobrym humorem i pozytywnym myśleniem. – 8 listopada będzie pierwsza rocznica mojego pobytu w tym miejscu – mówi Katarzyna. – Jestem lekko szaloną osobą, więc wymyśliłam, że z tej okazji zaproszę znajomych na pampers party. Jednoroczek musi chodzić w pampersie. A że jest to jedna z najbardziej potrzebnych rzeczy w hospicjum, każdy gość będzie musiał przyjść z pampersami dla pensjonariuszy. Pani prezes się zgodziła na tę imprezę. Pokój, w którym Katarzyna mieszka z drugą pacjentką, nie przypomina sali szpitalnej. Sąsiadka mówi, że lubi ten nieład. A profesor, który przychodzi do hospicjum, twierdzi, że po tym pokoju widać, że to drugi dom. Na parapecie doniczki z kwiatami, wszędzie książki, drobiazgi, rzeczy potrzebne i zbędne. Pod sufitem dziesiątki ptaszków z origami, bo origami to pasja Katarzyny. Gdy przychodzą znajomi, zabiera ich do świetlicy i tam, gawędząc, składają papier. Poprzednią sąsiadkę z pokoju – Magdę – też zaraziła tą pasją. – Magda początkowo mieszkała w pokoju jednoosobowym – wspomina Katarzyna. – Nie chodziła, straciła chęć do życia, nie widziała światełka w tunelu. Kiedy moja towarzyszka z pokoju odeszła, Magdę przeniesiono do mnie. Była mało komunikatywna, na pytania odpowiadała tylko „tak” lub „nie”. Ale ja się nie zrażałam. Zaczęłam z nią gadać i namawiać, żeby chodziła. I zaczęła się poruszać. To jest mój największy sukces. Kilka dni temu, po ponad ośmiu miesiącach, Magda wyszła do domu. Jest teraz pod opieką hospicjum

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 44/2017

Kategorie: Reportaż