Muzyczna warszawka wypracowała metodę na dowartościowanie, która polega na dyskwalifikowaniu „obcych” Rozmowa z Michałem Wiśniewskim, liderem zespołu Ich Troje – Jak to się stało, że właściciel jednej z największych firm produkujących i dystrybuujących karty plastikowe nagle z biznesmena przeistoczył się w artystę? – Urządzałem kiedyś wariackie urodziny – 22. Wykoncypowałem sobie wtedy, że impreza odbędzie się na basenie i m.in. każdy będzie na golasa skakał do basenu. Z perspektywy patrząc, strasznie to było głupie. Rok po tym wymyśliłem, że wystawimy wiązankę muzyczną w Teatrze Muzycznym w Łodzi i zaproszę tam gości. Potrzebowałem kogoś, kto na tę okazję zaaranżuje znane musicalowe kawałki. Zwróciłem się z prośbą do Pawła Marciniaka z Varius Manx, który wtedy nagrywał „Elfa”. Okazało się, że on nie może, ale polecił mi Jacka Łągwę. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Przyszedł taki mały, w okularach, za to bardzo sympatyczny. Spoglądając na niego, nie bardzo ufałem jego talentowi. Ale tym, czego dokonał, zachwycił mnie. Potem byłem w Singapurze na wakacjach. Spodobało mi się karaoke i postanowiłem wprowadzić je na grunt polski. Ale ludzie zamiast śpiewać, gapili się w ekran, więc któregoś dnia sami zaczęliśmy śpiewać… – Czy zajęcie się muzyką było częścią planu pod hasłem: jak zostać zauważonym? Pytam, bo przypisuje ci się dewizę: „Po to, by zostać zauważonym, zrobiłbym prawie wszystko”. – Ja to powiedziałem? Nie bardzo mogę w to uwierzyć. To nie mogły być moje słowa. Nie sądzę, żebym na siłę kreował się na kogoś, kim nie jestem. Jak mam tatuaż czy czerwone włosy, to dlatego, że Wiśniewski taki miał akurat kaprys, a nie dlatego, żeby ktoś powiedział: „Patrzcie, teraz Wiśniewski się przefarbował na czerwono”. Zresztą przez sześć lat graliśmy swoje, sprzedawaliśmy 100 tysięcy płyt i nie pchaliśmy się na chama oknami. Robiliśmy, co chcemy i w tempie, jakim chcemy, i już. – Niedawno ktoś o tobie powiedział, że jesteś ekstremalnie ekscentrycznym ekstrawertykiem. Podoba ci się to określenie? – (Śmiech). Naprawdę tak powiedział? Powiem tak: życie ma się tylko jedno. A ja już jestem taki, że kiedy osiągnę jakiś wyznaczony poziom w zawodzie czy sprawach, którymi akurat się zajmuję, zaczyna mnie to nudzić. Po powrocie do Polski zarabiałem pieniądze na handlu cebulą. Przez kilka lat sprzedawałem tę cebulę i wszystko było dobrze, dopóki się nie okazało, że na cebuli już daleko nie ujadę. Mogę najwyżej zamiast 40 kontenerów miesięcznie wysyłać 150, mogę wystartować z marchewką, ale tu znów jedyną zmianą będzie ilość wysyłki. I kiedy przekonałem się, że na tym polu nie ma nic więcej do zdobycia, przerzuciłem się na karty. – A co z tym ekstrawertykiem? – Z każdego z tych „e” pewnie coś we mnie jest – w różnym stopniu. Ale w całości ta formułka w moim przypadku nie ma zastosowania. No dobrze, bywam ekstremalny (nawiasem mówiąc, fajne słowo), ale znowu nie aż tak ekstremalnie… (śmiech). – Polak ma opinię brata-łaty, imprezowicza. Jednak sam mówisz, że kiedy sprowadziliście do Polski karaoke, ludzie stali i gapili się w sześć ekranów, zamiast śpiewać. Więc jak to z nami jest? – Karaoke faktycznie było niewypałem. Choć inaczej pewnie nie poznalibyśmy Magdy… (pierwsza wokalistka, rozpoczęła solową karierę – dopisek J.K.). Wydaje mi się, że z zabawą nie ma dziś już takiego problemu. Ale pamiętam nasze pierwsze koncerty. Czasami ludzie patrzyli na nas, a na twarzy mieli wypisane pytanie: „O co chodzi?”. Bo to faktycznie wyglądało dziwnie: jakiś facet lata po scenie i ślina mu kapie. Do piosenki „Jeanny” używam np. sztucznej krwi, flegma spływa mi po koszuli. Poza tym myśleli tak: najpierw koleś występuje w porządnym garniturze do piosenki „Razem, a jednak osobno”, a za chwilę wychodzi jako obwieś i targa dziewczynę za włosy… Byli zszokowani. Do końca nie wiedzieli, czy bić brawo, czy kazać nam spadać do domu. Myślę, że trzeba wzbudzać jakieś emocje. Pozytywne bądź negatywne. Ja dbam o proporcje. W jednej piosence jestem milutki, a w drugiej udaję faceta, którego stosunek do kobiety wyraża się – mówiąc brutalnie – tak, że najchętniej by ją wypluł. – Wzorujesz się na Marilyn Mansonie? – Rany boskie! Czy ja teraz wyglądam na Mansona? Mam nadzieję, że powiesz: „Nie”, bo ja jestem normalnym facetem. Fakt, ufarbowałem włosy, ale dlatego, że mi się kolor znudził. Nie lubię gapić się w lustro, ale gdy już spojrzę, to lubię dostrzec jakieś zmiany. Mam 28
Tagi:
Joanna Klimczyk