Co w Platformie drzemie

Co w Platformie drzemie

O Donaldzie Tusku delegaci mówili „jedyny słuszny kandydat”. Tyle że jedni mówili to szczerze, drudzy ironicznie Na korytarzach budynku, w którym na początku czerwca odbywał się kongres Platformy Obywatelskiej, nie słychać było patetycznych rozmów o ideologicznej naprawie Rzeczypospolitej. Teren interesowały bardziej ustawa kominowa, wysokość płac w samorządzie i afery gospodarcze. Kim są i co myślą zwykli platformersi? Po raz pierwszy w dwuletniej historii PO to delegaci głosowali na przewodniczącego ugrupowania. Siłę tej platformowej demokracji osłabia jednak fakt, że liderzy wybrali przewodniczącego już kilka tygodni przed kongresem. Dzięki temu udało się uniknąć gorszących sporów – pretendent do fotela przewodniczącego nie miał z kim się kłócić i rywalizować. O Donaldzie Tusku delegaci mówili „jedyny słuszny kandydat”. Tyle że jedni mówili to szczerze, inni ironicznie. – Tusk? Przecież miał swoją szansę przez ostatnie dwa lata. Nagle przed kongresem obudził się z charyzmą – narzekał w związku z przewidzianym z góry wynikiem wyborów pewien delegat. Anonimowo. W terenie ogromną popularność zdobył jastrząb z Komisji Śledczej, jeden z najinteligentniejszych polityków prawicy, Jan Rokita. – Wolałem Rokitę. Wprawdzie nie podoba mi się, że tak często zmieniał szyldy partyjne, ale w Komisji Śledczej pokazał, że jest facetem piekielnie inteligentnym, zdolnym i pracowitym. A Tusk jest mało wyrazisty – twierdził młody, energiczny Paweł, działacz z Wielkopolski. Inni stawiali na płeć, co prawda piękną, ale z jajami. – Zyta, tylko ona potrafi przyciągnąć nowych ludzi, a tego właśnie nam potrzeba. Jest energiczna, wie, czego chce, i umie po to sięgać – wyliczał wyraźnie zafascynowany prof. Gilowską 40-letni delegat z Małopolski. On sam jest przedsiębiorcą i z doświadczenia wie, że aby być skutecznym, trzeba mieć – jak mówi – jaja, a u Tuska ich nie widzi. – Zyta jest mała wzrostem, ale przecież wielka duchem. No i jest nowa, a reszta to same stare wygi. Cóż, myśleli, co chcieli, głosowali, jak chcieli, a wybrali, kogo należało – dodaje. Za Donaldem Tuskiem opowiedziała się zdecydowana większość przybyłych do Warszawy. 1597 – za, 56 przeciw. Jeden z delegatów z Lubuskiego konspiracyjnie pokazuje pomiętą żółtą karteczkę z nazwiskiem Donalda Tuska. – Jak miałem na niego zagłosować, to wolałem nie wrzucać kartki do urny – tłumaczy zadowolony ze swojego małego sabotażu. Rzecznik PO, Maciej Grabowski, po podliczeniu wyników w niedzielę wieczorem przekonywał, że wszystkie wydane karty do głosowania wróciły do urny. Po dwóch dniach zmienił zdanie. – Kilkanaście kart rzeczywiście nie wróciło – mówi. Przyznaje też, że około 400 delegatów nie odebrało w ogóle kart, ale niekoniecznie oznacza to, że zbojkotowali wybór przewodniczącego. – Część po prostu wcześniej wyjechała, część być może utknęła w kolejce do grilla – twierdzi. Gdzie są „wolne głosy”? Wcześniej wyznaczono też kandydatów na członków Rady Krajowej PO (najwyższej władzy ugrupowania pomiędzy kongresami). Przybyłych delegatów witała gotowa lista z nazwiskami. – U nas kandydatów wpisywał poseł. Ludzie nie mieli nic do powiedzenia, nawet jeśli wybór posła im się nie podobał. Chcieliśmy teraz zgłosić swoich, ale nam poseł powiedział, żebyśmy tego nie robili, bo po co się kłócić na kongresie – opowiadał Norbert Budzisz. Maciej Grabowski oburzał się na zarzut, że kandydaci nie byli wybierani demokratycznie. – Mamy mnóstwo faksów od lokalnych liderów, którzy zgłaszali kandydatów. Na każdym piśmie są podpisy działaczy akceptujących daną osobę. Nie mogło więc być sytuacji, że ktoś został podany bez aprobaty zwykłych działaczy – przekonywał. – Głosy, że jest inaczej, pewnie pochodzą od osób, które chciały być na liście, ale nie zostały wybrane. Chociaż na konwencję ściągnęło do Warszawy ponad 2 tys. delegatów, w programie nie znalazło się miejsce na wystąpienia działaczy lokalnych. – A gdzie czas na debatę? Zapłaciłem 130 zł za udział w kongresie, przyjechałem i okazuje się, że nikogo nie interesuje, co mam do powiedzenia – denerwował się w związku z tym delegat z Wielkopolski, nerwowo jeżdżąc palcem po programie kongresu. – O, jest! – woła zadowolony. Mina zrzedła mu chwilę potem: – „Wolne głosy” między 17 a 18, wraz z dziewięcioma innymi punktami. Czyli oddano nam do dyspozycji jakieś sześć

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 24/2003

Kategorie: Kraj