Gubernator roztrwonił w kasynach miliony. Teraz grozi mu 250 lat więzienia “Jeszcze nie urodził się prokurator, który mógłby mnie dopaść”, chełpił się publicznie gubernator Luizjany, Edwin Edwards. Ponad 20 razy oskarżano go przed wielką ławą przysięgłych. Dwukrotnie stawał przed sądem, zawsze jednak wychodził z opresji obronną ręką. W końcu tego kontrowersyjnego, lecz charyzmatycznego polityka opuściło szczęście. Trybunał w Baton Rouge uznał go winnym wymuszenia prawie 3 milionów dolarów od właścicieli kasyn do gry i “wyprania” tych pieniędzy. Za te przestępstwa grozi w sumie 250 lat więzienia. Dla 72-letniego podsądnego jednak nawet niewielki wyrok oznacza śmierć za kratami. Zdaniem “Washington Post”, upadek Edwardsa oznacza koniec pewnej epoki w Luizjanie. W stanie tym przez dziesięciolecia panował odmienny klimat niż w innych regionach USA. “Luizjana przypomina raczej jakiś skorumpowany kraj śródziemnomorski niż Amerykę”, stwierdził pisarz A. J. Liebling. Według magazynu “Time”, mieszkańcy Stanu Pelikana (jak zwie się dumnie Luizjana) traktują oskarżenia o korupcję wobec polityków jako okazję do dobrej zabawy. Rzeczywiście, wyborcy z Luizjany potrafią wiele swoim przywódcom wybaczyć. Ich zdaniem, gubernator nie powinien bogacić się kosztem podatnika, ale jeśli potrafi znaleźć sobie inne źródła dochodów, znaczy to tylko, że jest “przedsiębiorczym facetem”, na którego warto głosować. Przez dziesięciolecia Luizjaną rządzili politycy, którzy w innych stanach “mieliby kłopoty z wyborem nawet do rady szkolnej”, jak stwierdził “Wall Street Journal”. Godnym spadkobiercą tych barwnych postaci okazał się Edwin Edwards. Przyszedł na świat w 1927 roku w rodzinie Kajunów, tj. potomków francuskich osadników. Jego łagodny głos z wyraźnym francuskim akcentem budził entuzjazm słuchaczy. Jako chłopiec Edwin przyciągał tłumy w roli “dziecięcego ewangelisty”, wygłaszającego kazania. Wydawało się, że zostanie księdzem. Edwards wszakże uznał, że polityka da mu większe pole do popisu. Wstąpił do Partii Demokratycznej i w 1964 r. roku został wybrany do stanowego Senatu. Później zasiadał w Kongresie Stanów Zjednoczonych, a w roku 1972 został gubernatorem Luizjany. Był pierwszym wybranym na to stanowisko francuskojęzycznym katolikiem. Przysięgę złożył po francusku i po angielsku. Nawet przeciwnicy podkreślają, że Edwards okazał się politykiem kompetentnym. Sztuka rządzenia nie miała przed nim tajemnic. Uczynił wiele dla najbiedniejszych i mniejszości rasowych (chociaż wprost bezwstydnie chełpił się tymi sukcesami). Były to czasy kryzysu paliwowego, lecz gubernator zapełnił stanową kasę, nakładając na koncerny naftowe wysokie podatki. Inna rzecz, że trochę schował także do własnej kieszeni. “Edwards wyszedł z politycznej szkoły braci Longów, zgodnie z którą gubernator powinien być jak święty Mikołaj i szastać dolarami. Jeśli da ludziom to, czego oczekują, nikt nie będzie miał pretensji, że również dla siebie coś uszczknął. Wyborcy mówili: “To przecież nie nasze pieniądze, lecz firm Exxon i Texaco”, komentuje Wayne Parent, politolog z Louisiana State University. Edwardsa od początku otaczała atmosfera skandalu. Już w 1972 r. w oryginalny sposób spłacił długi wobec biznesmenów, którzy finansowali jego kampanię wyborczą. Zaprosił ich do Paryża, zafundował wypad do kasyn Monte Carlo i kolację w Wersalu, podarował spinki z 14-karatowego złota z napisem “Król Słońce” i własną podobizną. Pewne jest, że nie zapłacił za tę podróż ze skromnej gubernatorskiej pensyjki. Szybko pojawiły się zarzuty, że w roku 1972 Edwards przyjął 20 tys. dolarów od agenta rządu Korei Południowej. W 1974 r. były współpracownik gubernatora, Clyde Vidrine, w demaskatorskiej książce opisał, jak to Edwards przyznaje ciepłe posadki w administracji stanowej tym biznesmenom, którzy sowicie za nie zapłacą. “Zarobione w ten sposób pieniądze gubernator zazwyczaj przegrywał przy karcianym stoliku lub w kasynach. Przy pokerze spędzał długie wieczory, a stawką były niekiedy nagie dziewczyny. Edwards kocha politykę i pieniądze, ale piękne kobiety jeszcze bardziej”, pisał Vidrine. Dochodzenie podjęte w sprawie tych oskarżeń spaliło na panewce. Gubernator zyskał za to opinię “jurnego koguta”, co jeszcze bardziej podniosło jego prestiż. “Szybki Eddie”, jak nazywano Edwardsa, został ponownie wybrany. Odszedł w 1979 roku, gdyż prawo federalne zakazuje pełnienia urzędu przez trzy kolejne kadencje. W cztery lata później wystartował
Tagi:
Marek Karolkiewicz









