Czas zdjąć szaty pokutne

Czas zdjąć szaty pokutne

Haniebny sposób traktowania Trybunału Konstytucyjnego wyłania obraz władzy, która z lekceważenia prawa uczyniła fundamentalną zasadę rządzenia O przeszłości nie wolno zapominać, choćby po to, aby nie powtórzyć błędów już raz popełnionych. Jednak nie możemy pozwolić narzucić sobie sposobu myślenia populistycznej prawicy, która z zaklętego kręgu przeszłości sama nie potrafi się wyrwać ani nie pozwala na to innym. Gdy kwestionowane są podstawy demokratycznego ładu, państwa prawa i jego instytucjonalne gwarancje, ważniejsze od rozpamiętywania przeszłości i niewielkich w istocie różnic programowych jest budowanie wizji Polski, w której populiści nie znajdą pożywki dla swych autorytarnych zapędów. To prawda – w czasach rządów lewicowych zdarzały się przypadki łamania prawa przez niektórych ludzi z kręgu władzy. Może nawet częściej niż za rządów AWS. Nikt jednak nie zaprzeczy, że winni zostali ukarani i skazani na polityczną śmierć. Ekipę Leszka Millera można oskarżać o wiele, lecz jednego nie sposób jej zarzucić: nigdy nie starała się zacierać różnicy między dobrem a złem. Nie można tego powiedzieć o obecnej ekipie rządzącej, która obowiązujące prawo traktuje jako część mitycznego Układu, który trzeba zniszczyć. Konsekwencją jest ostentacyjne lekceważenie prawa przez polityków PiS. Przejęcie władzy przez nacjonalistyczno-populistyczną prawicę najpewniej było nieuniknione, i to niezależnie od tego, jak rządziłaby ekipa lewicowa. Podobne procesy dotknęły nieomal wszystkie kraje przechodzące transformację ustrojową. Byłoby wręcz dziwne, gdyby nie wystąpiły w Polsce, gdzie przemiany przyniosły tak drastyczne skutki dla tak wielu grup społecznych. Aby prawo było prawem Demokracja, w której kwestionuje się nadrzędną rolę prawa, lekceważy granice swej wszechwładzy, wytyczone przez instytucjonalne bariery, takie jak niezależność mediów, autorytet sądów, nienaruszalność praw i wolności, staje się swym własnym zaprzeczeniem. Wydawać by się mogło, iż tak banalne prawdy przez nikogo nie będą kwestionowane. Niestety, są kwestionowane. Czym innym, jeśli nie próbą obejścia konstytucyjnego zakazu koncesjonowania prasy jest zapowiedź Jarosława Kaczyńskiego obłożenia wyższym podatkiem niewygodnych mediów (wypowiedź z początków lutego br. dotycząca tygodnika „NIE”)? Czy wezwanie dziennikarzy do buntu przeciw swym przełożonym można traktować inaczej niż nawoływanie do złamania art. 10 ust. 2 prawa prasowego? Wreszcie dlaczego z ustawy o radiofonii i telewizji wykreślono zapis o zakazie przynależności partyjnej członków KRRiTV, czyniąc w ten sposób radę organem partii rządzącej, wbrew intencji konstytucji? To przykłady z jednej tylko i dość wąskiej dziedziny, jaką jest prawo mediów. Dodajmy do tego skandaliczny tryb nowelizacji ustawy o KRRiTV, gdy ponad zapisy konstytucji postawiono polityczną wolę przejęcia władzy nad telewizją. Dodajmy jeszcze haniebny sposób traktowania Trybunału Konstytucyjnego, a wyłoni się nam obraz władzy, która z lekceważenia prawa uczyniła fundamentalną zasadę rządzenia. Obraz tym bardziej zastanawiający, iż spośród czterech osób decydujących o biegu spraw publicznych trzy (prezydent Kaczyński, Jarosław Kaczyński, Roman Giertych) są zawodowymi prawnikami. Symptomatyczne są przy tym dwa zdarzenia: żądanie od marszałka Józefa Zycha, aby jako przewodniczący Komisji Kodyfikacyjnej zakończył w ekspresowym trybie prace nad reformą prawa kodeksowego, i wypowiedź ministra sprawiedliwości w sprawie orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, iż jest ono „w jawnej sprzeczności z oczekiwaniami społecznymi” oraz że „prezydent krytycznie ocenia orzeczenie Trybunału”. Znamy z nieodległej przeszłości kodeksy pisane na kolanie, by wspomnieć tylko o tzw. małym kodeksie karnym z 1946 r., wyroki wydawane „zgodnie z oczekiwaniami społeczeństwa” i tak, aby nie narazić się na „krytyczną ocenę” najwyższej władzy. Przecież to czysty bolszewizm. Utracona cnota Jarosława Kaczyńskiego Nie, nie chodzi tu o dopuszczenie do władzy Samoobrony, tyleż śmieszne, co straszne. Nie chodzi nawet o wykryte przez posła Aleksandra Grada przypadki partyjnego nepotyzmu – obsadzania tłustych synekur przez popleczników nowej władzy. Widać, wódz rewolucji chce nagrodzić tych, którzy wsparli go w boju, choćby tylko wyborczym. Zwróćmy jednak uwagę na drobne, ale symptomatyczne zdarzenie. W końcu lutego w skład Rady Nadzorczej Kompanii Węglowej powołano trzy osoby. Dwie to nieudolni biznesmeni, którzy swoje przedsiębiorstwa doprowadzili do ruiny. Trzecia nie ma tak bujnej przeszłości, nigdy bowiem z biznesem nie miała do czynienia – jest lekarzem. Żadna z tych osób nigdy nie miała nic wspólnego z górnictwem. Jedyną rekomendacją tych ludzi był fakt, iż pochodzili

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 23/2006

Kategorie: Opinie