Człowiek z ulicy Staromiejskiej

Człowiek z ulicy Staromiejskiej

Ulica zmieniła nazwę, zmieniły się witryny sklepów, ale on się nie zmienił. I nie zmieniło się to, co robi od 11 lat. Wychodził rano bez grosza, grał, w południe biegł do sklepu, kupował kilkaset bułek. Można go spotkać na rogu Staromiejskiej w Katowicach codziennie. Jacek Pikuła gra na gitarze, śpiewa i zbiera pieniądze. – Kiedy już coś udało mi się zrobić, okazało się, że brakuje pieniędzy. Nie potrafiłem pozyskać sponsorów, więc zacząłem grać na ulicy. Nigdy nie poszedłbym do ludzi z puszką, żeby ich zaczepiać. To nie w porządku. Ja nie zbieram pieniędzy. Ja je dostaję. Zarejestrowałem to jako działalność gospodarczą. Zgłaszam tylko przychód. Przecież nie będę brał faktur za 3,50 zł. Jak, gdy dziecko prosi: “Kup mi pan bułkę”, albo potrzebuje do szkoły długopisu czy zeszytu? Wszystko idzie dla dzieci. Na początku w dożywianie, teraz w uzupełnienie potrzeb w moim ośrodku. Inni kierownicy takich placówek nie mają tej możliwości. Ja wiem, że każdy, kto daje mi pieniądze, nie życzy sobie, bym je chomikował. Dzieci są dysponentami tych pieniędzy. Co tydzień w piątek określają swoje potrzeby i kupują. Skąd ja miałbym na przykład wiedzieć, jaki sok kupić albo jaki kolor lubi dziewczynka. Za te pieniądze kupowane są też szczotki, miotły, proszki. A ludzie są wspaniali. Rzadko się zdarza, żeby ktoś otwierał przy mnie portfel. Już wcześniej mają przygotowany banknot. Sam też im coś rozdaje. Ulotki, książki, wydawaną przez siebie gazetkę. W lokalnej prasie zamierza wykupić podziękowania dla przechodniów. Rocznie udawało mu się uzbierać 20-30 tysięcy złotych. Dla siebie nie wziął ani złotówki. Założył placówkę humanitarną. Droga Dzieciństwo? – Nie mam żalu, że nie dane mi się było wtedy rozwijać. Mam przed oczyma sceny z filmów o Czeczenii czy Jugosławii. Mogę więc powiedzieć, że moje dzieciństwo było szczęśliwe. Najpierw był dom małego dziecka, potem dom dziecka, wreszcie szkoła morska. W 1986 r. zaczął pracować w Stoczni Gdańskiej jako spawacz i mechanik. – W hotelu prostytutki wędrowały po rynnach, w pracy przed piętnastym nie można było spawać, bo brakowało fazy, po piętnastym stocznia chodziła pijana. Rzuciłem to. Ruszył w Polskę. Pieszo przewędrował setki kilometrów, od Bieszczad po Sudety. – Nie byłem żadnym ekologiem. Po prostu miałem dużo czasu. To były cudowne trzy lata. Malowałem szlaki, schroniska, stawiałem szałasy, paśniki, grodziłem mrowiska. Jako 20-latek odmawiałem jeszcze “Aniele Boży” i “Ojcze Nasz”. Dużo czytałem. Przede wszystkim poezję, ale w ogóle sięgałem po książki, które nigdy by mnie wcześniej nie zainteresowały. W każdym mieście było wtedy po kilka antykwariatów. Zarobiłem trochę pieniędzy graniem na gitarze w Krakowie, jechałem do Gdańska, tam kupowałem Stachurę, wracałem do Krakowa. Po drodze zdążyłem przeczytać i sprzedawałem książki w antykwariacie w Krakowie. Kupowałem następne, jechałem do Przemyśla, po drodze zdążyłem przeczytać, sprzedawałem w Przemyślu, kupowałem następne… Któregoś dnia trafił do Zgromadzenia Stanowczych Chrześcijan. – Postanowiłem pożegnać stare życie. Nie chciałem być politykiem religijnym, pielgrzymować, odprawiać pokutę. Ja jestem po prostu takim człowiekiem, który jeśli kupuje sobie buty, dziękuje za prawy i lewy. Pomodliłem się i postanowiłem, że wszystko, co od tej pory będzie, ofiaruję Bogu. Następnego dnia założyłem placówkę humanitarną. Był rok 1989. Od trzech lat jest pastorem. Każdy ma swoją opowieść Bezdomnych w Katowicach przybywało. Na dworcu w Katowicach wydawał posiłki, rozdawał odzież. – Może dla niektórych “Dezyderata” jest płytka, ale ja się wtedy kierowałem jej przesłaniem. Przede wszystkim tym, że każdy ma swoją opowieść. Rozmawiałem z różnymi ludźmi. W głowie się nie mieści, co przeżyli. Nauczyłem się, że nie wolno nikogo pochopnie oceniać. Był na przykład człowiek, który upijał się denaturatem. Można było pomyśleć – no śmieć, brudas, dno. Dowiedziałem się, że kiedyś był normalnym, szczęśliwym mężem i ojcem. Na jego samochód najechała ciężarówka. Siedzące z tyłu jego żona i dwie córeczki zostały zmiażdżone. Pomyślałem: “A jak ja bym dalej żył, gdyby mnie coś takiego spotkało?”. Bezdomnymi opiekuje się nadal. Organizuje Wigilie dla 300 osób, przyjęcia świąteczne, z dnia swoich urodzin zrobił dzień urodzin bezdomnych. Bezdomni spotykali się przy świecach, grał dla nich Sam Roter, laureat konkursu pianistycznego w Wiedniu. Pikuła powiedział kiedyś, że jeśli miasto

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 51/2000

Kategorie: Kraj