Człowiek zawsze się obroni

Człowiek zawsze się obroni

MARYSINA POLANA | rez. Grzegorz Zariczny fot. Materialy prasowe

Grzegorz Zariczny: Chcę robić filmy o tych, którym świat nie sprzyja Kiedy spotkaliśmy się w 2016 r. podczas festiwalu w Karlowych Warach, miał rękę w gipsie. – Nie wytrzymałem – powiedział. – Jakoś nic nie wychodziło. Zabrakło pieniędzy na ostatnie prace nad „Falami”, piętrzyły się trudności. Walnąłem pięścią w ścianę, żeby rozładować napięcie. I to jest efekt. Mało kto zdobyłby się na takie wyznanie. Ale Grzegorz Zariczny jest prawdziwy. Ma 34 lata. Dokumentem „Gwizdek” wygrał sekcję filmów krótkometrażowych na najważniejszym na świecie przeglądzie kina niezależnego Sundance w amerykańskim Park City. Jego fabularny debiut „Fale” w 2016 r. trafił do konkursu głównego imprezy w Karlowych Warach. Człowiek sukcesu? Tak to brzmi, ale Grzegorz niczego nie dostał w prezencie. O własnych siłach, z niemałym trudem, dochodził do miejsca, w którym jest dzisiaj. I dobrze pamięta swoją drogę. – Jestem zwyczajnym chłopakiem ze zwyczajnej rodziny – mówi. – Wyrosłem w podkrakowskiej wsi. Nauka w liceum w Nowej Hucie była dla mnie gigantycznym skokiem. Długo miałem poczucie, że jestem gorszy od kolegów wychowanych w mieś- cie. Teraz trochę się zbudowałem, ale tamto uczucie wciąż mam w tyle głowy. I chcę robić filmy o tych, którym świat nie sprzyja. O ludziach wyrzuconych na margines, mozolnie walczących o odrobinę szczęścia i powodzenia, z niemałym trudem usiłujących uporządkować własne życie. Może to właśnie jest jego siłą? Po karlowarskim pokazie „Fal” zagraniczni dziennikarze nazwali go młodym polskim Loachem. Śmiał się. Ale coś w tym jest. Bo Zariczny ma podobną jak angielski mistrz wrażliwość. I swoje Nuneaton, któremu pozostaje wierny. Bohaterkami „Fal” są dwie dziewczyny z prostych domów. Chcą zostać fryzjerkami, to dla nich szansa na lepsze życie. Należą do tych, którzy nie załapali się na wielkie przemiany, nie poczuli wiatru w żaglach, nie rozwinęli biznesów, nie wsiedli do autobusów jadących do Londynu. Obie z mozołem budują swój świat. Ale to nie tylko opowieść o trudnym starcie i braku perspektyw. To również film o samotności i braku umiejętności nawiązania bliskich relacji. W swoim środowisku, w rodzinie. (…) – Kino nie jest dla mnie terapią, ale przecież próbuję w nim szukać jakichś życiowych strategii – mówi Grzegorz Zariczny. • Urodził się 9 kwietnia 1983 r. w Kokotowie, wsi niedaleko Krakowa, w gminie Wieliczka. 1,3 tys. mieszkańców, przystanek kolejowy, przez który przebiega linia Kraków-Medyka. W 2015 r. ukończono tu budowę pierwszego obiektu w Wielickiej Strefie Aktywności Gospodarczej – Parku Logistycznego Kraków Kokotów, przeniosła do Kokotowa swoją halę produkcyjną herbaciana firma Teekanne. Jednak 30, a nawet 20 lat temu nikomu jeszcze nic takiego się nie śniło. Niby miasto było blisko. – Kiedy chodziłem do szkoły w Krakowie, to czasem wracałem do domu na nogach. Cztery godziny marszu – wspomina Zariczny. Ale to był inny świat. Z innymi problemami i rocznym cyklem życia, wyznaczanym przez naturę i prace gospodarskie: sadzenie ziemniaków, wysiewanie zboża, zbiory. – Było tak, jak napisał Miłosz w „Dolinie Issy”. Obcowałem z naturą, która do mnie przemawiała. Potem już nigdy czegoś takiego nie czułem. Byłem ministrantem. Wstawałem godzinę przed poranną mszą, żeby się przejść po polu i posłuchać budzącej się przyrody. Na łąkach zbierałem bażancie pióra. Ciągle gdzieś się rodziły zwierzęta. Psy, koty, kaczki, kury. Krowy same chodziły po wsi. Moja babcia sprzedawała mleko. Wlewała je do butelek po coli, a ja te butelki na rowerze rozwoziłem do jej klientów. Pamiętam uczucie ciepła na plecach. Ale było i inne oblicze wsi, mniej romantyczne. – Świniobicie, krowobicie to była codzienność. Nikt się nie przejmował, że dziecko stoi w pobliżu. Ciach krowę młotem w łeb i kroimy mięso. A dziecko ma nosić garnki i pomagać – opowiada Grzegorz. Zapamiętał też wieś pełną śmierci. (…) – We wsiach było dużo starych ludzi. Stale ktoś umierał, wciąż odbywały się żałobne msze i pogrzeby. Towarzyszył temu cały rytuał, bo najpierw zmarły leżał kilka dni w domu, ludzie zasłaniali lustra, śpiewali, stojąc wokół trumny. I wszyscy nieboszczyka całowali. W policzki, po rękach. Dzieci też do tego zmuszali. Strasznie się bałem, ale musiałem się przemóc. Z najwcześniejszych lat Grzegorz wyniósł poczucie braku ojca, który „za

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 28/2018

Kategorie: Kultura