Czytając o Kapuścińskim

Czytając o Kapuścińskim

Książkę Domosławskiego należy czytać przez pryzmat pogłębionej wiedzy psychosocjologicznej. I może na podstawie zebranej wiedzy o środowisku macierzystym od nowa napisać monografię Mistrza Kierowałem się prawdą: zanim osądzisz – zrozum. R. Kapuściński w rozmowie z A. Kantowiczem Tytuł i motto odpowiadają dokładnie temu, co chciałabym napisać, „kierując się prawdą”. Nie znałam osobiście Ryszarda Kapuścińskiego. Przeczytałam tylko dwie jego książki: „Cesarza” i „Podróże z Herodotem”. Nie byłam „fanką” Mistrza i nie mam wobec niego żadnych długów wdzięczności. Za to przeczytałam opus magnum Artura Domosławskiego pt. „Kapuściński non-fiction”, wszystko, co na ten temat ukazało się w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce” oraz „Przeglądzie”. I bardzo ciekawy zestaw przedruków w „Forum”. Obejrzałam też w TVP Info dokumentalny film o Kapuścińskim autorstwa Marka Millera i Filipa Bajona. Ukazany tam uśmiechnięty Kapuściński zrobił na mnie bardzo ujmujące wrażenie. „Uwiódł mnie…”. Ma rację Wojciech Tochman, który zagajając w „GW” podsumowanie dyskusji o książce Domosławskiego (600 stron, imponująca bibliografia), zauważył, że każdy z uczestników tej wymiany myśli czytał jakby inną książkę. Odnosi się to zresztą do każdej lektury, bo wszystko odbieramy przez pryzmat własnego „ja” – w najszerszym sensie tego słowa. Dlatego i ja – z racji podeszłego wieku, złożonego życiorysu i statusu podwójnego „mieszańca” (chłopsko-pańskiego oraz polsko-ormiańskiego) – doczytałam się w traktacie ucznia o Mistrzu „prawd”, których inni chyba nie dojrzeli. Na wstępie muszę jednak wyjaśnić, dlaczego po przeczytaniu „Cesarza” tak się zraziłam do Autora. Otóż od młodych lat, niestety!, emocjonalnie reaguję na lektury. Jako nastolatka śmiertelnie „obraziłam się” na Mickiewicza za to, jak na pewnym zebraniu Towiańczyków potraktował Słowackiego (Paszoł won, durak). Z młodych lat, gdy w latach 1931-1935 uczęszczałam do „wielokulturowych” szkół w Zaleszczykach, zachowałam sentyment do etiopskiego „Małego Rycerza”, który tak dzielnie przeciwstawił się najazdowi „hord” pod przewodem Duce. Tak więc kpina z Hajle Sellasjego zabolała mnie do żywego. Naprawdę! Zwłaszcza iż nie postało mi w głowie, że „Cesarz” to ma być pamflet na „dwór Gierka”. W dodatku stylizowany język tej opowieści wydał mi się nie najfortunniejszy, ale uzasadnienie tej opinii wymagałoby dłuższego wywodu. Artur Domosławski w swej książce świadomie podjął polemikę z autowizerunkiem Ryszarda Kapuścińskiego, jaki kreował on i w swych wspomnieniach autobiograficznych, i w reportażach z Afryki i z Ameryki Łacińskiej. A był to – w moim odczuciu – wizerunek „biednego chłopca z Polesia”, który znalazłszy się w centrum, skorzystał z tego, by podejmować wyprawy do egzotycznych zagranic, tam z narażeniem życia obserwował ludzi i wydarzenia, a po powrocie rzetelnie przekazywał prawdziwe informacje jak najszerszemu gronu czytelników, najpierw polskich, a po sukcesie „Cesarza” – obcych. Co w tym autowizerunku zostało mocno podretuszowane, jak ongiś słynny warszawski fotografik Parys retuszował zdjęcia dziewczyn niekoniecznie urodziwych, które po jego obróbce same siebie nie poznawały? W przypadku Kapuścińskiego podretuszowany i podkolorowany jest przede wszystkim wstępny image biednego chłopca z Polesia. W okresie międzywojennym nauczyciele wszystkich kategorii (a było ich parę – od szkół powszechnych po wyższe uczelnie…) należeli do funkcjonariuszy państwowych wcale dobrze uposażonych. Państwo Maria i Józef Kapuścińscy oboje byli nauczycielami i stać ich było np. na nianię garbuskę Masię. Właśnie takie kobieciny, niemające szans na zamążpójście, bywały najbardziej oddanymi opiekunkami małych dzieci (jedna z moich ciotek zatrudniała taką zacną kobietę, traktowaną jak członek rodziny). W Pińsku musiała być liczna prawdziwa biedota rekrutująca się głównie z grup „mniejszościowych”. Domosławski przytacza fragment impresji z Pińska Ignacego Jana Kraszewskiego, który jako wnikliwy obserwator w połowie XIX w. zauważył i siermiężnych „Pińczuków” z kołtunami po pas, i przepaść, jaka dzieliła żydowską biedotę, w tym karczmarki – od „Izraelity w sobolach”, paradującego „w koczu”. Pod koniec lat 30. XX w. te różnice musiały być jeszcze jaskrawsze. Nie darmo w 1903 r. młody socjalista, Józef Piłsudski, odnotował strajk, jaki w Pińsku zorganizowali robotnicy miejscowych zakładów kolejowych: „rzadki u nas objaw samowiedzy klas pracujących” (sic!). Wśród inicjatorów strajku poczesną rolę odegrali zapewne robotnicy pochodzenia żydowskiego, z reguły inteligentniejsi i nieco bardziej oświeceni od słowiańskich „tutejszych”. W ogóle Domosławski, dociekliwie weryfikujący wszystko, co dotyczy bliskich mu egzotycznych zagranic (takich trochę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2010, 2010

Kategorie: Opinie