Ona przede wszystkim najpierw sobie pomaga – mówią o posłance Samoobrony w jej rodzinnym Lubieszewie Sobotnie spotkanie polityków Samoobrony z wyborcami w Bytowie zaczyna się od skandalu. Kiedy spóźniony kilkanaście minut Andrzej Lepper w otoczeniu swojej świty wreszcie pojawia się na wypełnionym ludźmi zamkowym dziedzińcu, jeden z oczekujących, starszy mężczyzna, wykrzykuje nagle: – Lepper won, Lepper won. Przywódca Samoobrony, najwyraźniej zaskoczony takim powitaniem, próbuje najpierw jakoś sam opanować sytuację. Lecz staruszek nie daje za wygraną. – Jak ciebie widzę, to szlag mnie trafia – woła podniesionym głosem, postukując groźnie drewnianym kosturem. Grupka młodych chłopaków stojących przy scenie nieoczekiwanie nagradza tę ripostę oklaskami, co ostatecznie wyprowadza z równowagi Andrzeja Leppera. – Po co bijesz te brawa, gówniarzu jeden? – zwraca się do bezpośrednio do któregoś z klaszczących. – Chcecie mieć spotkanie, czy nie, po co tu przyszliście? – Dla przekory – mruczy pod nosem kawalerka, już mniej odważnie. Lecz bojowość staruszka zaczyna udzielać się i innym. Do awantury włączają się kolejni uczestnicy. Zdezorientowani ludzie rozglądają się po sobie. Trudno im ocenić całe to zamieszanie, więc milczą. Bo nie dla pyskówek tu przyszli, lecz po parę słów otuchy. Tymczasem spotkanie zostaje przerwane, a organizatorzy wzywają policję. – Dzwoń po nich, dzwoń. W ministerstwie, gdy szyby wybijałeś, to też mogłeś zadzwonić. Niech zamkną nas wszystkich, a zostawią tylko twoich! – wykrzykuje na odchodnym rozsierdzony dziadek i przepada gdzieś w tłumie, zanim jeszcze pojawią się mundurowi. Kiedy przywódca Samoobrony dwoi się i troi, aby zatrzeć fatalne wrażenie wywołane wstępną pyskówką, towarzysząca mu posłanka Danuta Hojarska zachowuje olimpijski spokój. W eleganckim, czarnym kostiumie z czerwoną różą w klapie milczy wyniośle. Odległa, obojętna, nieprzenikniona. Nawet powtarzane pod jej adresem uwagi spływają po niej niczym woda. Na kłopoty Hojarska Jej biuro poselskie w Nowym Dworze Gdańskim nie ma żadnego szyldu ani wywieszonych godzin urzędowania. Spuszczone żaluzje w oknach chronią przed wzrokiem ciekawskich. Chociaż pracownicy sąsiadującej z biurem poradni rehabilitacyjnej zapewniają mnie, że w środku ktoś jest, od godziny dobijam się bezskutecznie. Dodzwonić się też nie sposób, bo wciąż odzywa się tylko automatyczna sekretarka. W końcu muszę uciec się do wybiegu. W skontaktowaniu z panią poseł pomaga mi młoda rzeczniczka starosty. Umawiamy się na 18. Tym razem drzwi są otwarte. W środku kręci się grupka ludzi przygotowujących się do obchodów trzeciej rocznicy strajków w Nowym Dworze. Impreza planowana jest na 25 maja. Danuta Hojarska władczym tonem wydaje dyspozycje. Oschła, konkretna, dynamiczna. Na rozmowę też wiele czasu nie ma. Mówi szybko, krótkimi, urywanymi zdaniami. Tak jakby kolejny raz powtarzała wcześniej wyuczoną, nudną kwestię. Kredyty oczywiście spłaca, co miesiąc płaci i przyjdzie czas, że odda wszystko co do złotówki. A jej mąż przed nimi wcale nie uciekł, tylko zaginął. Kto wie, może jakieś służby maczały w tym palce, żeby jej dopiec. Bo tak jak jej i dzieciom dokuczono, to chyba jeszcze nikomu w Polsce. A z synem to też nieprawda. Jeszcze ona dojdzie sprawiedliwości. Przecież po to między innymi została wiceprzewodniczącą sejmowej komisji. On nigdzie się nie ukrywał, tylko po prostu nie zgłosił się do więzienia, bo uznał wyrok za niesłuszny. Jest dorosły i za swoje czyny sam odpowiada. Teraz został ujęty i siedzi. Przepustki na widzenie z nim też nie sfałszowała. Tylko ktoś wysoko postawiony w resorcie jej doradził, żeby ją skserować… Doprawdy zrozumieć nie może, dlaczego to wszystko ją spotyka. Zamiast obwoływać ją skandalistką roku i rogi przyczepiać, mogliby chociaż raz napisać, że 120 dzieci na kolonie wysłała, że o salę gimnastyczną w Ostaszewie się wystarała i o światła na krzyżówkach w Nowym Dworze, że wielu ludziom pomaga, jak chociażby ostatnio temu człowiekowi bez nóg na bruk wyrzuconemu. Ale o tym pisać nikomu się nie chce, bo to mało ciekawe. Lecz gdy na sprawę do sądu się nie zgłosiła, nie ze swojej zresztą winy, zrobili zadymę na cały kraj. Ale zwykli ludzie jej współczują. W samej Warszawie obce kobiety na ulicy ją zaczepiają i proszą, żeby się trzymała. Po spotkaniu w Bytowie też obstępują ją ciasnym wianuszkiem. Jedne tylko o autograf proszą, inne chwytają za ramię i szepcą coś do ucha, jeszcze
Tagi:
Helena Leman









