Dać w żyłę – odlecieć

Narkotyki są w zasięgu ręki, nie trzeba ruszać się z miejsca, by złożyć zamówienie Pierwsza zobaczyła go Siostra. Szukała atlasu, żeby przerysować kontury Ameryki Południowej, a natknęła się na dziwaczny rysunek węża z makówką. To była kobra, z której płaszcza uśmiechała się czerwona główka. Pod spodem widniał napis: „Przedwczoraj zgniłem”. Siostra odruchowo zerknęła na kanapę, D. spał, włosy zakrywały mu twarz. Obok kartki leżała wyrwana strona z „Makry” Akosa Kertesza. Strona 168. „Istota sprawy – tłumaczył Makra swojej ekskochance – nie ulega zmianie. Zawsze będzie ktoś taki, kto wypłynie na wierzch, i ktoś taki, kto pójdzie na dno”. Potem, tzn. gdy dno zaludni się Bartem, W., no i D., Siostra przeczyta „Makrę” od deski do deski. Będzie cytować słowa Vali, która sama cytuje jakiegoś francuskiego pisarza: „W innym człowieku jest ze mnie tyle, ile ja potrafiłem w nim zmienić”. Siostra, nauczycielka, która prowadziła wręcz modelowy tryb życia i którą D. musiał podziwiać, jak intryguje nas dziwactwo, powie: – Nie byłam w stanie. Mnie nie było za wiele. To był sierpień 1994 roku. Na klatce domu Barta znaleziono nieprzytomnego D. W gnijące żyły wstrzyknął podwójną dawkę kompotu (polskiej heroiny). Tam, dokąd

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2001, 43/2001

Kategorie: Społeczeństwo