Więcej szczęścia miałem w życiu zawodowym niż osobistym Daniel Olbrychski – Czołowy amant polskiego kina kończy 60 lat. Co z perspektywy tego jubileuszu uważa za swój największy sukces zawodowy? – Miałem ogromnie dużo szczęścia. Największe moje szczęście to to, że zauważyli mnie ciekawi ludzie. Najpierw Andrzej Wajda, który mnie, 19-latka, obsadził w roli Rafała Olbromskiego w „Popiołach”. Znalazłem się na planie razem z moimi idolami – Janem Świderskim, Władysławem Hańczą, Beatą Tyszkiewicz, Polą Raksą. Potem przyszły kolejne filmy, m.in. „Wszystko na sprzedaż”, „Krajobraz po bitwie”, „Pan Wołodyjowski”, „Brzezina”, „Wesele”, „Potop”, „Ziemia Obiecana”… Tak się składało, że grałem z mistrzami. – Czy to nie przewróciło panu w głowie? – Gdyby mi to przewróciło w głowie, dawno wypadłbym z zawodu. Moja matka, która była nauczycielką i od dzieciństwa uczyła mnie miłości do teatru, powtarzała, że trzeba do wszystkiego podchodzić z pokorą. Mówiła: „Bóg dał ci talent, ale musisz bardzo się starać, aby nie wyszło na to, że się pomylił”. I ja się starałem, a fortuna była mi przychylna. Dzięki mojej pracy poznawałem czołowych polskich artystów, intelektualistów, przy nich uczyłem się spojrzenia na sztukę, literaturę, historię. Gdy miałem niespełna 25 lat, Adam Hanuszkiewicz zaproponował mi pracę w teatrze. Grałem wspaniałe role w teatrze, w najlepszych filmach, miałem tyle propozycji, że mogłem wybierać. Nie było wtedy w Europie drugiego tak znanego aktora w moim wieku. Takie były fakty, nie będę udawał fałszywej skromności. Ale to nie znaczy, że mi się przewróciło w głowie. – To w sferze zawodowej, a w życiu? Był pan idolem kilku pokoleń kobiet, pana fotosy wisiały w pokojach tysięcy nastolatek. Czy sława pana nie zdemoralizowała? – Aktor tak jak sportowiec marzy o tym, by grać i być sławnym. Trafnie to ujął Adam Małysz, mówiąc: „Entuzjazm widzów mnie uskrzydla”. Niedawno w Zakopanem podbiegła do mnie z piskiem kilkunastoletnia dziewczynka, prosząc o autograf. Powiedziała, że mnie kocha i że kocha mnie cała jej rodzina, mama, ciocia, babcia. Co jakiś czas jestem proszony przez przypadkowo spotkanych ludzi, abym stanął z nimi do zdjęcia. To bywa czasami kłopotliwe, zwłaszcza kiedy jestem w towarzystwie, ale także przyjemne, nawet wzruszające. To dowód na to, że mnie, jako aktorowi, się powiodło. Dzięki Andrzejowi Wajdzie poznał mnie świat, ale bywałem dla tego świata niedostępny. Nie miałem paszportu, nie miałem swojego agenta, nawet telefonu nie miałem, więc kontakt ze mną był praktycznie niemożliwy. Po latach dowiadywałem się, że były dla mnie ciekawe propozycje z Zachodu, szukano mnie, ale Film Polski to przede mną zatajał. – W stanie wojennym dostał pan paszport, dzięki czemu w 1982 r. mógł pan zamieszkać we Francji i sam o sobie decydować. – Ale to było o dziesięć lat za późno. Aktorów w wieku ok. 35 lat było sporo, każdy kraj miał swojego Olbrychskiego. Nie narzekam, dałem sobie radę. Grałem w filmach – i to w siedmiu językach, jeździłem do Cannes. Pięć filmów, w których brałem udział, dostało nominacje do Oscara, dwa ze mną w roli głównej („Blaszany bębenek” Volkera SCHLÖNDORFFa i francuski film „Przekątna gońca” Richarda Dembo – przyp. EL) dostały Oscara – Jak pan sądzi, patrząc z perspektywy 40 lat w zawodzie aktorskim, czy dzisiaj jest łatwiej młodym zdolnym? – Tak i nie. Tak – bo co chwila widzę zdolnych aktorów w serialach, w ciekawych rolach. I nie – bo nie ma dla nich propozycji w filmie i teatrze. Wypatrzyłem znakomitego Darka Wnuka, który gra inwalidę Łukasza w „Samym życiu”. Gdybym był reżyserem, specjalnie dla niego zrobiłbym „Hamleta” – taki to aktor. Znakomita jest trójka aktorów z „Kryminalnych”, oprócz doświadczonego Włodarczyka grają tam bardzo młodzi Maciej Zakościelny i Magda Schejbal. Obiecująca para. – Ogląda pan seriale? – Oglądam. Nie wszystkie odcinki każdego tytułu, ale na tyle, że jestem zorientowany. Trudno, żebym oglądał polskie filmy, skoro prawie się ich nie produkuje. Ciągle się mówi, że nie ma na to pieniędzy. Teraz zrobienie filmu stało się udręką. Udręką jest bieganie za sponsorami, udręką jest znalezienie budżetu. Żaden polski film, poza ekranizacjami klasyki, nie zarobił na siebie. A cała klasyka została już sfilmowana, więc co mają robić kolejni reżyserzy!? Robią
Tagi:
Ewa Likowska









