Darowane życie

Darowane życie

Co się dzieje z dziećmi, u których 20 lat temu dokonano pierwszych udanych przeszczepów szpiku? Zaczęło się fatalnie. Igła się złamała i trzeba było wyciągać ją kombinerkami. Po prostu w Polsce nie było specjalnych narzędzi do pobierania szpiku od dawcy i dopiero po tej nauczce prof. Wiktor Jędrzejczak (dziś ma za sobą ponad 200 przeszczepów szpiku) skonstruował odpowiedni model. Tak naprawdę zespół lekarzy, który pochyla się nad trzyletnią Kasią, pracuje w pionierskich warunkach. Cewniki do pozajelitowego odżywiania lekarze dostaną dzięki uprzejmości przedstawiciela zachodniej firmy, który zdejmie je z wystawy. Nie ma separatki dla biorcy szpiku (zastąpi ją pokoik bez łazienki), a przecież musi on przebywać w sterylnych warunkach. Separatki nie ma, bo przeszczepów jeszcze w Polsce nie przeprowadzano. Nie ma też wyszkolonych pielęgniarek. Są za to lekarze, którzy chcą ratować życie. Chorzy chcą jej dotknąć 28 listopada 1984 r. Jest szaroburo, Polska żyje śmiercią ks. Popiełuszki. W warszawskim wojskowym szpitalu przy ul. Szaserów sześcioletnia Ola Przybylska dostaje szpik od swojej trzyletniej siostry, Kasi. Dziś ma 26 lat, skończyła pedagogikę na prywatnej uczelni, ale uczy się dalej, bo tak naprawdę chce zostać terapeutką dziecięcą. Jest pierwszą osobą w Polsce, u której dokonano udanego przeszczepu szpiku od kogoś z rodziny. Nigdy nie chciała działać w żadnym stowarzyszeniu wspomagającym chorych, nie jeździła na zjazdy przeszczepieńców, tak chętnie organizowane przez kliniki hematologii, nie udzielała wywiadów. Nadal mieszka w rodzinnym Kole. Niewiele osób wie, jaką rolę odegrała w rozwoju polskiej medycyny. Tylko rodzina i kilka przyjaciółek ze studiów. 20 lat temu milczeniu sprzyjała cenzura, która nie pozwalała na publikacje o nowatorskich metodach. Jeśli dziś Ola decyduje się na rozmowę, to dlatego, że na spotkaniu u Jolanty Kwaśniewskiej chorzy podchodzili, żeby jej dotknąć. Była dla nich realną nadzieją. – Albo z trumną wyjdziemy, albo z dzieckiem, taka myśl mi krążyła po głowie – wspomina mama, Jadwiga Przybylska (księgowa, która uważa, że jednak dzisiaj żyje się jej trudniej niż 20 lat temu), i swoją młodością tłumaczy fakt, że oddała córkę na taki pionierski zabieg. Szczególnie że dziewczynkę odesłano z Poznania, gdzie właśnie nie udała się próba uratowania bliźniaczek, z których jedna była chora. Nastąpił odrzut, przeszczepiony szpik bronił się przed nowym ciałem, przez lekarzy zwanym gospodarzem. Dziewczynka zmarła, tak jak kilkoro innych dzieci. – Dlaczego się zgodziliśmy? Może po prostu byliśmy udręczeni sytuacją? – zastanawia się pani Jadwiga. Trzy lata wcześniej przeżyła paraliż lęku, gdy rodziła drugie dziecko. Myślała, że też będzie miało białaczkę, tymczasem na świat przyszła siostra, zbawienie Oli. – Wcześniej lekarze powtarzali mi, żebym pomyślała o drugim dziecku. Tak jakby sugerowali, że po śmierci Oli będę miała rekompensatę. Na szczęście mam je obie. Leczenie jak włamanie Dopiero od 1965 r. znana była metoda precyzyjnego badania zgodności szpiku. W Polsce wiedziano tyle, ile nieliczni przywieźli z zagranicy. Szukanie metod leczenia białaczki prof. Jerzy Hołowiecki, kierownik Kliniki Hematologii Śląskiej Akademii Medycznej (znakomity ośrodek transplantacji), porównuje do szukania klucza, który ma otworzyć zamknięte drzwi. Początkowo próby leczenia przypominały włamanie, skutki uboczne bywały nie mniej zabójcze niż sama choroba. Stosowano np. związki arsenu lub napromieniowanie śledziony. Coraz bardziej precyzyjny przeszczep był wielkim przełomem. – Szpik Oli w ogóle nie produkował czerwonych krwinek, żyła tylko dzięki transfuzjom, miała łamliwe kości, przewracała się, a jej organizm fatalnie reagował na hormony, którymi ją leczono. Nie dawano nam żadnych szans. Kilka lat to było wszystko, co mogłam dostać od losu, ale gdy się decydowałam na przeszczep, wiedziałam, że mogę córeczkę stracić natychmiast – wspomina pani Jadwiga, a prof. Jędrzejczak dodaje, że kiedy dziewczynka trafiła do Warszawy, była po 60 przetoczeniach krwi i miała objawy marskości wątroby. Rodzina przywiozła komplet badań, z których wynikało, że Ola ma szczęście. Tylko co piąta osoba chora na białaczkę znajduje dawcę w rodzinie. Zdecydowano, że warto spróbować. Wszystko było prowizorką, weryfikowaną przez talent lekarzy i wzmacnianą przez szczęście, które wreszcie zaczęło im towarzyszyć. Za sobą mieli już dyskusję, po której nie zdecydowano się na przeszczep, i śmierć pacjenta, który nie doczekał operacji. Przed sobą mają własne, osiągnięte już osobno sukcesy. Prof. Jędrzejczakowi w czasie zabiegu towarzyszy Cezary Szczylik, dziś

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 49/2004

Kategorie: Reportaż