4 czerwca wspominany jest w polskich mediach jako rocznica historycznych wyborów z 1989 r., które otworzyły Polakom drzwi do demokracji. Jak z tymi demokratycznymi porządkami jest, to temat na inną historię. Jeżeli jednak aż 80% społeczeństwa nie wierzy innym ludziom, a ponad połowa nie czuje się reprezentowana politycznie przez żadną partię, można wnioskować, że ostatnio zbyt często demokracja staje się fasadą. Tak się składa, że również 4 czerwca, tyle że dwa lata temu, doszło do pierwszego spotkania Edwarda Snowdena z dziennikarzami, którzy pomogli ujawnić światu, jak mocno państwo i jego służby kontrolują nie tylko zachowania polityków, ale także życie prywatne milionów ludzi. Następne czerwcowe dni to ucieczka Snowdena z Hongkongu przed agentami CIA i przyznanie mu azylu w Rosji, gdzie ukrywa się już dwa lata. Musiał gdzieś się skryć, aby nie podzielić losu Bradleya Manninga skazanego w USA na 35 lat więzienia za ujawnienie przypadków łamania podstawowych praw obywatelskich przez armię amerykańską w Iraku. Julian Assange, twórca WikiLeaks, z kolei od trzech lat ukrywa się na terenie ambasady Ekwadoru w Londynie. W przeciwieństwie do większości krajów zachodniej Europy, gdzie odbyła się i do tej pory się toczy żywa debata na temat inwigilacji i relacji między koniecznością zapewnienia bezpieczeństwa a wolnością osobistą obywateli, w Polsce na ten temat trwa polityczne i społeczne milczenie. Nawet dwie książki wydane po polsku o Snowdenie nie spowodowały żadnej debaty publicznej. A byłoby o czym dyskutować. Coroczne statystyki pokazują, że Polska należy do krajów z największą liczbą podsłuchów, zapytań o billingi telefoniczne oraz miejsca logowania telefonów komórkowych. W lipcu zeszłego roku Trybunał Konstytucyjny uznał, że niektóre zapisy ustaw o policji i służbach specjalnych naruszają konstytucję. Skargę do TK złożyła prof. Irena Lipowicz, rzecznik praw obywatelskich. Trybunał pytał sądy o dane dotyczące sądowej kontroli nad podsłuchami – jak wiadomo, w polskiej praktyce sądy dają tego typu zgodę niemal automatycznie, a proces nadzoru nad podsłuchami jest zupełną fikcją. Oznacza to, że policja i służby specjalne w praktyce korzystają z prywatnych danych obywateli zawartych w ich osobistych komputerach i w telefonach, kiedy chcą i jak chcą, nie pytając nikogo o zgodę. Dotyczy to także inwigilacji dziennikarzy i adwokatów, którzy często spotykają się z informatorami oraz ze świadkami i powinni móc zachować ich anonimowość. TK dał 18 miesięcy na zmianę przepisów. Minął rok i nic nie słychać o zmianie ustawy ani przepisów określających precyzyjnie nadzór nad pracą służb. Oznacza to, że nadal pod pretekstem zapewnienia bezpieczeństwa aparat państwa może wchodzić z butami w najintymniejsze zakamarki życia ludzi. Jednak w epoce Snowdena nie jest to jedynie problem debaty akademickiej, ale sprawa dotycząca nas wszystkich. „Rządy na całym świecie robią, co mogą, by oduczyć obywateli cenienia swojej prywatności. Litania powtarzanych do znudzenia banałów przekonała ludzi, że powinni tolerować poważne naruszenia swojej sfery prywatnej; te uzasadnienia okazały się tak skuteczne, że władze gromadzą wielkie ilości danych o tym, co obywatele mówią, czytają, kupują i robią, z kim, a oni tylko temu przyklaskują”, pisał Glenn Greenwald, dziennikarz brytyjskiego „Guardiana” i autor politycznego bloga demaskującego działania władzy. Jak twierdzi Snowden, ilość metadanych zbieranych przez służby policyjne jest tak wielka, że człowiek nie musi nic złego zrobić, aby stać się podejrzanym „choćby z powodu połączenia z błędnym numerem. A wtedy mogą użyć swojego systemu, by cofnąć czas i prześledzić każdą decyzję, którą podjąłeś, sprawdzić każdego znajomego, z którym o czymś rozmawiałeś, i zaatakować cię na tej podstawie. Wyprowadzić podejrzenie z twojego niewinnego życia i każdego, dowolnie wybranego człowieka przerobić na złoczyńcę”. Obrońcy represyjnych praktyk aparatu państwa lansują banał mówiący, że „ludzie uczciwi, niewinni i postępujący zgodnie z prawem nie mają nic do ukrycia i nie mają powodów do obaw”. W praktyce jednak sami twórcy tych represyjnych praktyk strzegą, jak mogą, wszelkich informacji, które mogłyby ukazać ich aktywność w szerszym świetle. Kiedy bowiem władza mówi o „bezpieczeństwie narodowym”, zazwyczaj chce ukryć jakieś wątpliwe moralnie działania przeciwko społeczeństwu. Natomiast kiedy słyszymy o „tajemnicy państwowej”, której nie może poznać opinia publiczna, najczęściej chodzi o ukrycie półlegalnych i nielegalnych działań aparatu









